czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 20

~Katherina~
•
Dwa dni po świętach każdy był czymś zajęty. Planowali, sprawdzali, przygotowywali się do natarcia. Wiedziałam, że Louis jest uparty i nie odpuści tak łatwo. Walczył o mnie, a ja tego nie potrzebowałam. Kazałam mu przestać. Czemu nie słuchał? Miał swoją rodzinę. My swoją. Było mi dobrze z Harrym, chociaż musiałam przestrzegać tych wszystkich zasad. Byłam przygotowana na stałą kontrolę z jego strony. Wychodzę – po co i gdzie. Wracam z zakupami – ile wydawałam i co kupiłam. Zadzwonię do kogoś – muszę najpierw poprosić o telefon. Trudno. Miłość wymagała poświęceń, a ja go kochałam. Szaleństwo, prawda? Porwał mnie, lecz darzyłam go uczuciami.
Przekręciłam się w jego ramionach, gdy leżeliśmy na łóżku i oglądaliśmy film. Żaden romans. Kino akcji. Do tego też musiałam się przyzwyczaić. Każde z nas miało inne gusta. Chciałam czasem, żeby był romantyczny, ale nie mogłam mu tego powiedzieć. Tak samo nie mogłam mu powiedzieć o swoich uczuciach.
Pocałowałam Harry’ego w kącik ust i uśmiechnęłam się.
- Jestem dla ciebie ważna? – spytałam, przenosząc wzrok i patrząc w jego oczy.
- Jak myślisz? - spytał, po czym pogładził mnie po plecach.
- Nie okazujesz - szepnęłam smutno.
Przytuliłam się do niego. Nic nie ugram. To nie był Romeo. To był Styles. Otworzyłam oczy, słysząc strzały. Szyby pękły.
- Na ziemię! - Harry zrzucił mnie na podłogę i zasłonił własnym ciałem.
Nie wiedziałam do końca, co się dzieje. Leżeliśmy przy łóżku, a strzały wciąż padały. Miquel... Odepchnęłam gwałtownie mężczyznę i na czworaka podeszłam do drzwi.
Mały siedział z bliźniakami w ich pokoju, który był naprzeciwko naszego. Szybko weszłam do środka, gdzie zakrwawiony Adam obejmował Mike'a.  Sam natomiast przyciskał kawałek bluzy do barku swego brata.
- O Boże... - szepnęłam, klękając obok nich. Spojrzeli na mnie, a ja wiedziałam, że to już. Że to dzisiaj. Tylko nie znałam planu. Zdjęłam bluzkę i zwinęłam ją tak, aby zawiązać na ramieniu Adama. To zatamowało krwawienie, ale nie wiedziałam jak mocno dostał, więc nie mogłam być pewna, czy w zupełności pomoże.
- Co mam zrobić? - zapytałam drżącym głosem, każąc Miquelowi przysunąć się do mnie.
- Nisko przy ziemi. Na dół - mężczyźni odpowiedzieli jednocześnie -W kuchni; druga szafka od lodówki. Wejdziecie do schronu.
- A wy? Saika, Harry? O resztę chyba nie muszę się bać? - dodałam cofając się do drzwi razem z synem Kolejne strzały. Chłopiec nie wiedział co się dzieje. Co chwila wybuchał głośniejszym płaczem.
- Damy radę - Sam uśmiechnął się smutno - Pospiesz się. Chcemy oszczędzić wam tego widoku. - Szatyn wytarł zakrwawione ręce o spodnie i wraz z bliźniakiem wbiegli do sąsiadującego pokoju.
Z synem ostrożnie zeszłam na dół. Tam był istny chaos. Ponieważ salon był przeszklony, widziałam większą część ogrodu, zajętą przez ludzi Louisa. Sam brunet właśnie wparował do środka, wyważając drzwi za którąś próbą. Spojrzałam na niego przerażona i pociągnęłam chłopca za rękę. Znów padały strzały. Szafka, szafka, która to szafka?!
Wparowałam na oślep do kuchni i otworzyłam kolejno wszystkie małe drzwiczki. Znalazłam! Jakim cudem nie zorientowałam się wcześniej, że było tu coś takiego? Przecież wielokrotnie korzystałam z tego pomieszczenia wraz z Jack'iem. Miałam nadzieję, że blondynowi nic się nie stanie. Spojrzałam w dół dziury. Nie widziałam dna. Jak głęboko znajdował się ten schron? Nie miałam czasu na namysły, posadziłam syna na ramionach i po zamknięciu szafki od środka, zaczęłam powoli schodzić po drabince.
- Dlaczego uciekamy przed wujkiem Lou? - wyszlochał, trzymając się mocno, aby nie spaść.
Cudownie, czyli go zobaczył. Dobrze, że Louis nie trzymał karabinu maszynowego. Na pewno wymówka "chciał się pobawić z tobą, Mike", by nie zadziałała.
Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Musiałam się skupić na utrzymaniu równowagi, a z marudzącym dzieckiem na ramionach było to niezwykle trudne.
Stanęłam na ziemi i zmrużyłam oczy. Ciemno, cholernie ciemno. Nie widziałam nic, ale mogłam przypuszczać, że była to piwnica z tunelem. Wsunęłam rękę do kieszeni spodni, szukając telefonu. Miałam w nim latarkę, mogło pomóc.
Postawiłam Miquela na ziemi i złapałam go za rączkę. Włączyłam latarkę i ruszyliśmy przed siebie. Szliśmy pospiesznie, jednak dotarcie do końca tunelu zajęło nam kilka minut.
Obawiałam się tego, gdzie możemy wyjść. Sama nie wiem dlaczego. Nie było przy nas Harry'ego, nie miałam broni. Czułam się mało pewnie. Tutaj w okolicy nie było nikogo i nic, gdzie mogliśmy się udać. Byłam jednak przekonana, że opuściliśmy granicę rezydencji. Przed nami ukazały się wielkie, żelazne drzwi. Obmacałam je dokładnie, lecz nie znalazłam niczego, czym mogłabym je otworzyć. Nic, nawet cholernej klamki.
- Gdzie tata? Tata by je otworzył! - krzyknął malec i przytulił się do mojej nogi.
Jasne, tatuś zabija wszystkich po kolei. Czułam chłód panujący tutaj, a miałam na sobie stanik i spodnie. Jednak nie starałam się teraz o tym myśleć. Jak mam otworzyć azyl? Przejechałam ręką po ścianie z lewej strony i tak samo z prawej strony.
- Mamo! Ktoś idzie - pisnął głośno pokazując za moimi plecami punkt, który się zbliżał i świecił. O kurwa.
- Kath? - usłyszałam dobrze mi znany głos. Jednak była nadzieja. Po chwili przede mną pojawiła się Saika.
Odetchnęłam z ulgą i po prostu ją przytuliłam. Miałam Saikę, a to oznaczało, że wszystko się uda. Nie jestem taka samodzielna,
- Otworzysz to? - spytałam, odsuwając się.
- Jasne - stanęła przed drzwiami i zastukała siedem razy. Po chwili ze ściany obok wysunął się czytnik. Przycisnęła do niego kciuk i wpisała hasło. Wrota otworzyły się. Weszliśmy do środka. Chwilę później przejście zamknęło się za nami.
- Co dalej? - spojrzałam na nią, biorąc syna na ręce. - Wiesz co tam się dzieje, słyszysz? - ona nigdy nie rozstawała się z cudami techniki.
Kiwnęła głową i wcisnęła słuchawkę w swoim uchu.
-Jack, Jack, kochanie, słyszysz mnie? - spytała i odsunęła się ode mnie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Kilka szafek, zapewne z zapasami jedzenia, obok dwie kanapy i stolik, na którym stał oczywiście komputer, przy którym usiadła Azjatka. Małą część bunkru oddzielała zasłona, za którą znajdowała się prowizoryczna łazienka. Po przeciwległej stronie pokoju znajdowały się jednakowe wrota, jak te przez które przeszliśmy.
Azyl wręcz idealny. Na wszystko byli przygotowani. Nie dziwiłam się. Wiele akcji już przeżyli, znali dużo ruchów przeciwnika. Nie pozwalali wziąć się z zaskoczenia. Nie pochwalałam tego, co robił Harry i moi nowi przyjaciele, lecz nie miałam na to wpływu. Usiadłam na kanapie, biorąc zapłakanego syna na kolana. Przytulałam go i całowałam po włosach. My byliśmy bezpieczni. A oni?
~Harry~
- Powiedziałem strzelaj! - krzyknąłem do Kate, która wahała się przy oddaniu strzału w stronę całej grupy ludzi Louisa.
Mężczyzna nie wystawił Horana, który panował pewnie nad systemem, a Payne działał niewidocznie dla mnie.
-Zamknij się - warknęła, powstrzymując łzy. W tłumie, do którego celowała, był jej brat. Ta pieprzona kanalia nas zdradziła. - Nie jestem w stanie go zabić. On ma żonę i dzieci.
Podszedłem do niej i szarpnąłem za ramię.
- A ja mam kurwa to w dupie. To nie jest zabawa. Nie odbiorą mojej rodziny. Nie pozwolę na to - syknąłem. - Idź do Malika, pomóż mu! - krzyknąłem.
Sam postanowiłem znaleźć Louisa. Terrym zajmę się później - pomyślałem i wbiegłem na piętro. Asekurując się bronią, przeglądałem pokoje w poszukiwaniach.
- Gdzie jest Katherina i Miquel, skurwysynie? - usłyszałem przy uchu, a na plecach poczułem jego broń.
- Chuj cię to obchodzi - warknąłem. Wtem usłyszałem głos Saiki: - Odwróć się. On ma pusty magazynek i jeszcze nie przeładował.
Powoli to zrobiłem. Wtedy uderzył kolanem w moje krocze, a łokciem w klatkę piersiową i popchnął na ścianę.
- Posłuchaj, szczeniaku – przydusił mnie. – Tutaj masz za dużo kolegów i różnych gadżetów. Zróbmy to jak mężczyźni. Na równi. Ty, ja i pięści. Tchórzysz?
- Myślisz, że bym ci zaufał? - splunąłem na niego - Zgodziłbym się, a ty byś wyciągnął nóż, śmieciu. Na przykład w ten sposób - wbiłem mu ostrze w udo.
Syknął z bólu i pochylił się do przodu.
- Zagraj choć raz czysto, Styles. Nawet nie chcę cię zabijać. Chcę tylko, żebyś pozwolił mi zabrać Katherinę - spojrzał na mnie wściekle.
Stanęliśmy naprzeciw siebie. Wyciągnąłem drugi nóż; pierwszy cały czas był w udzie Tomlinsona.
- W życiu ci na to nie pozwolę - warknąłem - Więc radzę ci spierdalać z mojego terytorium. Chyba, że wolisz, bym po zabiciu ciebie zajął się twoją rodziną.
Wiedziałem, że uderzyłem w jego czuły punkt.
Prychnął i zmroził mnie wzrokiem. Próbowałem się nie uśmiechnąć. Wygrałem kolejny raz. Cofnął się do tyłu, a potem zaprzestał i podbiegł do mnie, wykręcając moją rękę z nożem.
- Chętnie zrobił bym ci taki sam napis, jaki ma ona, tyle że z moim nazwiskiem - wysyczał, przytrzymując mnie przy ścianie. - Trzymaj się od mojej rodziny z daleka, Styles. Rozumiesz? Wtedy dopiero rozpocznę III wojną - dodał i odsunął się, a potem zszedł na dół.
- Jak reszta? - spytałem Saiki, wciskając słuchawkę w uchu.
- Jack wykończył trzech, Zayn jest ranny, ale daje radę. Payne ugodził Sama... Ostatecznie - dodała cicho. Ledwo to usłyszałem.
- Pierdolisz! - warknąłem zbiegając po schodach - Gdzie oni teraz są?
- Poczekaj, niech się wycofają. Na razie tam nie idź. Adam wpadł w furię, a Kate próbowała przekonać Terry'ego...
- Nie będę siedział w miejscu - warknąłem - Jesteś pewna, że on nie żyje?
- Nie rusza się po tym ciosie, lecz nie mam stu procentowej pewności, bo...
- Co jest?! - wrzasnąłem, gdy rudowłosa umilkła.
- Ruszył nogą, Harry, on się ruszył! Jest w ogrodzie, pomóż mu. Oprócz niego jest ich jeszcze trzech.
Wbiegłem do salonu, gdzie po podłodze walało się szkło oraz ciało wroga. Splunąłem na faceta i wybiegłem do ogrodu. Wiedziałem, że Louis, któremu postawiłem ultimatum zabierał swój gang.
Rzuciłem się do poturbowanego Sama. Krwawił. I to cholernie.
- Znowu to zrobiłeś, durniu - powiedziałem, opatrując jego ranę - Chang zawsze nabiera się na te twoje sztuczki ze śmiercią. Kiedyś ją przyprawisz o zawał. Nic nie mów - upomniałem go, gdy zauważyłem, że najwidoczniej chce coś powiedzieć - Zaraz cię ktoś zszyje.
Sytuacja była opanowana. Nikogo nie straciliśmy. Gdzie był Adam? Skoro oni już się wycofali? Rozejrzałem się, wiedząc że Saika wezwała pomoc, w postaci zaufanych dwóch lekarzy. Nie mogliśmy sobie pozwolić, aby przyjechała karetka. Wezwali by policję. Zmrużyłem oczy, dostrzegając Adama i Zayna, którzy też ranni, ale katowali chyba Troya.
- Saika - powiedziałem, zostawiając szatyna lekarzom - Mamy jakichś jeńców?
- Pytasz oto czy mają naszych, czy my mamy ich?
- Czy my mamy ich - powiedziałem, patrząc na pokiereszowanego Troya.
- Tylko jednego, patrzysz w jego kierunku - odparła.
Przetarłem twarz dłonią i pochyliłem się, związując włosy, które mi dzisiaj przeszkadzały. Ruszyłem w jego stronę i odsunąłem Adama. Mogłem się domyśleć, że to Troy tak wykończył jego brata.
-Spokojnie, stary - zwróciłem się do zapłakanego szatyna - Idź do niego, on cię teraz potrzebuje. Ja się zajmę tym śmieciem.
Adam spojrzał na mnie zszokowany.
 -Czyli, że on...
- Żyje, idź już.
Wstał i prawie tam pobiegł. Troy jęknął, patrząc na mnie. Jeszcze się uśmiechnął.
- Co za zaszczyt mnie spotkał – wydyszał. – Sam pan Styles.
Nastąpiłem na jego krocze. Mężczyzna wrzasnął z bólu.
-Na twoim miejscu bym się tak nie szczerzył. Mamy tu pokoik dla takich gości jak ty.
- To ruina - syknął, kuląc się.
Malik kopnął go w brzuch i spojrzał na mnie. Chyba miał chęć rozerwania go na strzępy.
- Payne mu pomógł, a ja nie wiem gdzie jest ten skurwysyn.
- Pewnie wrócił z podkulonym ogonem do swojego pana - warknąłem, podnosząc Troya za włosy - Zaraz się przekonasz co cię może spotkać w tej ruinie.
Malik pomógł mi go zawlec do środka. Nie miałem sumienia, do tego byłem wkurwiony. Miałem nadzieję, że Tomlinson da mi święty spokój, a my wszyscy wyjedziemy. A teraz miała nastąpić kara. Ciekawe, czemu zostawili go samego na pastwę..
- Gdzie Terry? - spytałem mulata, gdy ten przywiązywał wijącego się mężczyznę do łóżka, które przeznaczyłem do tortur.
- Spierdolił - odsunął się kończąc czynność i zapalił papierosa.
Wtyczka. A ja się nie domyśliłem...
- Ile czasu to trwało?-spytałem, sięgając po sekator. Przerażony mężczyzna zaczął krzyczeć.
- Nie wiem - próbował szarpać się na łóżku.
Nie miał siły i był mocno przywiązany. Nie widziałem sensu w jego działaniu.
- Łżesz - odłożyłem sekator i sięgnąłem po pęsetę. Złapałem za jego lewą rękę i wyrwałem paznokieć z kciuka. Troy wrzasnął.
- Mów - powiedziałem spokojnie, przymierzając się do wyrwania kolejnego paznokcia.
- Od kiedy odebrałeś Miquela – zamknął mocno oczy.
Widziałem ból na jego twarzy, co bardziej mnie cieszyło, niż przejmowało. – Ten dom… tu jest bomba – wyjęczał, kiedy Zayn nie powstrzymał się i uderzył pięścią w jego brzuch, gdzie miał ranę.
- Gdzie? - warknąłem. nie odpowiedział. Wyrwałem mu kolejny paznokieć, by go zachęcić do odpowiedzi.
- Kurwa - znów głośno jęknął. - Garaż, dziesięć minut od podejścia do Sama. Czyli... - spojrzał na mnie.
- Pięć minut - szepnąłem przerażony - Pierdolony skurwiel! Chang, słyszałaś to? - wydarłem się do słuchawki.
- Słyszałam, Harry – ona starała się zachować spokój. – Tego nie zauważyłam. Dobra, zostaw go. Więcej się nie dowiesz. Zbierajcie tyłki i złaźcie na dół. Wyjdziemy tunelem. Tylko szybko!
- A co ze mną?! - desperacko spytał nasz więzień, gdy wychodziliśmy.
- Cóż, nie mamy już jeńców - zaśmiałem się i zamknąłem za sobą drzwi, zostawiając mężczyznę samego.
Zebrałem cały gang i weszliśmy do schronu. Tutaj liczył się czas. Z tego co mówił Troy, ale mógł kłamać, zostało nam już trzy minuty.
Po wpisaniu szybko kodu i zeskanowaniu linii papilarnych z mojego kciuka, wszyscy znaleźliśmy się w schronie. W progu przywitała mnie Katherina. Miquel spał na kanapie. Teraz musieliśmy tu przeczekać. Nie wiadomo było przecież, za ile bomba wybuchnie.
- Nic ci nie jest? – zapytała cicho i złapała moje dłonie w swoje. – Louis nic ci nie zrobił?
- Nic mi nie jest - odparłem i lekko ścisnąłem jej palce - Następnym razem trzeba będzie definitywnie to zakończyć.
Puściłem ją i podszedłem do stołu, na którym położyli ciężko dyszącego Sama. Dwóch lekarzy pochylało się nad nim, robiąc co w swojej mocy. Wyjdzie z tego. To silny facet. Lubi igrać z ogniem i nas wszystkich straszyć.
Rozejrzałem się, spoglądając na wszystkich, którym się dostało.
- Siedemnastu - powiedział Jack, pojawiając się nagle przede mną.
- Siedemnastu, co? Zabiłeś? - spytałem, chcąc się upewnić.
Blondyn kiwnął uradowany głową. Cholerny psychol, przed wszystkimi zgrywa dobrodusznego przyszłego męża, a tak naprawdę drzemie w nim demon.
Był jeszcze gorszy ode mnie. Poważnie mówiłem. On ... nauczył mnie tylu rzeczy, a i tak większość zostawił w tajemnicy dla siebie. Obróciłem głowę do drzwi, słysząc po kolei wybuchy. Bomb musiało być więcej.
A Horan teraz każdą po chwili włączał. Spojrzałem na Saikę. Jakoś nie wyglądała, jakby ubolewała nad stratą dobytku.
Chyba było jej to obojętne. Dom jak dom. Mogła kupić nowy.
- Co teraz? - spytała Kate. Wszyscy obecni zamilkli. No właśnie. Mamy jakiś plan awaryjny?
Nowy Jork. Ale to miało poczekać. Nie wiadomo, czy remont jest już skończony. Nie tak wyobrażałem sobie walkę z wrogami.
Zresztą nie miałbym jak stamtąd zabić Tomlinsona. On jest mój i wszyscy doskonale wiedzieli, że do mnie ma należeć zadany mu śmiertelny cios.
- Kate, usiądź - powiedziała Chang, nie odrywając wzrok od trzymanego na kolanach laptopa.
Dziewczyna posłuchała, jednak dalej była zdenerwowana. Wziąłem butelkę wody i wypiłem połowę. Chyba, że odpuszczę. Nie pozwolę mieć mojej rodzinie nic wspólnego z nim, skoro wiem, że on boi się o tę swoją i syna. A gdyby próbował coś, to o wszystkim się dowiemy i wtedy osobiście go wykończę.
- Własny brat - szeptała Kate -Własny brat. Zabiję, zabiję jak psa.
- Miałaś okazję - odepchnąłem się od ściany i podszedłem do niej. - A o ile wiem, powinnaś robić to co ci każę. Nie zrobiłaś tego Kate - warknąłem.
Brunetka spojrzała na mnie z obrazą w oczach.
- O ile pamiętam, to Jack jest naszym bossem. - warknęła - Zresztą, co ty wiesz o przywiązaniu do rodzeństwa, swoją siostrę bez słowa byś zastrzelił i pewnie zatańczył nad jej zwłokami.
Popchnąłem ją na ścianę i przydusiłem. Nie obchodziło mnie to, co dziwka mówiła, ale mnie zdenerwowała. A tego nie lubiłem.
- On miał inne zadania na głowie. Jako nasz szef zabił 17. A ty? Bałaś się strzelić do oszusta! - krzyknąłem i chyba obudziłem Miquela. - Od mojej siostry się odpierdol - dodałem ciszej, odwracając się do syna.
Maluch przetarł zaspane oczy i zaskoczony rozejrzał się dookoła.
-Tata? - spytał i znacznie się ożywił.
Kucnąłem i uśmiechnąłem się do niego. Zawsze mnie uspokajał. On nie był tutaj niczemu winny. Przybiegł do mnie z misiem, przytulając się mocno. Pocałowałem chłopca w czoło, wstając z nim na rękach.
- Byłeś grzeczny?
Kiwnął głową.
-Idziemy na górę? - spytał - Zostawiłem w pokoju auto.
Zacisnąłem zęby i na chwilę odwróciłem wzrok.
- Wiesz, co? Kupię ci nowe - pocałowałem go w skroń.
- Hmpfh - naburmuszył się, ale nic nie powiedział. Świetnie, teraz nawet mój syn jest na mnie wkurwiony.
- Saikatsu, będziemy tu siedzieć wieczność?! - warknąłem zły.
- Uspokój się. - upomniała mnie wzrokiem. - Jeszcze chwila. Chcę się upewnić, czy jak wyjdziemy to coś nie wybuchnie.
No nic, trzeba było czekać. Zatem byłem zmuszony zająć się czymś przez ten czas.
Untitled
Podszedłem do Jack'a. Na razie postanowiłem darować sobie rozmowę z Katheriną. W przypływie gniewu mógłbym ją uderzyć przy wszystkich, a tego nie chciałem. Usiadłem pod ścianą koło blondyna, no co ten uraczył mnie swoim lisim uśmiechem.
- Gratuluję - rzuciłem, opierając głowę o ścianę. - Mógłbyś mnie nauczyć, tego czego nie umiem, a mogłoby pomóc.
- Czyli chcesz, bym został twoim sensei'em - rozpromienił się Jack. Uwielbiał wplątywać w normalną rozmowę japońskie słowa - Zatem czeka nas sporo nauki. Możemy zacząć od myślenia.
Spojrzałem na niego wkurzony. Czyżby on mi ubliżał?
- Och, zrozumiałeś mnie źle, Harruś. Chodziło mi raczej o sposób postrzegania przeciwnika.
- Nie mów do mnie Harruś... błagam - przetarłem twarz rękoma. - Rozumiem. Czyli patrzysz i przewidujesz jego kolejny ruch, tak? O to ci chodzi? Zawsze mam z tym problem, dlatego od razu robię wszystko, aby nie miał żądnego ruchu.
- I na tym polega twój problem, Harruś - kompletnie zignorował moją prośbę - Nie każdy da się tak od razu unieruchomić.
Godzinę, którą tu spędziliśmy przed wyjściem, słuchałem go i zapamiętywałem. Rady blondyna były cenne. Wiele już przeszedł i znał się na rzeczy. Miałem dobrego przyjaciela.

11 komentarzy:

  1. Zajebiste *.* Zakochałam się <3 Czekam na nexta xx

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany ale akcja! ;o
    Mega dosłownie ^^
    Ale Lou mógłby dać już spokój ;/
    Ech...
    Ściskam
    You Belong With Me

    OdpowiedzUsuń
  3. Bez kolejnego rozdziału nie przeżyję <3 Taki niewinny początek rozdziału, a tu taka akacja ;3 Czekam na kolejny rozdział
    ~Paula~

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział :)
    mam nadzieje ze Harry z Louisem się nie pozabijaja :/
    kath potrzebuje teraz rozmowy,a styles jest bezuczuciowym dupkiem :/
    Wierze w to ze kiedyś się zmieni :/
    Życze weny i do następnego :*
    #STAYSTRONG

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
  6. Czekam na kolejny rozdział <3 Nie spodziewałam się tej akcji

    OdpowiedzUsuń