sobota, 14 marca 2015

Rozdział 17

~Katherina~
Trzymałam Miquela na kolanach i puszczałam mu bajkę na laptopie pani domu. Pożyczyła go nam, więc chyba nie miała z tym problemu. Zerknęłam na dzisiejszą datę i oprzytomniałam. Jutro święta. Już jutro.
:)Wtem ktoś zapukał do drzwi. Nie, błagam, jeszcze jego mi tu brakuje. Lecz ku mojemu zdziwieniu, do środka weszła Chang
- Musimy pogadać - zaczęła, wysyłając mi pokrzepiający uśmiech.
- Słucham - odpowiedziałam, opierając podbródek na głowie syna. Grzecznie oglądał.
-Wiem, że irytuje cię cała ta sytuacja. To nieustanne zmienianie miejsca. Czujesz się kontrolowana przez Styles'a, ale on chce dla was jak najlepiej. Chciałabym, byś jemu i po części również mi zaufała. Tu będziecie bezpieczni.  Nie będziesz musiała się niczym martwić...
- Ja chcę tylko dobrze dla mojego syna.  Naprawdę niczego więcej. Nie chcę jego prezentów, jego pieniędzy. Chcę normalnej rodziny - rzuciłam ze wzrokiem wbitym w ekran.
- Jednak powinnaś mieć na uwadze to, że gang Tomlinson'a będzie chciał cię dorwać. Spotkałam się kiedyś z jego ludźmi i muszę przyznać, że łatwo wam nie odpuszczą. Zwłaszcza, że wciąż żyjesz po tym postrzale. Pomyśl też o Miquelu. Co on by zrobił bez matki?
Akurat tu miała rację. Nie wyobrażam sobie tego, że mogłabym go zostawić. Z Harrym. To byłaby ostateczność.
Pokiwałam głową.
- Chcę spędzić normalne święta. Powiedz mu to. - poprosiłam.
- O, to też chciałam z tobą przedyskutować - kobieta wyraźnie się ożywiła - Co powiesz na przedświąteczną wyprawę po prezenty? Tylko ty, ja i mały. - tu wskazała na Miquela - Rozpogodziłabyś się trochę i przy okazji byśmy się lepiej poznały.
- Nie mam pieniędzy, wszystkie on trzyma - powiedziałam, spuszczając głowę.
Tak naprawdę najbardziej chciałam te święta spędzić z rodzicami i małym.
- Hej, nie rozklejaj mi się tu. Możemy mu trochę podwędzić. W końcu mam dostęp do wszystkich jego kont. I od razu mówię, że nic ci za to nie zrobi. Zwalimy wszystko na Zayna. - rudowłosa roześmiała się promiennie - Nie daj się prosić.
- Daj mi dziesięć minut - poprosiłam, patrząc na nią. Jak zwykle idealny makijaż i dopasowany strój. Czemu Harry mnie trzymał? On sam ubierał się nienagannie, a ja? Byle związać włosy i coś na siebie założyć.
- Jasne - widać było, że była zadowolona - Zatem ja jeszcze opierniczę Styles'a i będziemy jechać. Jak będziesz gotowa, to zejdź do holu.
- Za co znowu? - zaśmiałam się. Jej ton głosu był taki... Harry nie lubił jak mu rozkazywała.
- Powód się znajdzie - powiedziała, zamykając drzwi.
Chyba właśnie zyskałam sojuszniczkę.
Może to lepiej. Nie chciałam być tu całkiem skazana na siebie. Ja go nie mogłam opieprzać, to chociaż ona to robiła. Podeszłam do szafy i wyjęłam nową, czarną sukienkę, której jeszcze nie zakładałam, a była ładna. Mały w zasadzie był gotowy.
Gdy zeszłam na dół, Chang już tam na mnie czekała.
- Jedziemy? Mam całą masę rzeczy do kupienia dla tych marginesów społecznych. Pomożesz mi w wyborze.
Tylko kiwnęłam głową i poszłyśmy do garażu.
- Jedziemy! - krzyknął za mnie Miquel. - A pojedziemy do cioci Ali? Chcę do Toma - pociągnął za moją rękę i podskoczył.
Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Jak wytłumaczyć dziecku, że ciocia chciała zabić mamę?
- Teraz nie. Ciocia będzie miała operację, bo nie czuje ręki - skłamałam.
Saika spojrzała na mnie sceptycznie, ale nic nie powiedziała. Wsiedliśmy do samochodu. Wyglądał na drogi. Zapięłam Miquela we wcześniej przygotowanym przez kogoś foteliku. Jechałyśmy w ciszy, która była strasznie przytłaczająca.
- Czy Harry ma rodzinę? - wypaliłam.
Byłam bardzo ciekawa. Nigdy nie wspominał o bliskich. Na pewno ktoś go wspierał. Może nie był normalny, ale ktoś go kochał.
- Z tego co mi mówił, za rodzinę uważa ciebie i Mike'a. Wszak ma jeszcze matkę i siostrę, ale po ostatnim incydencie nie mają ze sobą kontaktu. To już chyba trwa od naszego skończenia liceum.- powiedziała
- Jakim incydencie? - zastukałam palcami w szybę. Co oni mają z tymi starodawnymi słowami, których nikt nie używa? To nie ta epoka.
-Wybacz, ale nie mogę ci o tym opowiedzieć. Obowiązuje mnie złożona przysięga - i znów to starodawne słownictwo
- Och, wybacz mi o pani, zapomnijmy o tejże rozmowie. - odpowiedziałam.
Saika zachichotała.
-Możemy zmienić temat. I nie musisz niepotrzebnie używać tych formalizmów. Saika w zupełności wystarczy. Chyba, że wolisz używać mego pełnego imienia.
- Może podziękuję - zaoponowałam od razu.  - Jestem zła na Harry'ego, ale po tygodniu nierozmawiania ze sobą, chyba czas się pogodzić. I dobrze wiem, że on pierwszy nie wyciągnie ręki. Niestety ten typ tak ma. Coś proponujesz? - spojrzałam na nią kątem oka, w duchu modląc się aby mi doradziła. Gdy zapytałam Zayna, kazał mi kupić seksowną bieliznę. Wepchnęłam mu jabłko do buzi, jednocześnie kończąc temat.
- Hmm, może konfrontacja pod świątecznym drzewkiem dobrze wam zrobi? Mielibyście chwilę dla siebie, gdy wszyscy byliby zajęci otwieraniem prezentów? Jeśli chcesz, mogę skłonić tego nicponia do przeprosin.
- Zmuszony to nie to samo - westchnęłam. - Jak mogę skontaktować się z rodzicami? Nic złego mi nie zrobili, a są święta.
- Masz - podała mi przez ramię telefon - zadzwoń ode mnie. Tylko się streszczaj, za chwilę będziemy na miejscu.
Uśmiechnęłam się w podzięce i wybrałam numer. Musiałam im szybko wszystko wyjaśnić.
- Halo?  -usłyszałam głos ojca - kto mówi?
Rozpromieniłam się. W końcu mogę się z nimi skontaktować. Zaczęłam ojcu wszystko tłumaczyć, gdzie jestem, co robię. Gdy nabrałam ponownie powietrza, by kontynuować historię, coś zatrzeszczało.
-To nie jest zabawne - burknął tata - jeśli masz zamiar tak milczeć, to w ogóle nie dzwoń, dowcipnisiu.
I się rozłączył.
- Dlaczego... dlaczego mnie nie słyszał? - zapytałam patrząc na kierowcę.
- A bo ja wiem - mruknęła Chang. - Jesteśmy na zadupiu, tu rzadko jest zasięg.
- Oczywiście - oddałam jej telefon.
Spojrzałam przez szybę. Wjeżdżaliśmy do jakiegoś miasteczka.
Za chwilę zaparkowała pod galerią handlową. Wysiedliśmy i ruszyliśmy na zakupy.
- Zatem, co chcesz kupić Styles'owi?-spytała Saika wybierając krawat
- Bat - powiedziałam z przekąsem.
- Już ma - odpowiedziała, nawet na mnie nie patrząc. Czy ona wiedziała o nim dosłownie wszystko?
- Tak - westchnęłam. - Co mogę mu kupić? Pomóż mi.
- Kup mu scyzoryk - odparła po chwili namysłu. - Ostatni stracił u Tomlinsona.
- I będę ryzykować tym, że zacznie mnie podpisywać? - wzięłam na ręce Miquela, który rozrabiał.
– No to może krawat? - pokazała mi jeden trzymany. – Będzie mu pasował do tych jego loków. Kolorystycznie, ma się rozumieć.
- Czy ten człowiek ma jakieś pasje? - zapytałam. - Mike poczekaj jeszcze. Wybieramy tacie prezent.
- Lubi się bić. Nieraz trenowaliśmy w moim rodzinnym dojo. Lubi też szybki sprzęt. Wiesz: samochody, motocykle...
- To może kupię mu kurtkę na motor? On lubi czarny - zasugerowałam wzruszając ramionami.
- Tata! - krzyknął chłopiec do kogoś przy sklepie. O nie. A ten co tu robi? Prezent wybiera? Mam nadzieję, że samotnie.
- Zniszczy nam niespodziankę - mruknęła Saika, również zauważywszy Harry'ego - A mówiłam mu, by został w domu. Pieprzony gówniarz - złapała mnie za rękę, a drugą podniosła Miquela. Skąd ona miała tyle siły? Wyszliśmy ze sklepu z odzieżą męską drugim wyjściem.
Odetchnęłam z ulgą. Mój syn nie wiedział za bardzo o co chodzi, ale ucieczki miał po ojcu i bardzo mu się podobało.
- Wiesz, instynkt kontrolny mu się obudził - powiedziałam.
- Typowy tatuś - kobieta postawiła malca na ziemi - W przyszłości będzie równie przystojny.
- To trzeba przyznać. - pokiwałam głową. - Chodźmy dalej - dodałam.
Ruszyliśmy do kolejnych sklepów i zrobiliśmy zakupy. Bieliznę też kupiłam. Może będę tego żałować, a może długo nie zapomnę.
To były udane zakupy. Chang kupiła kilka prezentów dla Miquela i jeden dla mnie. Oczywiście jeszcze nam ich nie pokazała, tylko kazała uzbroić się w cierpliwość. Dla Harry'ego też już znalazłam prezent. Miły sprzedawca doradził nam, którą kurtkę powinniśmy wybrać.
Będzie na niego dobra. No i... może mu się spodoba. W drodze powrotnej zastanawiałam się, czy zadzwonić jeszcze raz do rodziców. Co miałam zrobić?
To są święta. Mam je spędzać z gangiem i niby ojcem mego dziecka? Po części chciałam, po części bałam się, że coś się spieprzy.
- Wracamy? - spytała rudowłosa - Chyba mam już prezent dla wszystkich.
Spojrzałam na niesione przez nią torby. Nawet nie zarejestrowałam kiedy to wszystko kupiła. I ilu ludzi będzie jutro przy stole, że niosła kilkanaście siatek?
- Chyba zakupy się udały - stwierdziłam i uśmiechnęłam się do niej szeroko.
-Widzisz? Mówiłam, że taki mały wypad poprawi ci humor. I niczym się już nie martw. Harry często się na wszystkich obraża, ale potem wraca do normy - mrugnęła do mnie i zapakowała torby do bagażnika.
- Dzięki za pocieszenie  - zaśmiałam się. Wsiadłyśmy do auta. Wcześniej zapięłam młodego.
- Może po drodze zahaczymy o jakąś restaurację? - spytała, przyglądając mi się w tylnym lusterku. -Kiepska ze mnie kucharka, a w domu pewnie i tak nic nie ma. Jack ma dopiero jutro coś upichcić.
- Hm, dobrze. Chociaż Harry bardzo dobrze gotuje, naprawdę. Eh, chciałabym żeby to wszystko już się uspokoiło. Żebyśmy wrócili już do domu. Nawet z nim... - spuściłam głowę.
Saikatsu nic już nie powiedziała. Po zjedzeniu obiado-kolacji, wróciliśmy do jej posiadłości. Teraz czekało mnie pakowanie prezentów. Miałam tylko nadzieję, że Harry'ego jeszcze nie było w domu. Nie chciałam z nim gadać. Jeszcze nie.
Na to przyjdzie czas. Syn pobiegł do salonu, a ja do sypialni. Zaczęłam pakować to wszystko w specjalny papier prezentowy. Szarym pilotem włączyłam muzykę.
Obudziłam się o 9 następnego dnia. Nawet nie pamiętam kiedy usnęłam. Miquel! Rozejrzałam się za synem. Nie było go w pokoju. Wybiegłam na korytarz
- Mike! - krzyknęłam rozglądając się. O Boże. Jak mogłam nie dopilnować syna?
Zbiegłam na dół po schodach. Gdzie on zniknął? Wparowałam przerażona do kuchni.
- Hej, mama- przywitał się Mike. Siedział na wysepce kuchennej i bawił się kalkulatorem. Koło niego Zayn rozmawiał przez telefon.
Przytuliłam go i pocałowałam w czoło.
- Mój skarb. Jadłeś śniadanie? - zapytałam, biorąc wodę. - Gdzie tata?
- Nie ma- powiedział i wrócił do zabawy urządzeniem.
- Ma to dojechać przed 12, rozumiesz?! - wykrzyknął Zayn do swego rozmówcy. Pierwszy raz widziałam go tak wkurzonego.
Mocno zaciskał rękę na blacie. Widać, że coś go zdenerwowało. Podeszłam spokojnie do lodówki, żeby zrobić śniadanie. Wesołych Świąt Katherina.
- Witam serdecznie - do kuchni weszła Saika - Wesołych świąt.
Kobieta rozejrzała się po kuchni
- A gdzie Jack? Zayn - zabrała mulatowi telefon i wyłączyła go - Gdzie Jack?
- Żebym ja kurna wiedział, gdzie jest Jack! Nie wiem gdzie jest Jack, nie wiem gdzie jest Styles! Dajcie mi wszyscy święty spokój! - syknął.
Wtem niespodziewanie dostał w twarz.
- Nie podnoś na mnie głosu .- powiedziała spokojnie Chang pocierając ręką o spodnie - A teraz wyjdź i znajdź Jack'a.
- Przysięgam. Że. Zabiję. Cię. We śnie - wycedził i rzucając telefon na blat wyszedł.
Postawiłam talerz kanapek obok syna i zaczęłam robić herbatę.
Kobieta mruknęła coś w niezrozumianym języku i uśmiechnęła się do mnie.
- Chyba nasz Zayn jest dziś za bardzo nerwowy. Później go ukarzę. Wszak mamy święta, radujmy się.- podeszła do Miquela i dała mu cukierki, które malec chętnie przyjął.
- Gdzie jest jego, pożal się Boże, ojciec? - nie miałam do niego siły. - Zresztą, nie ważne. Co mam robić?
- Och, chciałabym, byś pomogła nieco w kuchni. Jeśli to oczywiście nie problem.
- Nie, jasne że nie. Lubię gotować - odparłam, słodząc kubek herbaty.
- Zatem Jack ci wyjaśni co i jak. Ja tu nic nie wskóram. - zaśmiała się - Jakby co, Jack ci we wszystkim pomoże. Jeśli jednak byś mnie potrzebowała, jestem u siebie.
- Chodź tu wywłoko - usłyszeliśmy donośny głos Zayna. Dobrze, że hamował się i nie przeklinał przy małym. - Do garów a nie łazisz nie wiadomo gdzie. Boże jak oni mnie wszyscy drażnią - mruknął wpychając szczupłego blondyna do kuchni.
-Ohayo- zawołał wpychany mężczyzna - Jesteś Katherina, tak? - podbiegł do mnie i uścisnął mi dłoń- Miło mi cię poznać. - powiedział z lekkim akcentem.
- Cześć, Jack - uśmiechnęłam się nieśmiało, a policzki zasłoniłam włosami. - To... co robimy? Miguel je, więc nie będzie przeszkadzał… pójdzie się później bawić. Albo jego łaskawy ojciec wróci i się nim zajmie.
- Hmm, właściwie to nie wiem co się je na tym waszym święcie - blondyn uśmiechnął się zakłopotany i złapał się za tył głowy - Jakieś pomysły?
- Indyk i pudding płonący. To musimy przygotować. Damy radę?
- Ja chcę budyń! Teraz zrób mi budyń - poprosił go Miquel. Chociaż nie. On rozkazał tonem jak Harry.
- Spoko - odparł i skocznym krokiem podszedł do lodówki. Co za lekkoduch. Właściwe ciekawe kim jest dla Saiki. Wczoraj co chwila o nim wspominała.
Może to był jej brat? Oboje... no nie wiem, chyba pochodzili z Japonii. Przynajmniej tak wyglądali.
- Możesz obrać warzywa?-spytał i wcisnął mi paczkę jarzyn. Dość sporą i ciężką. Ugięłam się nieco pod jej ciężarem. - Dzięki.
Zajął się przygotowywaniem puddingu, gdy w spokoju zajęłam się marchewkami.
Musiałam skontaktować się z rodzicami. Jeśli Harry nie chciał, aby mnie szukali, to powinien pozwolić mi powiedzieć, że wszystko jest dobrze i nic więcej.
Tak nad tym myślałam, że po prostu zajechałam palca nożem.
- Kathuś - Jack użył dziwnego zdrobnienia mojego imienia-  Uważaj. - zajrzał do jednej z szafek i podał mi paczkę plastrów.-Harry będzie zły, jeśli coś ci się stanie.
- Kochany Jack'u - wzięłam jeden opatrunek - Harry jest zły przez czas nieokreślony, cały czas - zaśmiałam się. - Ten typ tak ma.
-Więcej radości z życia - blondyn pogroził mi chochlą - To tyczy się też ciebie.
- Jestem taka radosna - zanuciłam i zaczęłam się śmiać. Dostał kuksańca w bok.
-Mniej gadania, więcej krojenia - powiedział Jack - Tylko tym razem bez palców.
- Dobra, dobra - przytaknęłam.
W spokoju wróciliśmy do gotowania. Miquel, który dotąd spokojnie badał otrzymany kalkulator, postanowił mi pomóc i podawał mi kolejne warzywa do obrania. Straszny miał przy tym ubaw.
- To takie fajne? - spojrzałam na niego z góry, pocierając podbródek o ramię, ponieważ ręce miałam brudne.
- Mhm- przytaknął i uśmiechnął się do Jack'a. Coś mi si zdaje, że w nocy lepiej się poznali.
Jack był fajny, wiec nie miałam obaw. Dziwne, znałam go krótko, a ufałam.
Wzięłam ostatnie warzywo i pokroiłam. Później wyrzuciłam wszystko.
- Super, nieźle się spisałaś- mruknął blondyn, wycierając ręce w szmatkę. –To co, faszerujemy? Mikuś, też pomożesz?
- Tak - zaśmiał się mój syn. Chyba spodobało mu się zdrobnienie.
Szybko uwinęliśmy się z farszem i po chwili indyk był w piekarniku.
- Zatem to mamy z głowy.– ucieszył się Jack – Powinniśmy pochwalić się Saikuni.
- No to idź jej powiedz. Pójdę się wykąpać. Przypilnujesz małego? - spytałam blondyna idąc w stronę wyjścia.
- Hai - zawołał uradowany i podrzucił Miquela - Chodź, Mikuś, pośmiejemy się z leniwej Saikuni.
Oplótł szyję chłopaka rękoma i wyszli, a ja udałam się na górę. Zdjęłam ubrania które miałam ma sobie i z przyjemnością weszłam pod ciepły strumień wody.
Tego było mi trzeba. Wyszłam z łazienki i przebrałam się w nową, granatową sukienkę. Spięłam włosy w kok i zeszłam na dół.
- Nadal nie doszło?-usłyszałam głos Zayna - Przecież on mnie zabije, jak tego nie dostanie!... Dobrze, przyjadę osobiście.
Zakończył rozmowę i wpadł na mnie nieświadomy.
- Czemu jesteś taki nerwowy? - zapytałam, przyglądając mu się. Przeczesał palcami brązowe, postawione na żel włosy i wypuścił z ust powietrze. Przyjrzałam się paru tatuażom na jego rękach. Co oni w tym widzieli? - Co takiego nie doszło jeszcze?
- Nie twój interes- warknął, po czym chyba zrozumiał, że źle robi i dodał - Proszę, nie węsz. Styles chce dobrze.
I zostawił mnie samą
Em...Okay. Trochę zaskoczona zeszłam na dol. Nie wiedziałam o co chodzi, ale po prostu dziwiło mnie jego nerwowo zachowanie.
Zatem Harry coś kombinuje. Dobrze. Dam mu spokój. Na razie. Teraz powinnam znaleźć Miquela
Odnalazłam syna na dworze. Stanęłam na schodkach tarasu i potarłam ramiona. Właśnie spadł pierwszy śnieg i chłopaki robili śnieżki.
- Mikuś, nie poddawaj się - krzyczał blondyn - Trafimy w końcu w jej okno. Niech wyjdzie na zewnątrz. Jeszcze jeden rzut i... niewiele brakowało. Rzucaj dalej.
- Saika was ignoruje? - zaśmiałam się i pokazała chłopczykowi aby podszedł. Poprawiłam mu kurtkę i szalik. Nie chciałam, żeby był chory.
W końcu były święta.
- Nie ładnie ignorować tak swojego narzeczonego - jęknął Jack, tupiąc nogą z irytacji.
- To może spróbuj jak Romeo? - zapytałam przyjemnie zaskoczona.
- Powinienem się zabić, gdy zobaczę ją nieprzytomną?-spytał, śmiesznie przekrzywiając głowę
- Nie no bardziej miałam na myśli,  Julio wyjdź do mnie - powiedziałam teatralnie udając niski głos.
- Saikatsu nie wyjdzie, jest za leniwa.-pokręcił głową. - Aż cud, że wczoraj gdzieś z tobą pojechała. Zwykle nie wystawia nosa spoza komputera.
- Boże. Naprawdę prowadzi tak nudne życie? - skrzywiłam się.
W końcu musiała mieć czas, aby zdobywać te wszystkie informacje. Była świetna w tym co robiła. No, ona przynajmniej była dobra w czymkolwiek. Ale teraz miałam pewność, że nie jest zagrożeniem między mną a Harrym... czy ja właśnie pomyślałam to, co pomyślałam?
- Saikusia jest grubaskiem - zawołał Miquel
Zamrugałam zdziwiona. Co mały miał na myśli?
Przecież nie wyglądała...Ona była szczupła i piękna. Chyba, że...
- Mike, czemu tak mówisz? - kucnęłam. Nie wysiedzę tu dłużej w samej sukience. Weszłam do domu zrezygnowana i oparłam się o framugę drzwi, czekając na odpowiedź.
- Bo Saikusia będzie miała dzidziusia - zawołał Miquel wbiegając do środka. Był bardzo uradowany, że mógł mi przekazać te wieści
- Gratulacje - powiedziałam znów zaskoczona. Posłałam blondynowi uśmiech i usiadłam na fotelu. Tworzy się kolejna rodzina.
- Jak powinienem nazwać córkę?- spytał Jack, otrząsając się ze śniegu. Saikusia upiera się przy takich staromodnych imionach, co zrobić, Kathuś?-złapał mnie za rękę i spojrzał błagalnie w oczy.
- Ginewra - spojrzałam na niego, mówiąc poważnym tonem. Nie mogłam się powstrzymać.
Chwilę lustrował mnie wzrokiem, po czym wybuchnął śmiechem. - Lepiej spytam Harrusia, on mi doradzi- Zrzucił z siebie kurtkę- A tak właściwie, to poznałaś naszych dzisiejszych gości?
- Nie mów na niego Harruś, bo oszaleje. Beznadziejnie to brzmi. Już chyba lepiej... Nie wiem, Hazza. Nie poznałam. Kto przyszedł? Przyjechał.
- Harruś to Harruś - oburzył się Jack - Chodź, przedstawię ci pozostałych. Siedzą z Saikusią w bibliotece i coś omawiają.
- Co ty masz z tymi skrótami człowieku? Za chwilę na Zayna będziesz mówić Zaynie - zaczęłam się śmiać i wstałam.
- Niech spróbuje, to wyląduje w pierwszej lepszej zaspie. GDZIE SĄ KURWAA...- nie skończył, bo rzuciłam w ubranego i gotowego do wyjścia mulata szpilką rudej.
- Zaynie, czy nie miało cię tu nie być? - zmrużył oczy Jack - Chodźmy Kathuś. Pa pa, Zaynie- pociągnął mnie za rękę w stronę holu.
- Nie żyjesz ty farbowany kochasiu - trzasnął jakąś szufladą i wziął klucze od auta.
- Mamo, mogę jechać z wujkiem? - usłyszałam za sobą.
- Nie wiem czy to dobry pomysł - wtrącił Jack, wrednie się uśmiechając - Wujek ma okres.
- Doigrasz się dzisiaj! - Zayn poszedł do niego i szturchnął. - Chodź Styles, idziemy.
Na schodach pojawił się Harry.
-Tak idźmy, idźmy-mruknął, schodząc na dół. Rozejrzał się dookoła. Nasze spojrzenia się spotkały. Mimowolnie się zarumieniłam.
- Dzień dobry- powiedział ledwo otwierając usta
- Cześć - mruknęłam.
Właśnie zakładał kurtkę. Dorobił się spodni bez dziur na kolanach. Nowość. Miał też koszulę w kratę.
- Wiesz, mówiłem do twojego syna, ale chodź jak chcesz - wyjaśnił Zayn. - A i tak na marginesie. Jak nie jesteś już zainteresowany naszą perełką, to ja chętnie wezmę sprawy w swoje ręce - podniósł Miquela.
Wtem Harry walnął pięścią w ścianę koło mulata.
- Jeszcze słowo, a wyrwę ci płuca - warknął i wyszedł na zewnątrz.
- Zostawmy ich - szepnął Jack. - Saikatsu nas oczekuje.
No proszę, w kryzysowych sytuacjach daruje sobie zdrobnienia. Ruszyłam za nim.
Weszliśmy na piętro i długim korytarzem dotarliśmy do biblioteki. Otworzył przede mną drzwi, a ja z obawą weszłam do środka. Od razu się rozejrzałam. Pomieszczenie było duże i wyposażone w wiele regałów.
W środku było już kilka osób, w tym Saika, która znudzona wysłuchiwała ich kłótni.
- Witajcie - odezwał się Jack, zwracając na siebie uwagę. Nerwowo przejechałam rękoma po granatowej sukience i spojrzałam na gości.
- Hej, Jack - powiedziała Chang. Blondyn podszedł do niej i delikatnie ją pocałował. Jak słodko. Uwaga wszystkich obecnych skupiła się na mnie.
- Dzień dobry - powiedziałam speszona.
Nie lubiłam być w obecności tylu osób. Obcych osób. Byłam raczej nieśmiała.
- Cześć - powiedzieli jednocześnie dwaj identyczni mężczyźni. Czyżby bliźniacy? Podeszli do mnie i jednocześnie wyciągnęli dłonie do uściśnięcia.
Podałam im swoją i przywitałam się.
- Jestem Katherina. - dodałam.
- Sam - odparł ten z nieco ciemniejszą karnacją.
- Adam - dodał ten drugi.
- Miło mi. - uśmiechnęłam się do obydwóch.
 - Ekhem - za nimi pojawił się kolejny mężczyzna - Nie napastujcie jej.
Również wyciągnął dłoń w moją stronę.
 - Terry. A tam siedzi moja młodsza siostra Kate- wskazał na kobietę siedzącą koło Chang - Miło nam cię poznać, Katherino.
- Mi również - kiwnęłam głową i zrobiłam krok do tylu. Kim oni wszyscy byli dla Saiki?
- Kath, może usiądziesz?-spytała Chang, nieodrywający wzroku od ekranu laptopa. Ile ona ich miała?
Chyba w każdym pokoju jeden. Uzależnienie od swojej pracy.
- W zasadzie to chciałam iść do kuchni - wyjaśniłam.
- Indyk-poruszył się Jack i szybkim krokiem opuścił bibliotekę. Bliźniacy tylko pokręcili głowami, rozbawieni całą tą sytuacją.
Byli bardzo przystojni. Bardzo... Odwróciłam od nich wzrok i grzecznie przeprosiłam. Poszłam za chłopakiem przypilnować świątecznej kolacji.
Znałam blondyna dłubiącego w indyku.
- Zdążyłem - odetchnął z ulgą.
Uśmiechnęłam się i usiadłam na krześle. Przede mną stał laptop. Włączyłam pocztę. Wiadomość email. To jest to. Napisałam krótki mail do rodziców.
"Wesołych Świąt. Oby były takie jak moje i Miquela. Kochamy was."
Nie miałam już potrzeby stąd uciekać. Czułam się tu zaskakująco dobrze.

12 komentarzy:

  1. Cieszę się że Kath w końcu zaznaje spokoju :)
    Ooo Saika w ciąży ^^
    Miquel będzie miał kompana do zabawy ;)
    Hmm ciekawe co ten Harry knuje...
    Ściskam
    You Belong With Me

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział :)
    Taki przyjemny, bardzo dobrze się go czytało :*
    Jack jest słodki i te jego słodkie końcówki :)
    Hahaha,sa nieźle xD
    Ciekawi mnie o co chodzi ze Stylesem i dlaczego Zayn miał taki dziwny humor .
    Mam nadzieje ze w następnym będzie wyjaśnienie :)
    I sa Swieta :)
    Cudownie :)
    Życze weny i do 18 :**
    Kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  3. boże zakochałam sie

    OdpowiedzUsuń
  4. Zayn w tym rozdziale jest taki aww bad ❤

    OdpowiedzUsuń