wtorek, 5 maja 2015

Epilog

~Harry~
Siedziałem gabinecie z Fabianem na kolanach. Zawsze chciałem mieć dużą rodzinę. No to teraz mam trójkę dzieci, co nie oznacza, że nie mam nic wspólnego z moim ulubionym zajęciem. Tyle, że bardziej zająłem się firmą. Gang był odskokiem.
Było kilka kryzysowych sytuacji, ale po tym, jak zmusiłem Kate, by zabiła swego brata, wszystko się ustabilizowało.
Posłuchała i wyszliśmy na prostą. Zawsze powtarzam, że mam rację. Nieraz mogli się przekonać.
- Tuuu - Fabian mówił coś po swojemu naciskając klawisz klawiatury.
Odciągnąłem mu rączki od komputera. Byłem w trakcie wideorozmowy z Saiką, której nie chciało się ruszyć tyłka ze swojego domu. Prawdziwy z niej leń, a przecież mieszkała naprzeciwko nas.
Rozmawialiśmy o wszystkim, bo co chwila zmieniała temat i nie pozwalała się rozłączyć. Musiałem jej słuchać, aż do momentu, kiedy okno gabinetu pękło a do środka wpadła piłka.
Bez słowa się rozłączyłem i wyjrzałem na zewnątrz. Nie zdziwiłem się, gdy na dole zobaczyłem Louisa.
- Mike, myślę że potrzebna Ci dobra kryjówka - powiedział Louis, widząc moją minę.
- Mamoooo! - Miquel wbiegł do domu.
Wstałem z krzesła i z młodszym synem i wyszedłem z gabinetu.
Na dole stała Kath, do której wtulał się Mike.
- Ja nie chciałem - mruknął z twarzą w materiale jej sukienki.
- Wiem, kochanie, tata też to wie - pogłaskała go po włosach i spojrzała na mnie znacząco.
- Zajmiesz się nimi? - podałem jej Fabiana i pocałowałem w policzek
- Harry, zaczekaj - zatrzymała mnie. - Za jakąś godzinę przygotuj grill. Dobrze?
- Pewnie - rzuciłem na odchodnym, wychodząc na zewnątrz. W drzwiach minąłem się z młodszym Tomlinsonem. Coś za bardzo się ostatnio po naszym domu panoszą...
Thomas wbiegł do środka i podszedł do Miqueala. Zdecydowanie mój syn był mi wdzięczny. Tęsknił za przyjacielem. Dobra, dobra. Tom nie był jak ojciec. Ale ja nic nie mowie. Przecież mamy ugodę.
O wilku mowa. Louis stał przed domem. Podszedłem do niego z beznamiętnym wyrazem twarzy
- Wstawisz nową. Chyba nie jest tak źle -uznał.
- Ty za nią zapłacisz - mruknąłem, idąc w stronę ogrodu.
- Lecę - szedł obok mnie.
Tyły mojej posesji były dziś opustoszałe. Dobrze, że dziewczyny zastosowały się do moich poleceń i zabrały dzieciaki na górę. Mogłem w spokoju wszystko przygotować. No, może nie w takim całkowitym, bo był jeszcze Tomlinson.
- Harry? - odezwał się po kilkuminutowej ciszy. Oparł się o drzewo i na mnie spojrzał. - Chyba nie żałuję, że cię znam.
- Co masz na myśli?-  spytałem
- Że jesteś draniem, ale i dobrym znajomym.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Och tak, byłem draniem i to wielkim.
Zmieniłem swoje zachowanie. Tak. Tylko i jedynie wobec żony. Z rodziną nie utrzymywałem kontaktów, chociaż raz mnie odwiedziły. Wtedy, gdy mnie nie było. Więcej wizyt nie składały.
I dobrze. Niech nie myślą, że im wybaczyłem. Skierowałem się w stronę altanki. Miałem jeszcze godzinę przed wizytą gości. Mogłem przez chwilę popatrzeć na to, co moje.
Usiadłem na ławce i wbiłem wzrok w dom. Nie wiem jak to nazwać. Rezydencja, willa, a może mały pałac? Mając tyle pieniędzy na koncie, musiałem je gdzieś ulokować.
Po chwili usiadł koło mnie Louis. No jasne. Wyglądało na to, że chciał o czymś ze mną pogadać.
- Czego chcesz? - warknąłem.
- Wyluzuj - wywrócił oczami. - Chciałem cie o coś prosić.
Nabrałem powietrza. - Tak? - spytałem nad wyraz spokojnie
- Jeśli coś by się stało, pomóż Alicji i dzieciom... chociaż przez chwilę. Proszę - wyrzucił z siebie.
- Czemu miałbym to zrobić? Podejrzewasz, że mógłbyś w najbliższym czasie wyzionąć ducha?
- Nie wiem - wzruszył ramionami. - Wszystko może się stać. Po prostu im pomóż.
Nie odpowiedziałem. Zwyczajnie nie chciało mi się składać bezsensownych obietnic. Nadal nie wybaczyłem Alicji za to, że postrzeliła Kath.
Więc czemu miałem jej pomagać? Prawie zabiła "przyjaciółkę". Dziwiłem się, że ona sama tak łatwo o tym zapomniała. Miłosierna...
- Tata! - May biegła do mnie co sił w jej czteroletnich nogach.
- Wrócimy do tej rozmowy później, Styles - mruknął Louis, zanim zszedłem z altanki.
Pokiwałem głową. Nie odpuści. Wziąłem na ręce dziewczynkę. Rozpłakała się głośno.
- Zepsuli mi domek...
- Kto?- spytałem.
- Chłopcy. Połamali...- szepnęła pocierając oczka.
- Nie martw się - pogłaskałem ją po głowie - Zaraz się z nimi rozliczymy.
- Kocham cię, tatuś - powiedziała w moja szyję.
Zostawiliśmy Tomlinsona samego i wróciliśmy do domu. Zapowiadał się ciekawy dzień.
***
-Pomóc ci? - spytałem Kath, gdy podawałem jej śpiącego Fabiana
- Jeśli chcesz - uśmiechnęła się do mnie.
Ułożyła chłopca w wózku i ustawiła go przy kanapie. Po chwili wróciła do mnie. Nie pozwoliła mi iść do kuchni. Oplotła rękoma moją szyję.
Pocałowaliśmy się krótko.
- Louis cię szukał - mruknęła - Sądzę, że Kate z chęcią mi pomoże
- Louis - powtórzyłem. Czy on nie może dać sobie świętego spokoju?
Ostatni raz cmoknęła mnie w usta i poszła na górę.
Wyszedłem z domu. Lou stał przy grillu i go rozpalał. Wyglądał na zamyślonego. Może ja z nim porozmawiam? Raz a dobrze.
- Chodź, przyjacielu - poklepałem go po plecach.
- No dobra.
Ruszył za mną, wpierw jednak skinieniem ręki pokazując Zaynowi, by zajął się rusztem. Mulat nie był z tego powodu zbyt szczęśliwy
Skrzywił się. On nie umiał zrobić jajecznicy, ale liczyłem, że sobie poradzi. Louis dorównał mi tępa. Ogród mieliśmy na tyle duży, że mogliśmy chodzić około godziny.
- Zajmij się moją żoną i dziećmi. W razie jakiegoś wypadku albo coś. Proszę.
- Czemu miałbym to zrobić?
- Zrobiłbym to samo wobec Kath - powiedział. Oj, ja wiem. On już się moją Katheriną zajmował.
- Czemu aż tak ci na tym zależy? -spytałem, gdy zatrzymaliśmy się w znacznej odległości od innych. Nikt nas nie widział.
- Bo wiem, że Ala sobie nie poradzi. Wiesz, nasz zawód nie gwarantuje ci bezpieczeństwa.
- To prawda - mruknąłem - Nie gwarantuje.
- Sam widzisz. Nie chce ich zostawiać samych.
- Nie zostawisz ich samych - uścisnąłem go po przyjacielsku - Będziecie razem już zawsze. Na zawsze.
-Co masz na... -nie dokończył. Nieco trudno mówi się z nożem w szyi, czyż nie?
Odskoczył ode mnie jak oparzony. Zaczął dusić się swoją krwią. Z jego łaknących powietrza ust pociekła strużka czerwonej cieczy. Ostatkiem sił rzucił się w moją stronę, ale uskoczyłem. Wylądował na ziemi.
- Twoja żona też tak skończy - syknąłem.
Spojrzał na mnie wyrzutem. Patrzenie jak umiera było... Satysfakcjonujące.
Uśmiechnąłem się jedynie. Koniec. Nikt nie będzie ingerował w moją rodzinę. To koniec.