czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 20

~Katherina~
•
Dwa dni po świętach każdy był czymś zajęty. Planowali, sprawdzali, przygotowywali się do natarcia. Wiedziałam, że Louis jest uparty i nie odpuści tak łatwo. Walczył o mnie, a ja tego nie potrzebowałam. Kazałam mu przestać. Czemu nie słuchał? Miał swoją rodzinę. My swoją. Było mi dobrze z Harrym, chociaż musiałam przestrzegać tych wszystkich zasad. Byłam przygotowana na stałą kontrolę z jego strony. Wychodzę – po co i gdzie. Wracam z zakupami – ile wydawałam i co kupiłam. Zadzwonię do kogoś – muszę najpierw poprosić o telefon. Trudno. Miłość wymagała poświęceń, a ja go kochałam. Szaleństwo, prawda? Porwał mnie, lecz darzyłam go uczuciami.
Przekręciłam się w jego ramionach, gdy leżeliśmy na łóżku i oglądaliśmy film. Żaden romans. Kino akcji. Do tego też musiałam się przyzwyczaić. Każde z nas miało inne gusta. Chciałam czasem, żeby był romantyczny, ale nie mogłam mu tego powiedzieć. Tak samo nie mogłam mu powiedzieć o swoich uczuciach.
Pocałowałam Harry’ego w kącik ust i uśmiechnęłam się.
- Jestem dla ciebie ważna? – spytałam, przenosząc wzrok i patrząc w jego oczy.
- Jak myślisz? - spytał, po czym pogładził mnie po plecach.
- Nie okazujesz - szepnęłam smutno.
Przytuliłam się do niego. Nic nie ugram. To nie był Romeo. To był Styles. Otworzyłam oczy, słysząc strzały. Szyby pękły.
- Na ziemię! - Harry zrzucił mnie na podłogę i zasłonił własnym ciałem.
Nie wiedziałam do końca, co się dzieje. Leżeliśmy przy łóżku, a strzały wciąż padały. Miquel... Odepchnęłam gwałtownie mężczyznę i na czworaka podeszłam do drzwi.
Mały siedział z bliźniakami w ich pokoju, który był naprzeciwko naszego. Szybko weszłam do środka, gdzie zakrwawiony Adam obejmował Mike'a.  Sam natomiast przyciskał kawałek bluzy do barku swego brata.
- O Boże... - szepnęłam, klękając obok nich. Spojrzeli na mnie, a ja wiedziałam, że to już. Że to dzisiaj. Tylko nie znałam planu. Zdjęłam bluzkę i zwinęłam ją tak, aby zawiązać na ramieniu Adama. To zatamowało krwawienie, ale nie wiedziałam jak mocno dostał, więc nie mogłam być pewna, czy w zupełności pomoże.
- Co mam zrobić? - zapytałam drżącym głosem, każąc Miquelowi przysunąć się do mnie.
- Nisko przy ziemi. Na dół - mężczyźni odpowiedzieli jednocześnie -W kuchni; druga szafka od lodówki. Wejdziecie do schronu.
- A wy? Saika, Harry? O resztę chyba nie muszę się bać? - dodałam cofając się do drzwi razem z synem Kolejne strzały. Chłopiec nie wiedział co się dzieje. Co chwila wybuchał głośniejszym płaczem.
- Damy radę - Sam uśmiechnął się smutno - Pospiesz się. Chcemy oszczędzić wam tego widoku. - Szatyn wytarł zakrwawione ręce o spodnie i wraz z bliźniakiem wbiegli do sąsiadującego pokoju.
Z synem ostrożnie zeszłam na dół. Tam był istny chaos. Ponieważ salon był przeszklony, widziałam większą część ogrodu, zajętą przez ludzi Louisa. Sam brunet właśnie wparował do środka, wyważając drzwi za którąś próbą. Spojrzałam na niego przerażona i pociągnęłam chłopca za rękę. Znów padały strzały. Szafka, szafka, która to szafka?!
Wparowałam na oślep do kuchni i otworzyłam kolejno wszystkie małe drzwiczki. Znalazłam! Jakim cudem nie zorientowałam się wcześniej, że było tu coś takiego? Przecież wielokrotnie korzystałam z tego pomieszczenia wraz z Jack'iem. Miałam nadzieję, że blondynowi nic się nie stanie. Spojrzałam w dół dziury. Nie widziałam dna. Jak głęboko znajdował się ten schron? Nie miałam czasu na namysły, posadziłam syna na ramionach i po zamknięciu szafki od środka, zaczęłam powoli schodzić po drabince.
- Dlaczego uciekamy przed wujkiem Lou? - wyszlochał, trzymając się mocno, aby nie spaść.
Cudownie, czyli go zobaczył. Dobrze, że Louis nie trzymał karabinu maszynowego. Na pewno wymówka "chciał się pobawić z tobą, Mike", by nie zadziałała.
Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Musiałam się skupić na utrzymaniu równowagi, a z marudzącym dzieckiem na ramionach było to niezwykle trudne.
Stanęłam na ziemi i zmrużyłam oczy. Ciemno, cholernie ciemno. Nie widziałam nic, ale mogłam przypuszczać, że była to piwnica z tunelem. Wsunęłam rękę do kieszeni spodni, szukając telefonu. Miałam w nim latarkę, mogło pomóc.
Postawiłam Miquela na ziemi i złapałam go za rączkę. Włączyłam latarkę i ruszyliśmy przed siebie. Szliśmy pospiesznie, jednak dotarcie do końca tunelu zajęło nam kilka minut.
Obawiałam się tego, gdzie możemy wyjść. Sama nie wiem dlaczego. Nie było przy nas Harry'ego, nie miałam broni. Czułam się mało pewnie. Tutaj w okolicy nie było nikogo i nic, gdzie mogliśmy się udać. Byłam jednak przekonana, że opuściliśmy granicę rezydencji. Przed nami ukazały się wielkie, żelazne drzwi. Obmacałam je dokładnie, lecz nie znalazłam niczego, czym mogłabym je otworzyć. Nic, nawet cholernej klamki.
- Gdzie tata? Tata by je otworzył! - krzyknął malec i przytulił się do mojej nogi.
Jasne, tatuś zabija wszystkich po kolei. Czułam chłód panujący tutaj, a miałam na sobie stanik i spodnie. Jednak nie starałam się teraz o tym myśleć. Jak mam otworzyć azyl? Przejechałam ręką po ścianie z lewej strony i tak samo z prawej strony.
- Mamo! Ktoś idzie - pisnął głośno pokazując za moimi plecami punkt, który się zbliżał i świecił. O kurwa.
- Kath? - usłyszałam dobrze mi znany głos. Jednak była nadzieja. Po chwili przede mną pojawiła się Saika.
Odetchnęłam z ulgą i po prostu ją przytuliłam. Miałam Saikę, a to oznaczało, że wszystko się uda. Nie jestem taka samodzielna,
- Otworzysz to? - spytałam, odsuwając się.
- Jasne - stanęła przed drzwiami i zastukała siedem razy. Po chwili ze ściany obok wysunął się czytnik. Przycisnęła do niego kciuk i wpisała hasło. Wrota otworzyły się. Weszliśmy do środka. Chwilę później przejście zamknęło się za nami.
- Co dalej? - spojrzałam na nią, biorąc syna na ręce. - Wiesz co tam się dzieje, słyszysz? - ona nigdy nie rozstawała się z cudami techniki.
Kiwnęła głową i wcisnęła słuchawkę w swoim uchu.
-Jack, Jack, kochanie, słyszysz mnie? - spytała i odsunęła się ode mnie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Kilka szafek, zapewne z zapasami jedzenia, obok dwie kanapy i stolik, na którym stał oczywiście komputer, przy którym usiadła Azjatka. Małą część bunkru oddzielała zasłona, za którą znajdowała się prowizoryczna łazienka. Po przeciwległej stronie pokoju znajdowały się jednakowe wrota, jak te przez które przeszliśmy.
Azyl wręcz idealny. Na wszystko byli przygotowani. Nie dziwiłam się. Wiele akcji już przeżyli, znali dużo ruchów przeciwnika. Nie pozwalali wziąć się z zaskoczenia. Nie pochwalałam tego, co robił Harry i moi nowi przyjaciele, lecz nie miałam na to wpływu. Usiadłam na kanapie, biorąc zapłakanego syna na kolana. Przytulałam go i całowałam po włosach. My byliśmy bezpieczni. A oni?
~Harry~
- Powiedziałem strzelaj! - krzyknąłem do Kate, która wahała się przy oddaniu strzału w stronę całej grupy ludzi Louisa.
Mężczyzna nie wystawił Horana, który panował pewnie nad systemem, a Payne działał niewidocznie dla mnie.
-Zamknij się - warknęła, powstrzymując łzy. W tłumie, do którego celowała, był jej brat. Ta pieprzona kanalia nas zdradziła. - Nie jestem w stanie go zabić. On ma żonę i dzieci.
Podszedłem do niej i szarpnąłem za ramię.
- A ja mam kurwa to w dupie. To nie jest zabawa. Nie odbiorą mojej rodziny. Nie pozwolę na to - syknąłem. - Idź do Malika, pomóż mu! - krzyknąłem.
Sam postanowiłem znaleźć Louisa. Terrym zajmę się później - pomyślałem i wbiegłem na piętro. Asekurując się bronią, przeglądałem pokoje w poszukiwaniach.
- Gdzie jest Katherina i Miquel, skurwysynie? - usłyszałem przy uchu, a na plecach poczułem jego broń.
- Chuj cię to obchodzi - warknąłem. Wtem usłyszałem głos Saiki: - Odwróć się. On ma pusty magazynek i jeszcze nie przeładował.
Powoli to zrobiłem. Wtedy uderzył kolanem w moje krocze, a łokciem w klatkę piersiową i popchnął na ścianę.
- Posłuchaj, szczeniaku – przydusił mnie. – Tutaj masz za dużo kolegów i różnych gadżetów. Zróbmy to jak mężczyźni. Na równi. Ty, ja i pięści. Tchórzysz?
- Myślisz, że bym ci zaufał? - splunąłem na niego - Zgodziłbym się, a ty byś wyciągnął nóż, śmieciu. Na przykład w ten sposób - wbiłem mu ostrze w udo.
Syknął z bólu i pochylił się do przodu.
- Zagraj choć raz czysto, Styles. Nawet nie chcę cię zabijać. Chcę tylko, żebyś pozwolił mi zabrać Katherinę - spojrzał na mnie wściekle.
Stanęliśmy naprzeciw siebie. Wyciągnąłem drugi nóż; pierwszy cały czas był w udzie Tomlinsona.
- W życiu ci na to nie pozwolę - warknąłem - Więc radzę ci spierdalać z mojego terytorium. Chyba, że wolisz, bym po zabiciu ciebie zajął się twoją rodziną.
Wiedziałem, że uderzyłem w jego czuły punkt.
Prychnął i zmroził mnie wzrokiem. Próbowałem się nie uśmiechnąć. Wygrałem kolejny raz. Cofnął się do tyłu, a potem zaprzestał i podbiegł do mnie, wykręcając moją rękę z nożem.
- Chętnie zrobił bym ci taki sam napis, jaki ma ona, tyle że z moim nazwiskiem - wysyczał, przytrzymując mnie przy ścianie. - Trzymaj się od mojej rodziny z daleka, Styles. Rozumiesz? Wtedy dopiero rozpocznę III wojną - dodał i odsunął się, a potem zszedł na dół.
- Jak reszta? - spytałem Saiki, wciskając słuchawkę w uchu.
- Jack wykończył trzech, Zayn jest ranny, ale daje radę. Payne ugodził Sama... Ostatecznie - dodała cicho. Ledwo to usłyszałem.
- Pierdolisz! - warknąłem zbiegając po schodach - Gdzie oni teraz są?
- Poczekaj, niech się wycofają. Na razie tam nie idź. Adam wpadł w furię, a Kate próbowała przekonać Terry'ego...
- Nie będę siedział w miejscu - warknąłem - Jesteś pewna, że on nie żyje?
- Nie rusza się po tym ciosie, lecz nie mam stu procentowej pewności, bo...
- Co jest?! - wrzasnąłem, gdy rudowłosa umilkła.
- Ruszył nogą, Harry, on się ruszył! Jest w ogrodzie, pomóż mu. Oprócz niego jest ich jeszcze trzech.
Wbiegłem do salonu, gdzie po podłodze walało się szkło oraz ciało wroga. Splunąłem na faceta i wybiegłem do ogrodu. Wiedziałem, że Louis, któremu postawiłem ultimatum zabierał swój gang.
Rzuciłem się do poturbowanego Sama. Krwawił. I to cholernie.
- Znowu to zrobiłeś, durniu - powiedziałem, opatrując jego ranę - Chang zawsze nabiera się na te twoje sztuczki ze śmiercią. Kiedyś ją przyprawisz o zawał. Nic nie mów - upomniałem go, gdy zauważyłem, że najwidoczniej chce coś powiedzieć - Zaraz cię ktoś zszyje.
Sytuacja była opanowana. Nikogo nie straciliśmy. Gdzie był Adam? Skoro oni już się wycofali? Rozejrzałem się, wiedząc że Saika wezwała pomoc, w postaci zaufanych dwóch lekarzy. Nie mogliśmy sobie pozwolić, aby przyjechała karetka. Wezwali by policję. Zmrużyłem oczy, dostrzegając Adama i Zayna, którzy też ranni, ale katowali chyba Troya.
- Saika - powiedziałem, zostawiając szatyna lekarzom - Mamy jakichś jeńców?
- Pytasz oto czy mają naszych, czy my mamy ich?
- Czy my mamy ich - powiedziałem, patrząc na pokiereszowanego Troya.
- Tylko jednego, patrzysz w jego kierunku - odparła.
Przetarłem twarz dłonią i pochyliłem się, związując włosy, które mi dzisiaj przeszkadzały. Ruszyłem w jego stronę i odsunąłem Adama. Mogłem się domyśleć, że to Troy tak wykończył jego brata.
-Spokojnie, stary - zwróciłem się do zapłakanego szatyna - Idź do niego, on cię teraz potrzebuje. Ja się zajmę tym śmieciem.
Adam spojrzał na mnie zszokowany.
 -Czyli, że on...
- Żyje, idź już.
Wstał i prawie tam pobiegł. Troy jęknął, patrząc na mnie. Jeszcze się uśmiechnął.
- Co za zaszczyt mnie spotkał – wydyszał. – Sam pan Styles.
Nastąpiłem na jego krocze. Mężczyzna wrzasnął z bólu.
-Na twoim miejscu bym się tak nie szczerzył. Mamy tu pokoik dla takich gości jak ty.
- To ruina - syknął, kuląc się.
Malik kopnął go w brzuch i spojrzał na mnie. Chyba miał chęć rozerwania go na strzępy.
- Payne mu pomógł, a ja nie wiem gdzie jest ten skurwysyn.
- Pewnie wrócił z podkulonym ogonem do swojego pana - warknąłem, podnosząc Troya za włosy - Zaraz się przekonasz co cię może spotkać w tej ruinie.
Malik pomógł mi go zawlec do środka. Nie miałem sumienia, do tego byłem wkurwiony. Miałem nadzieję, że Tomlinson da mi święty spokój, a my wszyscy wyjedziemy. A teraz miała nastąpić kara. Ciekawe, czemu zostawili go samego na pastwę..
- Gdzie Terry? - spytałem mulata, gdy ten przywiązywał wijącego się mężczyznę do łóżka, które przeznaczyłem do tortur.
- Spierdolił - odsunął się kończąc czynność i zapalił papierosa.
Wtyczka. A ja się nie domyśliłem...
- Ile czasu to trwało?-spytałem, sięgając po sekator. Przerażony mężczyzna zaczął krzyczeć.
- Nie wiem - próbował szarpać się na łóżku.
Nie miał siły i był mocno przywiązany. Nie widziałem sensu w jego działaniu.
- Łżesz - odłożyłem sekator i sięgnąłem po pęsetę. Złapałem za jego lewą rękę i wyrwałem paznokieć z kciuka. Troy wrzasnął.
- Mów - powiedziałem spokojnie, przymierzając się do wyrwania kolejnego paznokcia.
- Od kiedy odebrałeś Miquela – zamknął mocno oczy.
Widziałem ból na jego twarzy, co bardziej mnie cieszyło, niż przejmowało. – Ten dom… tu jest bomba – wyjęczał, kiedy Zayn nie powstrzymał się i uderzył pięścią w jego brzuch, gdzie miał ranę.
- Gdzie? - warknąłem. nie odpowiedział. Wyrwałem mu kolejny paznokieć, by go zachęcić do odpowiedzi.
- Kurwa - znów głośno jęknął. - Garaż, dziesięć minut od podejścia do Sama. Czyli... - spojrzał na mnie.
- Pięć minut - szepnąłem przerażony - Pierdolony skurwiel! Chang, słyszałaś to? - wydarłem się do słuchawki.
- Słyszałam, Harry – ona starała się zachować spokój. – Tego nie zauważyłam. Dobra, zostaw go. Więcej się nie dowiesz. Zbierajcie tyłki i złaźcie na dół. Wyjdziemy tunelem. Tylko szybko!
- A co ze mną?! - desperacko spytał nasz więzień, gdy wychodziliśmy.
- Cóż, nie mamy już jeńców - zaśmiałem się i zamknąłem za sobą drzwi, zostawiając mężczyznę samego.
Zebrałem cały gang i weszliśmy do schronu. Tutaj liczył się czas. Z tego co mówił Troy, ale mógł kłamać, zostało nam już trzy minuty.
Po wpisaniu szybko kodu i zeskanowaniu linii papilarnych z mojego kciuka, wszyscy znaleźliśmy się w schronie. W progu przywitała mnie Katherina. Miquel spał na kanapie. Teraz musieliśmy tu przeczekać. Nie wiadomo było przecież, za ile bomba wybuchnie.
- Nic ci nie jest? – zapytała cicho i złapała moje dłonie w swoje. – Louis nic ci nie zrobił?
- Nic mi nie jest - odparłem i lekko ścisnąłem jej palce - Następnym razem trzeba będzie definitywnie to zakończyć.
Puściłem ją i podszedłem do stołu, na którym położyli ciężko dyszącego Sama. Dwóch lekarzy pochylało się nad nim, robiąc co w swojej mocy. Wyjdzie z tego. To silny facet. Lubi igrać z ogniem i nas wszystkich straszyć.
Rozejrzałem się, spoglądając na wszystkich, którym się dostało.
- Siedemnastu - powiedział Jack, pojawiając się nagle przede mną.
- Siedemnastu, co? Zabiłeś? - spytałem, chcąc się upewnić.
Blondyn kiwnął uradowany głową. Cholerny psychol, przed wszystkimi zgrywa dobrodusznego przyszłego męża, a tak naprawdę drzemie w nim demon.
Był jeszcze gorszy ode mnie. Poważnie mówiłem. On ... nauczył mnie tylu rzeczy, a i tak większość zostawił w tajemnicy dla siebie. Obróciłem głowę do drzwi, słysząc po kolei wybuchy. Bomb musiało być więcej.
A Horan teraz każdą po chwili włączał. Spojrzałem na Saikę. Jakoś nie wyglądała, jakby ubolewała nad stratą dobytku.
Chyba było jej to obojętne. Dom jak dom. Mogła kupić nowy.
- Co teraz? - spytała Kate. Wszyscy obecni zamilkli. No właśnie. Mamy jakiś plan awaryjny?
Nowy Jork. Ale to miało poczekać. Nie wiadomo, czy remont jest już skończony. Nie tak wyobrażałem sobie walkę z wrogami.
Zresztą nie miałbym jak stamtąd zabić Tomlinsona. On jest mój i wszyscy doskonale wiedzieli, że do mnie ma należeć zadany mu śmiertelny cios.
- Kate, usiądź - powiedziała Chang, nie odrywając wzrok od trzymanego na kolanach laptopa.
Dziewczyna posłuchała, jednak dalej była zdenerwowana. Wziąłem butelkę wody i wypiłem połowę. Chyba, że odpuszczę. Nie pozwolę mieć mojej rodzinie nic wspólnego z nim, skoro wiem, że on boi się o tę swoją i syna. A gdyby próbował coś, to o wszystkim się dowiemy i wtedy osobiście go wykończę.
- Własny brat - szeptała Kate -Własny brat. Zabiję, zabiję jak psa.
- Miałaś okazję - odepchnąłem się od ściany i podszedłem do niej. - A o ile wiem, powinnaś robić to co ci każę. Nie zrobiłaś tego Kate - warknąłem.
Brunetka spojrzała na mnie z obrazą w oczach.
- O ile pamiętam, to Jack jest naszym bossem. - warknęła - Zresztą, co ty wiesz o przywiązaniu do rodzeństwa, swoją siostrę bez słowa byś zastrzelił i pewnie zatańczył nad jej zwłokami.
Popchnąłem ją na ścianę i przydusiłem. Nie obchodziło mnie to, co dziwka mówiła, ale mnie zdenerwowała. A tego nie lubiłem.
- On miał inne zadania na głowie. Jako nasz szef zabił 17. A ty? Bałaś się strzelić do oszusta! - krzyknąłem i chyba obudziłem Miquela. - Od mojej siostry się odpierdol - dodałem ciszej, odwracając się do syna.
Maluch przetarł zaspane oczy i zaskoczony rozejrzał się dookoła.
-Tata? - spytał i znacznie się ożywił.
Kucnąłem i uśmiechnąłem się do niego. Zawsze mnie uspokajał. On nie był tutaj niczemu winny. Przybiegł do mnie z misiem, przytulając się mocno. Pocałowałem chłopca w czoło, wstając z nim na rękach.
- Byłeś grzeczny?
Kiwnął głową.
-Idziemy na górę? - spytał - Zostawiłem w pokoju auto.
Zacisnąłem zęby i na chwilę odwróciłem wzrok.
- Wiesz, co? Kupię ci nowe - pocałowałem go w skroń.
- Hmpfh - naburmuszył się, ale nic nie powiedział. Świetnie, teraz nawet mój syn jest na mnie wkurwiony.
- Saikatsu, będziemy tu siedzieć wieczność?! - warknąłem zły.
- Uspokój się. - upomniała mnie wzrokiem. - Jeszcze chwila. Chcę się upewnić, czy jak wyjdziemy to coś nie wybuchnie.
No nic, trzeba było czekać. Zatem byłem zmuszony zająć się czymś przez ten czas.
Untitled
Podszedłem do Jack'a. Na razie postanowiłem darować sobie rozmowę z Katheriną. W przypływie gniewu mógłbym ją uderzyć przy wszystkich, a tego nie chciałem. Usiadłem pod ścianą koło blondyna, no co ten uraczył mnie swoim lisim uśmiechem.
- Gratuluję - rzuciłem, opierając głowę o ścianę. - Mógłbyś mnie nauczyć, tego czego nie umiem, a mogłoby pomóc.
- Czyli chcesz, bym został twoim sensei'em - rozpromienił się Jack. Uwielbiał wplątywać w normalną rozmowę japońskie słowa - Zatem czeka nas sporo nauki. Możemy zacząć od myślenia.
Spojrzałem na niego wkurzony. Czyżby on mi ubliżał?
- Och, zrozumiałeś mnie źle, Harruś. Chodziło mi raczej o sposób postrzegania przeciwnika.
- Nie mów do mnie Harruś... błagam - przetarłem twarz rękoma. - Rozumiem. Czyli patrzysz i przewidujesz jego kolejny ruch, tak? O to ci chodzi? Zawsze mam z tym problem, dlatego od razu robię wszystko, aby nie miał żądnego ruchu.
- I na tym polega twój problem, Harruś - kompletnie zignorował moją prośbę - Nie każdy da się tak od razu unieruchomić.
Godzinę, którą tu spędziliśmy przed wyjściem, słuchałem go i zapamiętywałem. Rady blondyna były cenne. Wiele już przeszedł i znał się na rzeczy. Miałem dobrego przyjaciela.

poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 19

~Louis~
Siedziałem na korytarzu, trzymając Thomasa na kolanie. Rysował na kartkach papieru, które dała mu pielęgniarka. W tym samym czasie Alicja miała zabieg. Miałem nadzieję, że w końcu odzyska czucie w ręce. Nerwowo ścisnąłem dzieciaka, aż syknął z bólu.
- Tata, to boli- jęknął.
- Przepraszam - puściłem go.
- Dobrze - uśmiechnął się smutno. - Tata, czy zobaczę Miquela?
No tak, opowiedziałem mu ogólnikowo całą tę sprawę, jednak Thomas wciąż tęsknił za swoim przyjacielem. Jak Kath mogła się tak omamić i zniszczyć swoje życie, jak i swojego syna? Nie rozumiałem tego. Przecież to był złodziej i psychopata. Zniszczy jej psychikę. Zrobi wodę z mózgu. Chcieliśmy jej jedynie pomóc, a ona stała się naszym wrogiem.
Najgorsze było to, że dzieci brały w tym udział.
- Teraz nie. Miquel mieszka daleko, Tom. – odpowiedziałem krótko i pocałowałem go w czoło.
Może dla Katheriny było już za późno, ale dla Mike'a była jeszcze nadzieja. Trzeba będzie ponownie go uprowadzić. Moi ludzie, porozsiewani po całym kraju, już się zbierają, by pomóc swemu szefowi. Jak grzeczne kundle do właściciela.
Nie uważałem się za mafiosa. Nie zabijałem jak Styles. No może, kiedy naprawdę ktoś zasłużył, ale to rzadko się zdarzało. 
Też nie byłem święty. To prawda. Ale dla swojej rodziny chciałem jak najlepiej. A Katherina była naszą przyjaciółką i chciałem pomóc chociaż temu niewinnemu chłopakowi.
Od rozmyślań odciągnął mnie głos lekarza, który instruował Alicję odnośnie jej ręki.
- I jak? - spytałem, gdy chirurg odszedł.
- Chyba lepiej – odparła cicho. – Będę potrzebowała małej rehabilitacji i nie mogę nic dźwigać na tę rękę przez najbliższe pół roku – wyjaśniła.
- Tata będzie dźwigał  - uśmiechnął się Tom.
- Ty już tu innymi nie rozporządzaj, młody - poczochrałem mu włosy - To jak, możemy wracać?
- Dopiero jutro. Wracajcie do domu. Dam radę - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie.
Może w końcu miedzy nami będzie dobrze. Może mi wybaczy.
- Na pewno niczego ci nie trzeba? - spytałem, biorąc Thomasa na ręce.
Pokręciła głową. Chłopczyk pocałował ją jeszcze, zanim wyszliśmy. Byłem spokojniejszy, wiedząc, że z ręką jest lepiej. Teraz zostawała cała reszta. W domu czekali na mnie Horan i Payne. Mieliśmy wszystko dokładnie ustalić. Czekała nas przecież wojna z psami Styles'a.
- Tom, idź się pobaw - uśmiechnąłem się do syna. Odwzajemnił to i zabrał autko, a potem pobiegł do gosposi.
Niall rozłożył jakieś plany na stoliku.
- Nie korzystam z komputera, bo za łatwo się do niego włamać. - też był dobrym informatykiem. - Troy dzwonił, że cały czas ich obserwuje. Nic się tam szczególnego nie dzieje.
- Chcę dostać raport z każdego, nawet najmniejszego ich ruchu - syknąłem do blondyna. - Oni na pewno coś knują. Nie mogliby siedzieć tak bezczynnie. Jakieś wieści od Terry'ego?
- Spokojnie, Louis. Na razie napisał nam, że planują przeprowadzkę. Chcą się znowu rozdzielić, ale i zaatakować. - usiadł obok mnie. - Posłuchaj. Wiesz, że on może działać dla nich, a komunikować się z nami?
- Nie odważyłby się - mruknąłem. - Jest w szachu. Mamy w końcu jego żonę i córeczki.
- Będzie łatwiej jak Mike zacznie znów chodzić do przedszkola. – powiedział Liam, opierając ręce o kanapę. Spojrzał na mnie porozumiewawczo. – Wtedy nie będzie problemu z odebraniem go i wywiezieniem. 
- Tak, masz rację - kiwnąłem głową. - Teraz trzeba będzie ustalić datę naszego ataku. Będziemy musieli działać zgodnie i według planu.
- Eh, szkoda ich, naprawdę. Katherina nie wydawała się głupia. A to co ona robi to idiotyzm – westchnął Horan, otwierając butelkę piwa.
-To wina tego Styles'a - warknąłem, biorąc butelkę od blondyna - Gdy siedziałem w pierdlu, nieco się z nim zapoznałem.
- Wyobraź sobie, że my też tam byliśmy - spojrzał na mnie krytycznie. - Tylko nie raczyłeś się do nas odezwać, obwiniając się o to, że tam jesteśmy.
- Nie rozdrapuj starych ran. Zresztą od kiedy to nie możemy sobie poradzić z jednym gówniarzem i jego kilkorgiem ludzi? Chyba, że coś mnie ominęło i Styles nagle został szefem Kodokuna Ookami. (Samotne Wilki)
- Nie. Dalej nim jest Jack - pocieszył mnie cholernie.
Wziąłem łyk piwa i spojrzałem na telewizor. Nawet głupi mecz był dla mnie irytujący.
Jednakże w tej chwili nie pozostało mi nic innego, niż czekanie na resztę mojej grupy.
- Tato! - usłyszałem płacz z kuchni.
Wstałem szybko z fotela i rzuciłem się w stronę syna
- Co się dzieje?!- wykrzyknąłem
Płakał siedząc na podłodze. Obok był rozbity kubek, który gosposia zbierała. Mały chyba spadł z krzesła.
- Czemu jesteś taka niekompetentna?! - wykrzyknąłem w gniewie.
Kobieta spojrzała na mnie z urazą.
- Robiłam mu jedzenie, przychylił się na krześle i upadł.
- Wpierw pomyślałabyś o dziecku, nie o naczyniu! Zejdź mi z oczu!
- Tata - mały rozpłakał się głośniej. Wyciągnął do mnie ręce. - Tam ktoś był w ogrodzie...
- Gdzie? - spojrzałem przez szybę - Horan! Payne! Gońcie go - wskazałem na postać, która próbowała uciec, depcząc kwiaty Alicji.
Obaj mężczyźni wybiegł przez taras. Przytuliłem syna i podniosłem go. Miał lekko rozciętą dłoń.
- Kss - syknąłem i posadziłem go na blacie stołu - Nie ruszaj się, opatrzę ci to.
Kręciłem się po kuchni, starając się znaleźć apteczkę. W końcu zakleiłem dziecku plaster
Machinalnie głaszcząc chłopca, czekałem na powrót Niall'a i Liam'a
Schowali broń przed przyjściem tu. Pokręcili tylko głowami.
- Uciekł, ale wsiadł do srebrnego audi - oznajmił Niall.
-Cholera - starałem się nie przeklinać za bardzo przy synu - Podejrzewacie kto to mógł być?
Popatrzyli na siebie, a później na mnie. Mina mówiła wszystko. Malik.
- Czyli wysłali tego idiotę na przeszpiegi? Świetnie, nie pozostaniemy im dłużni
- Spokojnie, Louis. Mamy Dowella. Niech on się tym zajmie. Chodź młody. Fifa czeka - podniósł małego.
- Dobrze, skontaktujcie się z nim. Ja muszę odpocząć.
- Jasne. Zajmiemy się nim. Powiedz jeszcze co z Alicją.
- Żyje, jutro po nią jadę
- To fajnie.
- Mama wróci!
-Tak, tak, dobranoc - mruknąłem i wyszedłem z kuchni.
Wziąłem prysznic i położyłem się do łóżka.
~Harry~
 Obudziłem się rano wielce zadowolony. Katherina po wczorajszej zabawie, leżała padnięta, wtulona we mnie. Świetnie.
Uśmiechnąłem się i ziewnąłem. Fajne święta.
Niestety, trzeba było to zakończyć. Wstałem tak, by nie obudzić Kath i wyszedłem z pokoju
Zapinałem koszulę zaglądając do małego. Nie spał. Bawił się nowymi zabawkami.
Postanowiłem mu nie przeszkadzać i zszedłem do kuchni. Trzeba zjeść śniadanie.
- Cześć - powiedział Zayn, widząc mnie.
- Siema - rzuciłem i otworzyłem lodówkę.
- Jadę do Liverpoolu - oznajmił.
- Po jaką cholerę? - warknąłem, wyciągając resztki wczorajszego indyka.
- Zobaczyć co u naszych przyjaciół - wziął kluczyki i tyle go widziałem. Następny na dole był Adam. Przyniósł oferty domów w Nowym Jorku.
- Jakieś dobre? - mruknąłem, wsadzając mięso do mikrofali.
- Popatrz - odpowiedział.
Boże, jaki ten seks musiał być ostry, że byłem taki głodny. No dobra. Był wycieńczający. Ale nie mogłem narzekać. Podobało mi się. Przynajmniej te wszystkie problemy, które wciąż mieliśmy, aż tak bardzo mnie nie denerwowały.
Pokazał mi jakiś nowy budynek na obrzeżach miasta
- Jest na sprzedaż. Cały. Kilka poprawek i 4 apartamenty będą jak strzelił. - uśmiechnął się.
- Aż cztery? - uniosłem brew, opierając dłonie o blat. Przyjrzałem się zdjęciom i projektowi. Musiałby mieć naprawdę mocne zabezpieczenia.
- Jasne, chyba nie sądzisz, że taką zdobycz zostawisz dla siebie. - zmrużył oczy. Widać było, że nazwa naszej małej organizacji, pasuje do jej członków.
- Nie mam nic przeciwko tego, abyście mieszkali obok, ale niestety nie pozwolę, aby ktoś wtrącił się w nasze życie. Muszę przypomnieć Katherinie, że nie jestem i nie będę jej kolegą, bo ostatnio czuje się bardzo luźno.  Myśli, że jak jest w waszym towarzystwie to nie mogę nic zrobić. Owszem, przy Saice nie mogę. Dlatego trzeba to zmienić, aby wprowadzić zasady. Więc zastanów się, czy chcesz mieszkać obok - skończyłem i odwróciłem się do mikrofali, wyciągając moje śniadanie.
- Oh, mój drogi - zaśmiał się Adam - przecież mi absolutnie nie przeszkadzają twoje upodobania i stosunek do Katheriny. Jednak tego budynku ci nie oddam. Zresztą, kto jak nie ja dopilnuje, by nasza droga gospodyni nie założyła ci podsłuchu? - zaśmiał się - parter będzie Chang i Shiro, 1 piętro moje i Sam'a, 2 dla Kate i 3, to największe, będzie dla was.-wydusił na jednym tchu.
- Dobrze. - pokiwałem głową. Podobał mi się ten pomysł.
Niby osobno, ale zawsze wokół ludzi, którzy ci nie zagrażają.
Lepsze to niż wprowadzić się koło potencjalnych szpiegów.
- A co z Terry`m? - spytałem wgryzając się w indyka -O nim nie wspomniałeś.
- On ma dzieci i żonę. Wiesz o tym, że nie łatwo zmieniać szkołę nagle - wzruszył ramionami.
Podszedł do blatu i zaczął robić herbatę, a dla mnie mocną kawę.
Podał mi napój i oparł się o blat.
- No to opowiadaj - uśmiechnął się wrednie. A jakżeby inaczej. Musiał wiedzieć o wszystkich zboczonych rzeczach w okolicy. Psychodeliczni bliźniacy byli znali ze swoich perwersyjnych sposobów wyciąganie informacji.
- Nie chcę mi się ust otwierać - mruknąłem.
- Jak zwykle sztywny - jęknął niezadowolony
Spojrzałem na niego chłodno i skończyłem jeść. Serio. Nie miałem ochoty się spowiadać. Nie wszystko musi wiedzieć.
Do kuchni weszła Katherina w czarnej spódnicy i wsuniętej w nią czerwonej koszuli. Trzymała na rękach ubranego Miquela. 
- Dzień dobry - powiedziała. - Mike chciałby wyjść dzisiaj na bitwę śnieżną. Ktoś chce z nim konkurować?
- Z pewnością nasz śmieszek się z nim pobawi - powiedział Adam, wstawiając kubek do zlewu.
- Tata - chłopiec spojrzał na mnie wzrokiem matki. - Ja i ty.
- No nie wiem, synu - mruknąłem, biorąc chłopca na ręce - Jesteś pewien?
Dzieciak kiwnął pewnie głową. Cóż, nie mogłem mu odmówić. Szykowała się śnieżna wojna.
~Katherina~
Ubrana w kurtkę siedziałam z Kate na ławce w parku, kiedy Mike atakował mężczyzn. Nie miałyśmy za bardzo wspólnych tematów. Ale lubiłam ją.
- Masz może telefon? - zapytałam.
- Pewnie - szepnęła i podała mi urządzenie - Ale nie działa. Tu nie działa nic, co nie należy do Saikatsu.
- Zaraz wracam. Zrób wszystko, żeby nie zauważyli mojej nieobecności - mruknęłam i wróciłam do domu. 
Weszłam po cichu, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Nie wiedziałam, czy są tu kamery. Może.  Wzięłam kluczyki od auta i ruszyłam. Moim celem była stacja dokładnie 3 kilometry stad. Tam jest budka telefoniczna. Jechałam z zapartym tchem. Musiałam zadzwonić. Po prostu musiałam i nikt nie mógł mi tego zabronić. Stanęłam na miejscu. Moim celem była Alicja. Ostatni raz. Wybrałam jej numer i czekałam, aż odbierze.
- Halo?-spytała zaspanym głosem. Pewnie dopiero co wstała.
- Posłuchaj. Nie ważne co było, ważne co jest. Nie chcę już więcej kłótni z Harrym. Więc muszę go słuchać, dlatego nie szukajcie mnie. Odpuście w końcu tę dziecinną zabawę. Jesteśmy z nim szczęśliwi - powiedziałam na jednym tchu.
- Czekaj, Kath, musisz ochłonąć i na spokojnie ze mną... Nie, z nami porozmawiać. Powiedz gdzie jesteś?
- Nie! - krzyknęłam. Ona nic nie rozumie. - Nie słuchasz mnie. Nie potrzebuję żadnej pomocy. Kocham go. - zamknęłam oczy, jakby ta prawda bolała.
Rozłączyłam się. Nie mogłam z nią dłużej rozmawiać. To był błąd. Wsiadłam do auta i wróciłam do domu. Na szczęście nikt nie zauważył mojej nieobecności. W holu przywitała mnie Chang.
- Idę do parku - oznajmiłam. - Idziesz ze mną? - posłałam jej słaby uśmiech.
- Z chęcią - uśmiechnęła się. Usiadłyśmy na ławce - Jack już cię pytał o imię dla niej? -pogłaskała się po lekko zaokrąglonym brzuchu.
- Tak - kiwnęłam głową i nagle zrobiło mi się przykro.
Jack był dla niej czuły, romantyczny, delikatny. Okazywał jakiekolwiek uczucia.
- I? - spytała, widząc moją minę - Masz jakiś pomysł?
- Yy - spojrzałam na nią wyrwana z myśli. - Może Maybelly? Nie wiem. Lubisz tradycję, więc może Aileen? To celtyckie imię.
- Aileen. Aileen Shiro. Może to być to - mruknęła - Mam nadzieję, że Miquel się nią zaopiekuje. W końcu będziemy sąsiadami.
- O czym nie wiem? - spojrzałam na nią.
Świetnie. Zawsze tak jest. Głupiutka Kath nie musi o niczym wiedzieć.
- To nikt ci nie mówił? - zdziwiła się - Za pół roku będziemy mieć ładny apartamentowiec w Stanach. W końcu każdy z nas chce uciec od złej przeszłości. Związanej z tym krajem.
- Ciekawie. Wiem, rozumiem. Każdy nie chce pamiętać o błędach - przyznałam i oplotłam się ramionami. No, Kath, co będziesz płakać? Potem będzie się śmiał, że przejmuję się głupotami. A ja bym chciała, żeby on czasem był... jak mój chłopak. Nie jak szef.
- Hej - ruda klepnęła mnie w ramię - Co cię znowu gryzie? Pamiętaj, mi możesz wszystko powiedzieć. W końcu i tak się dowiem
- Masz szczęście - stwierdziłam. 
Nie chciałam o tym rozmawiać. Jak ona się dowie, to dowie się Harry. Znów zacznie traktować mnie jak dziecko.
- No nie wstydź się -zaśmiała się- Możemy to nazwać kobiecą solidarnością. Nic, co teraz powiemy, nie wyjdzie poza nas.
Czy ona zawsze stawiała na swoim? Była bardzo uparta. Chciała wiedzieć wszystko. Czasem to była dobra cecha.
- Możesz mi to obiecać? - spytałam .
Kobieta kiwnęła głową. Popatrzyłam na Harry ego, który otrzepywał się ze śniegu. Wygląda uroczo i seksownie. Jak zawsze. 
- Mógłby być czulszy - szepnęłam. - Mógłby raz zabrać mnie na randkę...
- Tacy są chłopcy. Jak im czegoś nie podsuniesz, to nigdy sami nie zrobią.
Popatrzyłam na nią zdziwiona. Ona chyba nie mówi, że...
- Zmusiłaś do tego Jack'a? - zapytałam zaskoczona.
- A jak - potwierdziła.- Co prawda wcześniej próbował uchodzić za cwaniaka przede mną, wszak tak go wychowano, ale jak pozwoliłam mu wyrazić siebie, to stał się taki.
- Fajnie. Tylko ja dostanę karę jeśli będę czegoś wymagała - pokiwałam głową.
- Powinnaś postawić ultimatum - wskazała na bawiącego się Harry'ego - Jakie, to akurat powinnaś przemyśleć. 
- To nie łatwe. Może mnie zmusić do wszystkiego - założyłam kaptur, bo zaczął padać śnieg.
- Ech, nie wiem co mam ci powiedzieć - jęknęła. - Mamy teraz tyle problemów. Wilki są zagrożone.
- Jak to? Wydajecie się niepokonani.
- Mamy niełatwego przeciwnika, którego doskonale znasz, Katherino - spojrzała mi w oczy i wtedy zrozumiałam.
Louis. Louis i jego ludzie. Może po tym telefonie odpuszczą ? Chciałabym.
- Nazywają siebie dzikimi wężami - potarła ręką o rękę - Oni nam nie odpuszczą. To będzie ostateczna walka o dominację. My albo oni.
- Nie. Nie możecie zabić. Ani oni was, ani wy ich - zaprotestowałam wstając.
- Chyba jednak nie sprawiamy wrażenia dobrej, podręcznikowej mafii, czyż nie?-spojrzała na mnie wzrokiem, który zmusił mnie do zajęcia ponownie miejsca.
- Niezbyt.
- Zatem powinnam cię spytać: Czy wiesz czym zajmują się ludzie naszego pokroju?
- Zabijają, kradną - wzruszyłam ramionami.
- Dokładnie. - powiedziała zdenerwowana, kecz szybko ochłonęła. - U Tomlinsona jest tak samo, a nawet gorzej, bo oni bawią się jeszcze w handel narkotykami. U mnie jest to niedozwolone z wiadomych nam przyczyn. Może kiedyś się o nich dowiesz. Prosiłabym cię więc, byś nie uważała tego konfliktu za błahy, bo to będzie po prostu rzeź. Rzeź, bez której ani my, ani nasze dzieci nie zaznają spokoju.
- A co robi Harry? - zapytałam zszokowana wszystkimi informacjami.
- Cóż, on jest, jakby to powiedzieć, specem od wszystkiego i niczego zarazem. - mruknęła bawiąc się włosami.
Zaczęłam się śmiać. Sama nie wiem dlaczego. To co powiedziała mnie rozbawiło.
- Poczekaj chwilę - wstała i odeszła kawałek by odebrać telefon.
Obaj chłopcy podeszli do nas. Otrzepali się ze śniegu. Spojrzałam na synka, który trzymał za rękę Harry'ego. Usiedli obok.
- Tato? - wszedł mu na kolana.
- Słucham - odrzekł, patrząc na mnie
Odwróciłam głowę i tylko słuchałam, o czym rozmawiają. Wzrok Harry'ego peszył.
- Jak się robi dzieci?
- Spytaj wujka Jack'a - odparł brunet -Wszak ostatnio jedno zrobił.
- No powiedz mi. On powiedział, że tata się na tym najlepiej zna - zaśmiał się.
Harry chwilę się zastanawiał. 
- Cóż, to zależy-zaczął - Jeśli pani i pan mocno się kochają, to dziecko po pewnym czasie się pojawi. Jednak czasem pani nie kocha pana, ale pan kocha panią i jak on ją tak bardzo kocha, to pojawia się dziecko.
- Albo to pan nie kocha pani, a pani kocha pana - dodałam.
- Polemizowałbym - wysłał mi tajemnicze spojrzenie i podrzucił Mike'a do góry - Zadowolony?
- Nie rozumiem. - pokiwał główką i uśmiechnął się do niego.
- Wracajmy do domu - Harry podał mi dłoń - Nie chcę byś się przeziębiła
Czyżby się o mnie martwił?
Dziwne. Niepodobne do niego... Podałam mu rękę i wstałam. Ruszyliśmy do willi.
Weszliśmy do środka. Zapach przyszykowywanego przez Jack'a obiadu sprawił, że zaburczało mi w brzuchu. Zostawiłam chłopaków samych i weszłam do kuchni
- Cześć - powiedziałam, uśmiechając się. Ależ ja byłam głodna.
- Por, gdzie ja go wrzuciłem? - mruknął. Najwidoczniej mnie nie zauważył będąc w swoim kulinarnym szale.
Podeszłam do lodówki i wyjęłam warzywo. Podałam blondynowi, który na jego widok odetchnął z ulgą. Najwidoczniej był ważną częścią dania.
- Dzięki - mruknął - Bez tego byłbym trupem
- Pewnie - zaśmiałam się.
- Chcesz mi pomóc?- dziwne. Sprawiał wrażenie przybitego.
- Tak. Coś się stało?
- Nie, wszystko w porządku - uśmiechnął się smutno - Umyj go - wskazał na warzywo.
- No powiedz - nie chciałam nalegać, ale może mogłam mu pomóc.
 -Nie chcę cię niepotrzebnie denerwować. Takie zwykłe problemy czwartego szefa. Uporamy się z tym już po nowym roku.
- To prawda, że Tomlinson nie odpuszcza? - zapytałam spokojnie.
- Niestety. Chyba ktoś cię już o wszystkim poinformował, prawda?
- Saika - odparłam i zajęłam się przygotowaniem obiadów.
Wszyscy byli zajęci sobą i myślami. W domu dzisiaj było naprawdę cicho.
- A co sądzisz o apartamentowcu? - blondyn próbował zmienić temat - Widziałaś już plany?
Pokręciłam głową. Nikt mi nie pokazywał. Kate jedynie wspomniała. Chłopak podszedł do wyspy kuchennej i pokazał mi to wszystko w czerwonej teczce. Ale wtedy ktoś prawie wyrwał mi to z ręki. Wściekłe spojrzenie Harry'ego.
- Co ty wyprawiasz, Shiro?! - warknął, wściekle mierząc wzrokiem Jack'a.
- Nie dramatyzuj - blondyn nie pozostawał mu dłużny. - Ona już o wszystkim wie. Nie będę przed nią niczego cenzurować. Ty również nie będziesz.
- Więcej nie musi wiedzieć. Będzie niespodzianka - dodał, próbując się opanować. 
Zamknął teczkę i wyszedł z pomieszczenia. Wypuściłam powietrze z ust. Boże, jaki on był nerwowy.
Jack warknął coś po japońsku. Zapewne zaklął. Pierwszy raz widziałam go tak złego. Dotknęłam jego ramię. Nieco się rozluźnił.
- Spokojnie - szepnęłam. - Nie muszę wszystkiego wiedzieć. Kontynuujmy - wskazałam podbródkiem na obiad.
- Hai, hai-przytaknął i wrócił do krojenia. Później z nim porozmawiam. Powinien ochłonąć
Usiedliśmy do stołu ze wszystkim. Panowała grobowa cisza. Nawet Miquel nie chciał się odezwać, aby nikogo nie wkurzyć. Zayna nie było.
Jadłam, obserwując moich współbiesiadników. Bliźniaki co chwila wykreślali na obrusie różne znaki. Zapewne tak się komunikowali. Używali jakiegoś specyficznego kodu.
Ciekawie. Nie musieli rozmawiać i nikt nie rozumiał o co im chodzi.
Dalej Kate wysyłała swojemu bratu gromiące spojrzenia, gdy nie patrzył. Czyżby się pokłócili?
Naprawdę było dziwnie. Zdenerwowany na mnie Harry, smutny Jack, przygnębiona Saika, zła Kate i roztargniony Terry.
Adam nagle westchnął
- Niemożliwe - szepnął -To za szybko.
- Co jest za szybko? - Harry od razu to wyłapał i zapytał.
- Sam dowiedział się o zmianie terminu - zaczął Adam.
- Chcieli zacząć wcześniej, by nas podejść - zawtórował mu Sam
- Ale im się nie uda - zakończyli razem
- Sprytne. - mruknął Harry i wyjął telefon. Odczytał jakąś wiadomość.
- Zatem ten idiota wpierw powiadomił was? - spytał patrząc na bliźniaków. Ci tylko wzruszyli ramionami.
- Będziemy uzbrojeni kiedy będą chcieli uderzyć - oświadczył Terry.- Wybaczcie - wstał od stołu i wyszedł z jadalni. Kate prychnęła.
- O co tu chodzi? – spytałam.
- O nic - mruknęła Kate i potarła swoje skronie.
- Dziwnie się zachowujecie...
***
Możemy z dumą ogłosić, iż zakończyłyśmy już tę serię i pozostałe rozdziały czekają na poprawę. Pamiętajcie, że większa liczba komentarzy motywuje do szybszej korekty tekstu ;)

wtorek, 17 marca 2015

Rozdział 18

~Harry~
Setny raz liczę do 10, żeby się uspokoić, ale kurwa coś nie pomaga.
Ponieważ jechał z nami syn, nie zabiłem jeszcze Malika. Właśnie skończyło się paliwo.
Zatrzymaliśmy się na pobliskiej stacji benzynowej. Mulat wyszedł zatankować. Odwróciłem się do Miquela.
- Pomożesz przygotować prezent dla mamy - powiedziałem w miarę spokojnie.
- Jaki prezent? - zapytał wesoło. Bawił się swoim misiem.
- Duży i fajny - odpowiedziałem i lekko się uśmiechnąłem. Gdzie jest Zayn? Nie mam czasu na jego kłócenie się z ludźmi na stacji.
On miał chyba dzisiaj jeszcze gorszy dzień niż ja.
Nerwowy bardzo.
Po chwili wsiadł do środka, trzaskając drzwiami.
- Ruszaj - powiedziałem zanim zdążył coś powiedzieć. Nie miałem zamiaru wysłuchiwać jego narzekań.
- Ruszam, ruszam - mruknął i pokręcił głową. Odpalił auto odjeżdżając ze stacji paliw.
Jechaliśmy łamiąc przepisy. Wszystko byłoby w porządku, gdyby ten idiota pojechał po to wczoraj. Albo chociażby powiadomił mnie wcześniej o niedogodnościach. Wtedy nie straciłbym dnia na łażeniu po centrach handlowych z Jack'iem. Swoją drogą, blondyn jakoś niespecjalnie zachowuje się jak typowy mafijny boss. Zayn nawet nie wie z kim się kłóci. Powstrzymałem się, by nie wybuchnąć śmiechem.
Jakby chciał to by go zabił w mgnieniu oka. Najwidoczniej długo ćwiczył cierpliwość. Mi to nigdy nie wychodziło. Nie umiem czekać.
Niedługo potem dojechaliśmy na miejsce. Trzeba będzie tym niekompetentnym idiotom wytłumaczyć, że nie będę czekał wieczność, aż łaskawie przyślą do mnie kuriera. Oczywiście będzie musiało obyć się bez mordobicia. Wszak Mike patrzył.
- Idziemy odebrać? - zapytał mój pierworodny.
-Tak, wskakuj mały - odpiąłem go z fotelika i posadziłem sobie na ramionach.
-Zayn - zwróciłem się do mulata - Tylko tym razem bez wpadek.
- Tak, szefuńciu - poszedł za mną.
Weszliśmy do niedużego budynku. Pani w drzwiach zaprowadziła nas do sali, gdzie był towar.
Wszędzie, w każdym możliwym miejscu, stały wieszaki z szytymi na miarę, wyzłacanymi i ozdabianymi klejnotami ubraniami.
- Jaki był problem, że tak renomowana firma nie była w stanie dostarczyć mi zwykłej sukienki i butów do kompletu? - spytałem kobiety.
- Mieliśmy problem. Dużo osób zamawia towar na święta - oznajmiła speszona.
- Dobrze - odparłem zdegustowany jej zachowaniem - Przyjechałem osobiście, przez co nie zapłacę za kuriera. A teraz, jeśli łaska, pokaż mi moje zamówienie.
- Proszę za mną - mruknęła.
Poszliśmy w stronę biurka, gdzie czekał zapakowany prezent.
Wziąłem torbę i spojrzałem do środka. Wszystko tak jak chciałem. Idealnie.
- Żegnam - wyszedłem już na nią nie patrząc. Malik podążał za mną.
Miquel wyciągnął do mnie rączkę i czekał, aż go złapie. I poszliśmy tak do samochodu. Schowałem torby, a małego zapiałem.
- Słuchaj, musimy się stamtąd ulotnić. Skoro im się rodzina tworzy...
- Nie - pokręcił główką. - Nie chcę. Tata, nie - założył ręce. Zupełnie jak matka.
- Nie marudź - powiedziałem. Prawda była taka, że gdy Kath coś przeskrobie, nie mogłem nic zrobić, bo jej bronili.
Musiałem poinformować Saikatsu o naszej przeprowadzce. Wiem, że będzie wkurwiona, ale w końcu się ugnie. Zostanie jeszcze kwestia zadośćuczynienia. Kurwa, zawsze jak ją wykorzystam, ona chce coś w zamian.
Kupię jej śpioszki. Dziecko będzie miała w co ubrać. No. Albo łóżeczko.
Wracaliśmy w ciszy do posiadłości. Czas zacząć przedstawienie.
Poszliśmy do mojego pokoju. Syn pomógł mi spakować prezent w coś ładnego. W całym domu ładnie pachniało.
- Nadal będziesz milczał? - w drzwiach stanęła Chang - Raz w roku mógłbyś być miły. I uśmiechnij się, bo kociej mordy dostaniesz - Uszczypnęła mnie w policzek. Obiecuję, kiedyś ją zadźgam za to traktowanie mnie jak młodszego brata.
Wywróciłem oczami i odwróciłem się w stronę łóżka. Podałem jej zapakowany dla niej prezent. Nie wiem co powie jak go otworzy i zobaczy kolczatkę, ale to był dobry czas na ujarzmienie jej. Jack będzie miał większe pole do popisu.
-Trochę na to za wcześnie - oddała mi nierozpakowany prezent - Cała przyjemność polega na szukaniu podarków pod świątecznym drzewkiem.
- Weź i włóż pod choinkę. To też - podałem jej prezenty dla Katheriny i Miquela.
- Nie powinieneś tak wykorzystywać ciężarnej kobiety - nadęła policzki.
- Oj, przepraszam kochanie. Idź, dasz rade. Silna jesteś.
- Pff - prychnęła i wyszła. Przynajmniej wróciła stara Chang. Po tej tragedii z przed kilku lat, gdyby nie Jack, wciąż by umartwiała się nad sobą i wpieprzała bez przerwy leki.
Więc za to każdy był mu wdzięczny. Lubiłem tę dziewczynę i chciałem, żeby jej się ułożyło.
Dobra, teraz trzeba było zainteresować się tym przepysznym zapachem. Przez ten cały incydent z prezentem dla Katheriny, zapomniałem o jedzeniu.
A byłem naprawdę głodny dzisiaj. Wziąłem malucha na ręce i zeszliśmy na dół. W kuchni Jack i brunetka robili ciasta oraz pudding.
- Mama! - wykrzyknął uradowany Miquel i wyciągnął ku niej rączki.
Odwróciła się do niego i uśmiechnęła. Od razu wytarła ręce brudne od mąki.
- Jak było na wycieczce, kochanie? - spytała.
 -Fajnie - powiedział - Dostanę ciastko?
- Dopiero wieczorem - pocałowała go w policzek.
- O, cześć Harruś - ożywił się Jack. Jego też kiedyś zadźgam. - Jak zakupy?
- Udane - posadziłem syna na krześle i poczochrałem mu włosy. - Daj coś do jedzenia.
- Hai, hai - postawił przede mną miskę ryżu i wędzoną rybę - Smacznego.
Coś mi nie pasowało w tym jego krzywym spojrzeniu, którym mnie obdarzył.
- Masz z czymś problem? - zapytałem prosto z mostu.
Ten dzień nie zaczął się dobrze.
- Ja? - spytał, teatralnie dotykając dłonią serca- Czemuż bym miał?
Kath zachichotała. Chyba za bardzo się spoufalili ostatnio.
Zacząłem jeść, nie komentując tego. Nawet dobre. Zresztą, byłem głodny. Zjadłbym wszystko.
Katherina i Jack powrócili do robienia deserów.
- A właśnie - zaczął Jack, gdy włożyłem talerz do zlewu - Wielka czwórka na ciebie czeka w bibliotece.
- Lecę - mruknąłem.
Wszedłem do pomieszczenia. Nic się w nim nie zmieniło od ostatniego razu.
- Witaj Harry - przywitali się ze mną wszyscy.
- Co to za zamieszanie? - spytałem. Rzadko kiedy spotykali się w jednym miejscu.
- Święta są - odparł Adam - Poza tym przyjechaliśmy w ofensywie. Podobno chcesz zemsty.
- Dokładnie - dodał Sam - Nie zostawimy naszego członka stada w potrzebie. Wilki takie jak my trzymają się razem.
- Dzięki - mruknąłem pod nosem. Będzie trudno. Louis już się przygotowywał.
W końcu też miał sporą liczbę ludzi. Trzeba to było zakończyć już dawno temu, a teraz trzeba będzie się użerać z całą jego zgrają.
- Pogadamy o tym jutro. Po świętach - powiedział Adam.
- Teraz powinieneś pogodzić się z Kath - mruknęła Saikatsu odrywając wzrok od laptopa - Nie możesz zachowywać się jak małe dziecko, głupku. Twój syn jest dojrzalszy.
- To ona się do mnie nie odzywa - wzruszyłem ramionami.
Chwilę później stwierdziłem, że był to tekst na poziomie szkoły podstawowej.
- Zatem to ty powinieneś pierwszy przeprosić - fuknęła - To twoja wina. Znowu zniszczyłeś jej własność. Mam cię nauczyć dobrych manier?
No dobra. Miała rację. Kiwnąłem głową i wyszedłem, aby się przygotować.
Koniec końców były święta. Raz na jakiś czas mogę odpuścić i pierwszy wyciągnąć dłoń. Zajrzałem do szafy.
Miałem nowe koszule oraz garnitur. Dobra. Ale rurki zakładam.
Byłem już gotowy. I co ja teraz miałem zrobić z pozostałym czasem?
- Mike? - do środka weszła Katherina. - Przepraszam - cofnęła się.
- Nie, zostań - machnąłem na nią ręką - Musimy porozmawiać.
- Szukam syna - odpowiedziała.
- Ktoś się nim zajmie. - mruknąłem - Zostań...Proszę - czy ja właśnie o coś poprosiłem? Nie, mam omamy.
- Dobrze - weszła do środka i zamknęła drzwi. - Co się stało?
- Ja - złapałem się za tył głowy - Nie wiem od czego zacząć. Ech, ja nie mogę tak po prostu patrzeć z boku. Rozumiem, że może ci się tu nie podobać, ale... Przepraszam
Zrobiła wielkie oczy. No cóż. Też byłem zaskoczony. W końcu przeprosiłem. No a robiłem to rzadko.
- Podoba mi się.
- C...Co?-spytałem zaskoczony.
- Są mili - wyjaśniła bawiąc się palcami.
Stawała z nogi na nogę, zdecydowanie zdenerwowana.
- Zatem, nie jesteś już zła?-spytałem znacznie pewniej. Nie pozwolę na kolejna oznakę słabości.
- Nie wiem. Znów zaczniesz na mnie krzyczeć przy najbliższej okazji. - wzruszyła ramionami.
- Nie przesadzaj - zmniejszyłem między nami odległość - Są święta, będzie dobrze - Wręcz, kurwa, wyśmienicie...
- Lubię święta. Mogłyby trwać dłużej. - pokiwała głową - Popraw sobie kołnierzyk.
- Jasne - pocałowałem ją w czoło i lekko się uśmiechnąłem poprawiając koszulę. Zaskakująco łatwo mi z nią poszło.
Może to przez ten dzień. Uspokoiła się, robiła coś w kuchni i jej przeszło. Dziewczyna zrobiła dzióbek.
- Jeszcze tu – mruknęła cicho.
- Z rozkoszą - pocałowałem ją. Dziewczyna z chęcią odwzajemniła pocałunek - Zejdziemy razem na dół? Chyba nas tam oczekują.
- W porządku - uśmiechnęła się do mnie.
Ufa mi. Znowu. To dobrze.
Złapała mnie pod ramię i razem zeszliśmy po schodach. Jak przewidziałem, wszyscy już na nas czekali w jadalni. Na stole pięknie prezentowały się potrawy przygotowane przez Jack'a i Katherinę. Miquel za to zajadał się już ciastkiem, uważnie przysłuchując się opowieściom blondyna.
- Koniecznie chciałem mieć córkę. Córki są księżniczkami ojców. Będę ją rozpieszczał. Jeszcze nie teraz. Mówiłem, wszystko po kolei. Musimy mieć bezpieczny dom, jakoś to wszystko ustawić do pionu.
- No chyba się oplułem - powiedział Malik widząc nas obok siebie.
- Zamilcz - warknąłem na mulata. Nie będzie mi niszczył atmosfery. W końcu wybaczyłem mu ten problem z prezentem dla Kath.
- Posłuchałaś mnie? - spojrzał na nią znacząco.
Stanęła bardziej za mną i schowała czerwoną twarz w moim ramieniu.
 -N...Nie - jąknęła.
- Cudnie, wszyscy już są - rozpogodziła się Saika, która dotychczas opowiadała znużonej Kate o jakiś nowinkach technicznych. Cóż, brunetka nigdy nie przepadała za elektroniką i odetchnęła z ulgą, gdy Chang skierowała swoją uwagę na nas.
Poprawiła się na krześle i uśmiechnęła życzliwie do nas.
Usiedliśmy do stołu. Ja zaraz obok mojego syna. Katherina po mojej lewej stronie.
- Tradycja wymaga, by gospodarze wznieśli toast - powiedział Terry.
- No, skoro trzeba - Jack podniósł się z kieliszkiem wina.
- Chcielibyśmy wraz z Saikatsu podziękować wam za odwiedzenie nas w tym roku - zaczął.
Stanął za jej krzesłem. Spojrzał na nią z uczuciem i położył dłoń na jej ramieniu.
- Zatem interesami zajmiemy się jutro. Teraz zjedzmy. Wesołych świąt - uniósł wysoko kieliszek. Wszyscy powstali.
Również unieśliśmy kieliszki, a potem każdy wziął łyk alkoholu. No, prócz rudej i Miquela.
Przy stole panowała przyjemna atmosfera. Każdy zachwycał się daniami, które przygotowali Jack wraz z Kath. Swoją drogą, matka mojego dziecka nie puszczała mojej dłoni, co przykuło uwagę Saiki.
Zmrużyła oczy i zlustrowała nas wzrokiem. Już wiedziałem, że zaraz się odezwie i zacznie pytać, czy już ją przeprosiłem, jak, co, po co. Ciekawska była. Lubiła być poinformowana o tym co się działo naokoło. Zwłaszcza, jeśli chodziło o jej przyjaciół.
- A ja mam dla pań prezent. Nie leży pod choinką, więc dam go teraz - odezwał się Jack i każdej z dziewczyn wręczył koperty. Katherina rozplotła nasze palce i zajrzała do środka jak pozostałe dwie dziewczyny.
- Czy ty chcesz powiedzieć, że ja potrzebuję chodzić do salonu piękności? - spytała podchwytliwie Saika, chociaż kryła uśmiech.
- Ależ skąd, Saikuniu, ale tak myślałem, że... No i w ogóle - zaczął się tłumaczyć blondyn. Rudowłosa roześmiała się i pocałowała swego narzeczonego.
- Dziękuję. Wybiorę się tam z Kate i Kath - popatrzyła na mnie, jakby oczekiwała mojej akceptacji. Kiwnąłem porozumiewawczo głową. A niech idą razem w cholerę, byleby nie na długo.
- Dziękuję Jack – odpowiedziała dziewczyna siedząca obok mnie i odłożyła kopertę, kładąc rękę na moim kolanie.
Miquel uśmiechnął się do nas i skończył jeść ciastko, tym samym odsuwając od siebie talerzyk. Wyciągnął rączki w stronę soku, co znaczyło „piciu”. Zabrałem rękę z pleców Katheriny i podniosłem się, uważając na marynarkę. Wziąłem szklankę chłopca i nalałem mu soku.
- Dzięki tata – mruknął i przyssał się do szklanki, jakby nie pił tydzień.
- Czas na prezenty - wykrzyknęli bliźniacy jednocześnie. Z tego co pamiętam, zawsze tak robili. Jakby byli zsynchronizowani.
Na ten przykład: Harry Potter. Tak, byli podobni do tych rudych braci. Mike pierwszy podbiegł do choinki.
Trzy czwarte leżących tam prezentów było dla niego. Rozerwał pierwszy papier. W środku był zabawkowy karabin. Czy to była jakaś aluzja?
Nie ja kupowałem ten prezent. Ode mnie miał coś normalnego. No, auto nie budziło podejrzeń. Synek uśmiechnięty rozpakowywał kolejne prezenty, aż mi przyniósł podpisaną, zapakowaną paczkę.
Popatrzyłem na niego zdziwiony, ale podarek przyjąłem. Otworzyłem go niespiesznie. W środku była piękna, czarna, motocyklowa kurtka. Przymierzyłem ją. Pasowała idealnie. Spojrzałem na Chang. Tylko ona znała moje dokładne wymiary. Już chciałem jej podziękować, lecz ona niezauważalnie pokręciła głową.
To znaczyło, że nie jest to od niej. Posłała mi delikatny uśmiech i zajęła się otwieraniem swojego prezentu. Musiała mieszać w tym palce. Może wybrała się na zakupy z Kath?
Spojrzałem na brunetkę. Niezbyt jej wyszło udawanie, że nie wie o co chodzi. Uśmiechnąłem się pod nosem. Dobrze, wręcz wyśmienicie. Wszystko tak jak zaplanowałem.
Idealna rodzinka. Idealne święta. Idealna gra, aby osiągnąć cel. Ale sielanka się skończy. Dzisiaj niech jeszcze trwa.
- Podoba ci się? - zapytała, układając dłonie na kolanach.
- Bardzo - pocałowałem ją lekko. Rozejrzałem się po sali. Mały, uradowany roznosił wszystkim prezenty.
Każdy swój dostał. Dziewczyna też. Nawet dwa i przypuszczam, że ten drugi był od pewnego, wkurwiającego Mulata. Wywróciłem oczami.
- Mama, jeszcze ja - chłopiec wyciągnął do niej rączki z małym, białym misiem ozdobionym wstążką, którą sam wiązałem.
- Dziękuję - pogłaskała go po policzku i upiła trochę wina. Hmm, może lekkie upojenie alkoholowe zachęci ją trochę do późniejszych zabaw?
To byłby dobry pomysł. Mam ochotę się rozerwać. Ja naprawdę też potrzebuję trochę seksu. Zwłaszcza, że od naszych krótkich wakacji, było miedzy nami ciężko.
Wieczór minął dość przyjemnie. Kate, jak zawsze nieobecna duchem, nie odstępowała fortepianu, umilając nam tym czas. Adam i Sam żywo dyskutowali między sobą o interesach. Ja natomiast wraz z Katheriną konwersowaliśmy z gospodarzami o błahych rzeczach, między innymi właśnie o ciąży Saiki. Tylko Terry siedział sam, z nikim nie zamieniwszy chociażby słowa. Było to swoją drogą nieco podejrzane.
Emily for Calzedonia feb 2015Zawsze był duszą towarzystwa. Uwielbiał dyskutować i wypowiadać swoje zdanie. Coś odmiennego. Myślę, że nad czymś się zastanawiał, pijąc w spokoju białe wino.
Dziewczyna obok mnie zaczęła się podnosić, ale złapałem jej nadgarstek i ściągnąłem na krzesło.
- Przepraszam - powiedziała. Oderwałem wzrok od Terry'ego i spojrzałem na nią. - Mogę do toalety?
- Idź - mruknąłem, puszczając jej rękę. Wróciłem myślami do Dowell'a. Mężczyzna w tajemnicy przed innymi nieustannie stukał palcami w ekran telefonu, schowanego pod stołem. Nagle oderwał wzrok od komórki i nasze spojrzenia się skrzyżowały.
Brunet nie mógł wytrzymać mojego świdrującego spojrzenia i szybko spojrzał na swoją siostrę, udając, że ciągle słuchał jej gry.
- Terry, co u ciebie słychać? - odkaszlnąłem i rzuciłem w jego stronę, opierając rękę o krzesło nieobecnej Kath.
- Wszystko jest w należytym porządku - mruknął, nie patrząc mi w oczy. Jakby obawiał się, że coś z nich wyczytam.
- Nie wydaję mi się - odpowiedziałem spokojnie. - Co jest stary, że jesteś dzisiaj taki nieobecny? Hm?
- Och, chyba zbytnie przebywanie przy Kate mi się tak udziela - uśmiechnął się niemrawo.
- Mów - pochyliłem się lekko do przodu, czekając na szczerą odpowiedź. Nie lubiłem owijania w bawełnę. Zerknąłem na Zayna, który wstał od stołu i opuścił salon, a potem wróciłem wzrokiem do Terry'ego.
- To naprawdę nic takiego - wycedził przez zęby - Wolałbym, by pozostało to jak na razie... Niespodzianką. Tak, to dobre określenie. - podniósł kieliszek z winem do góry i spojrzał na mnie - Zdrowie młodych -Wypił do dna.
Pokręciłem głową i również skończyłem pić swój alkohol. Katherina długo nie wracała. Wszyscy byli czymś zajęci, a Miquel zasnął na miękkim dywanie z zabawkami wokół. Podniosłem się i wziąłem syna, niosąc go do sypialni jego oraz dziewczyny. Ułożyłem malucha w łóżku, zdejmując mu spodnie i koszulkę. Spokojnie spał, kiedy zamykałem drzwi. Odwróciłem się i ktoś na mnie wpadł. Katherina w krótkim, jedwabnym szlafroku, czerwona na policzkach.
- Co się stało?-spytałem lekko zaskoczony
- Nic - złapała obie moje dłonie i pociągnęła w stronę sypialni, w której to ja spałem.
- Proszę, proszę - mruknąłem zadowolony, gdy rzuciła mnie na moje łóżko - Cóż byś chciała uczynić, zacna damo?
- A co byś chciał, abym uczyniła? – zapytała, rozsuwając połowy szlafroka, pod którym miała dosyć skąpą bieliznę.
- Wpierw obiecaj, że jutro nie będziesz mi tego miała za złe - powiedziałem, całując jej obojczyk
- Jeżeli to nie będzie tak bardzo boleć i dam radę to znieść - mruknęła cicho.
- Obiecaj - zarządzałem, zsuwając z niej szlafrok
- Obiecaj, że nie przekroczysz granic - spojrzała mi w oczy.
- Och, ależ ty i tak nie będziesz jutro pamiętać - zaśmiałem się i przyszpiliłem ją do łózka. - Ładnie to tak kusić wilka?
- Lubię ryzyko, życie z tobą nim jest. Więc… Rób co chcesz – westchnęła i odwróciła głowę, wtulając policzek w poduszkę.
- Pysznie - szepnąłem. Jak to dobrze, że byłem przygotowany na takie sytuacje. Z szafki stojącej koło łózka wyjąłem policyjne kajdanki, którymi skułem dziewczynę.
Oblizałem wargi i uśmiechnąłem się. Nareszcie w swoim żywiole. Mogło być lepiej? Nie sądzę. Powoli rozpiąłem Kath stanik, ukazując jej krągłe piersi. Ugryzłem płatek jej ucha i schodziłem coraz niżej z pocałunkami, zostawiając na jej ciele różowe ślady. Przejechałem językiem nad krawędzią jej skąpych majtek. Pociągnąłem zębami za ich brzeg i powoli zsunąłem. Trochę się zabawimy.
Mruknęła coś, kiedy nosem wodziłem po jej udzie, zjeżdżając niżej. Palcami ściągnąłem całkowicie bieliznę i rzuciłem ją w kąt sypialni. Poruszyła się delikatnie, ciągnąc rękoma tak że kajdanki uderzyły o framugę łóżka.
Wyjąłem ze spodni pasek. Sam rozebrałem się do bokserek. Teraz miałem pole do popisu. Przejechałem skórzanym zastępstwem pejcza, po jej brzuchu, a potem go podniosłem i uderzyłem w złączenie ud. Pisnęła głośno i spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. Takie zabawy sprawiały ból, ale i przyjemność. Zaraz miała się o tym przekonać.
- Och, Katherina – mruknąłem i pocałowałem ją bardzo zachłannie. Mój język wdarł się do jej ust, plącząc z jej językiem. Gdy się odsunąłem, oboje ciężko dyszeliśmy.
Sięgnąłem do szuflady. Wyjąłem z niej mały wibrator. Zawsze trzeba być przygotowanym. Wsunąłem go do jej słodkich ust, aby nawilżyła to zacne urządzenie. Zrobiła to trochę nieporadnie. Potem włożyłem go tam, gdzie było jego miejsce i włączyłem dosyć mocną opcję. Zajęczała głośno. Odpiąłem dziewczynie ręce, aby odwrócić ją tyłem do siebie. Oparła się na rękach, wypinając się w moją stronę seksownym tyłeczkiem.
Wziąłem pasek i teraz uderzyłem w nią trochę mocniej. Krzyknęła, ale nikt nie mógł jej usłyszeć, co było plusem. Uderzyłem znów. Potem kolejny raz. Naliczyła 10 uderzeń, a jej pośladki były czerwone.
- To za karę – szepnąłem do jej ucha. – Uczymy się posłuszeństwa, kochanie, a każdemu wyjdzie to na dobre.
Przejechałem dłonią po jej tyłku i uśmiechnąłem się pod nosem. Ależ ona była podniecona. Niby piszczała z bólu, a po jej udach spływały widoczne ślady emocji budzących się w jej podbrzuszu.
Zsunąłem bokserki. Wspomagając się lubrykantem, naparłem na nią od drugiej strony. Dobrze wiedziałem, że będzie ją to na początku boleć. Ale przyjemność jest naprawdę świetna.
- Harry – jęknęła przez zęby.
- Poboli i przestanie – wypchnąłem biodra i wszedłem w nią bardziej.
Odchyliła głowę, ciężko dysząc. W sobie ciągle miała magiczne urządzenie.
- Jeśli dojdziesz, to znów ci wleję – ostrzegłem.
Była na skraju, ale musiała posłuchać. Poruszałem się w niej powoli. Już niedługo później po pokoju rozchodziły się jęki rozkoszy, a potem moje imię, które było czymś cudownym, gdy to krzyczała.
Doszła. Ja też. Tylko nie umiem zliczyć ile razy...
~~~~~~~~*~~~~~~~~~~~~~~
Hej :) Pamiętajcie o MadHouse i zostawiajcie komentarze!
http://madhouse-fanfiction-hs.blogspot.com/