~Alicja~
Siedziałam z Louisem i dziećmi w salonie. Chłopcy obudzili się po strzałach i teraz ciężko ich czymś zająć. Katherinę zabrała karetka. Nie wiedziałam w co bardziej nie wierzyłam. W jej zachowanie czy w mój ruch. Nie mogłam dojść do siebie. Cały czas miałam ją przed oczami.W zasadzie, dlaczego to zrobiłam? Chciałam odwrócić uwagę... Udało się, ale miałam nadzieję, że ona z tego wyjdzie.Louis usiadł obok mnie z kubkiem. Tam było coś ciepłego na uspokojenie. Podał mi i kazał pić.
- To moja wina. Strzeliłam, rozumiesz?
- Nie ma tutaj żadnej twojej winy - odparł cicho. Przygarnął mnie do swojego ciała. Chłopcy bawili się z Niallem. Przynajmniej tyle. - Katherina już nie potrzebuje pomocy.
- Jak to nie? Znowu ją skrzywdzi. Louis, musimy coś zrobić.
- Co ja mogę zrobić? Ona ewidentnie widzi w nas wrogów. Sama widziałaś. Wiem, że ją skrzywdzi. To jest pewne. On nie jest normalny. Najgorsze jest to, że wszystko może odbić się na nim - pokazał na Mike'a.
- Dlatego musimy zabrać od tego psychopaty Katherine.
- Jak? - spojrzał na mnie zmęczony. - Powiedz mi jak, to to zrobię - puścił mnie i wstał. - Nie wiem, rozumiesz? Nie wiem. On też ma ludzi. Też może się bronić. Poza tym wiesz kto jest dla mnie najważniejszy? Wy. I póki wy nie będziecie bezpieczni, nie zrobię nic innego.
- Louis, musisz! - zaczynam płakać.
Wziął mnie w ramiona i przytulił. Nie byłam spokojna. Wszystko było przeciwko nas.
- Mamusiu - usłyszałam Toma.
Oderwałam się i wzięłam syna na kolana.
- Czemu płaczesz? - położył mi rączki na policzkach.
- Jestem po prostu trochę zmęczona, wiesz?
Miquel do nas podszedł i przytulił się do Louisa. Było mi go szkoda.
- Jak mama płacze, to tatuś daje jej buziaka - powiedział.
- To nie zawsze tak działa, wiesz? - powiedziałam do niego cicho. Oni dwaj tyle musieli przejść.
Thomas wtulił się we mnie. Objęłam go jedną ręką. Siedzieliśmy w ciszy. W tle leciała bajka.
Moje biedactwo.
- Chcecie deser? - zapytałam.
- Budyń - zgodzili się jednocześnie.
Louis kazał mi siedzieć. Zostawił Miquela i z Liamem poszli do kuchni. Boże. Co teraz, co teraz miało się stać? Na pewno będą chcieli odebrać Mike'a. Tylko tym razem jak?
~Harry~
Oparłem
ręce o ścianę, patrząc w szklaną szybę. Na szpitalnym łóżku, zlewając się z
białą pościelą, leżała Katherina, którą cudem odratowali po postrzale. Nie
mogłem pozwolić, aby moja zabawka straciła życie. Nie mogłem pozwolić, aby
Miquel został z tymi... Kurwa, no. Wszystko się skomplikowało.
Jednym
plusem było to, że Kath już do nich nie wróci. O nie, teraz będzie miała
oparcie tylko i wyłącznie we mnie i Miquelu, jak już go odbijemy. No i będzie
się przyjaźnić tylko z tymi osobami, które zaakceptuję. Sądzę, że Chang powinna
się nią zająć. W końcu jest dziewczyną, a przynajmniej tak jej wpisali w
papierach.
Fizycznie
tego nie sprawdzałem i nie mam zamiaru. Podszedł do mnie Zayn kończąc rozmowę
przez telefon.
-
Na razie nigdzie się nie ruszyli. Dalej tam są - powiedział.
-
Jak to rozegrać?-zastanawiałem się na głos.- Jak zmusić ich do oddania mi
dziecka? Kath już się nie posłużymy, zatem co powinniśmy zrobić?
Wzruszył
ramionami i pokazał na broń.
-
Są dwie opcje. Dzwonimy na policje i mówimy, że przetrzymują waszego syna. Albo
działamy na własną rękę i atakujemy jutro w nocy.
-
Jest tylko jeden problem, Zayn-warknąłem.-ojciec Kath jak tylko mnie zobaczy,
zabije na miejscu. Pieprzony pan policjant. Z drugiej jednak strony atak jest
ryzykowny. Nie chcę, by mój potomek został spaczony w tak młodym wieku. Nawet
ja miałem te swoje 9 lat kiedy... Nieważne, ty mi doradź.
-
Jesteśmy w Liverpoolu – przypomniał mi. – Tutaj kto inny sprawuje władze.
-
Jednakże nie lekceważyłbym zasięgu jego policyjnych znajomości-spojrzałem na
mulata.
-
Zajmę się tym. Idź do niej – pokazał na dziewczynę, która zaczęła się budzić.
Poprawił skórzaną kurtkę i wyszedł.
Wziąłem
rzeczy z krzesełka obok. Wszedłem do sali. Kath niemrawo mruczała moje imię.
-
Jestem, złotko- złapałem jej dłoń.
-
Gdzie jest Miquel? – spojrzała na mnie.
Dalej
była osłabiona po narkozie. Operacja trwała trzy godziny. Na pamiątkę zostawili
mi kulę. Przysięgam, że jej użyję.
-
Zayn po niego jedzie. Mały jest bezpieczny – skłamałem. Nie mogłem jej jeszcze
niepotrzebnie stresować. To by było... niewskazane.
Wszystko
w swoim czasie. Uśmiechnęła się lekko, oddychając z ulgą. Posłałem jej uśmiech,
żeby zapewnić, że wszystko jest dobrze. Nie było. Było cholernie źle.
Usiadłem
obok niej i przetarłem twarz dłońmi. Zabiorę syna, wprowadzę zasady do życia i
kurwa, wreszcie wszystko poukładam. Ale w tej chwili nic nie mogłem zrobić. Po
prostu musiałem uzbroić się w cierpliwość i w spokoju poczekać.
-
Nad czym myślisz? – zapytała cicho.
Przerwała
moją walkę z samym sobą. Może to lepiej, jeszcze bym się zdenerwował.
-
A takie tam męskie myśli, nie zrozumiesz-uśmiechnąłem się pokrzepiająco-
Powinnaś coś zjeść. Wezwę salową.
Pokręciła
głową i mocniej ścisnęła moją dłoń.
-
Zostań – szepnęła i zamknęła oczy.
Czas
mijał bardzo wolno. Za wolno. W Katherinie gasła nadzieja, że jeszcze dzisiaj
zobaczy syna. Patrzyła na mnie niepewnie, kiedy do sali wszedł Zayn. Sam. To było
do przewidzenia. Planował akcję na jutro, ale ona o tym nie wiedziała.
-
Ty draniu… - nie dokończyła.
Ona
chyba uznała, że ją oszukałem. Nacisnęła przycisk, wzywający lekarzy i zaczęła
krzyczeć.
-
Pomocy! Pomocy! Zabierzcie go!
Nosz
kurwa mać-zakląłem w myślach, jednocześnie zachowując względny spokój. Nie mogę
wyjść z roli.
-
Skarbie, coś nie tak?-spytałem najbardziej przesłodzonym głosem na jaki było
mnie stać. - Zayn, stary druhu, gdzie Miquel?- wysłałem mu porozumiewawcze
spojrzenie, które szybko zrozumiał.
-
W bezpiecznym miejscu – wyjaśnił, podchodząc do łóżka dziewczyny. – Nie mogłem
go tu przywieźć. Co byś mu powiedziała, kochana? Ciocia strzelała i dlatego tu
leżę? Sama rozumiesz.
Wymyślił
dobrą wymówkę, ale do sali wpadła eskorta pielęgniarek i lekarz. Nie wiedzieli
co się dzieje. Nie widzieli sytuacji zagrażającej życiu.
-
Miała atak paniki-szybko wyjaśniłem.- Coś jej się przewidziało i się przestraszyła.
Taki powypadkowy wstrząs. Ale już wszystko w porządku, prawda kochanie?
Spojrzała
na mnie zaciskając zęby. Pokiwała tylko głową. A było tak dobrze. Siedziała
cicho i słuchała. To nie. Teraz będę miał bunt – pomyślałem ze złością.
Lekarz
sprawdził, czy wszystko w porządku na tych ekranach i opuścili salę. Zayn
również wyszedł, czekając na korytarzu.
-
Widzisz? Niepotrzebnie się ekscytujesz.- powiedziałem, ponownie siadając koło
niej.
-
Zamknij się - warknęła i odwróciła głowę w drugą stronę.
Zaciskałem
i rozluźniałem pieści, aby nie rzucić krzesłem w ścianę.
-
Jak sobie życzysz- wstałem i podszedłem do drzwi. Nie miałem zamiaru się teraz
z nią kłócić. - Wrócę, jak ochłoniesz.
-
W ogóle nie wracaj. Chcę tylko mojego syna i świętego spokoju - usłyszałem za
plecami.
Srogo
za to zapłaci, gdy już będziemy sami-pomyślałem, trzaskając drzwiami. Na
zewnątrz już czekał na mnie Zayn.
Wyciągnął
do mnie rękę z papierosami. Wziąłem jednego szluga i zapaliłem. Później z ulgą
wypuściłem dym z ust. Ten dzień to najgorszy dzień jaki mógł się zdarzyć.
-
Możemy wyruszyć wcześniej?-spytałem. Nie mógłbym tu tak spokojnie siedzieć-
Szlag mnie trafi, jeśli czegoś nie zrobimy.
-
Zostawisz ją tu samą? - kiwnął głową na szpital.
W
sumie, ryzykowne. Mogła wezwać ojca.
-
Nie mam wyjścia. Jednak ktoś powinien się nią zająć przez ten czas.
Przypilnować... Masz jakiś pomysł?
Nie
odpowiedział mi. Zadzwonił po jednego z ludzi, którzy byli z nami. Został na
straży, a my wsiedliśmy do samochodu. Ta noc zapowiadała się długa. Czekaliśmy
w aucie przy ich domu. Niech ktoś zaśnie. Naładowałem broń i spojrzałem przed
siebie na zegarek.
Trzecia.
Czy ci ludzie nigdy nie śpią? Nie miałem czasu na te ceregiele.
-
W którym pokoju jest Miquel?-spytałem Saiki, z którą rozmawialiśmy w trybie
głośnomówiącym
-
Pierwszy pokój od głównych drzwi, na pierwszym piętrze. Zachowajcie ostrożność,
siedzi ich tam jeszcze trzech.
Kiwnąłem
głową i razem z Malikiem wysiadłem. Idę po to co moje. Strzeliłem w zamki i
pchnąłem drzwi. Już na wejściu przygotowałem się do tego, że będę musiał
uderzyć. Pierwszy dorwał mnie ten blondyn. Szarpnąłem nim i rzuciłem na ścianę.
-
No, Tomlinson. Masz coś mojego, a ja nie lubię jak ktoś mnie okrada –
powiedziałem pod nosem, rozglądając się.
Strzeliłem
w ramię bruneta, który próbował mnie zaatakować i wbiegłem po schodach.
Teraz
w lewo. Jednym, szybkim kopniakiem wyważyłem drzwi. Za mną pojawili się ludzie
Chang. Patrzyłem na tych skurwieli, którzy odważyli się pojmać mojego syna.
-
Nie zabierzesz go - Louis stanął przed obojgiem chłopców.
Prychnąłem.
Malik popchnął go na ścianę, zadając mocne ciosy pięściami, a ja wziąłem na
ręce syna. Resztą zajęli się pozostali.
-
Tata?-spytał malec, przecierając oczy-Co jest, tata?
-
Nic, synku, wszystko gra. Chodź, zaraz wszystko ci opowiem.
Nie
zważając na krzyki pozostałych, z którymi rozprawiali się moi sprzymierzeńcy, poszedłem
do auta. Zapiąłem malca w foteliku i ucałowałem go w czoło. Potem zamknąłem
drzwiczki. Był bezpieczny. Walczę o to co moje.
Sam
zająłem miejsce i ruszyłem spod domu Tomlinsona. Trzeba gdzieś przenocować. Do
szpitala nie mogłem teraz wrócić. Było zdecydowanie za późno. Zatem, gdzie
jechać? Nagle poczułem, że coś wibruje w
mojej kieszeni. No tak, telefon. Odebrałem wiadomość tekstową.
"Niedaleko stąd jest motel. Bezpieczny"
Nawet
nie musiałem sprawdzać kto był nadawcą SMS'a. Ona wszystko wiedziała, więc
czemu i tym razem miałem jej nie zaufać? Podjechałem pod wskazany budynek.
Wziąłem śpiącego Miquela na ręce, najpierw przykrywając go swoją kurtką. Był w
samej piżamie. Nawet nie miałem jego butów. To się kupi. Pojedziemy na te
wakacje, kupię dom, wrócimy. Nie wiem tylko, czy do Londynu, czy może do Nowego
Jorku.
Ale
to był problem, którym powinienem zająć się jutro. Teraz byłem po prostu zbyt
tym wszystkim zmęczony. Nawet nie musiałem nic mówić recepcjoniście. Bez słowa
podał mi klucz. Najwidoczniej został już uprzedzony. Wszedłem do pokoju z
numerem 3.
Położyłem
małego na łóżku i przykryłem. Dobra, śpi. Szybki prysznic i również położyłem
się obok niego. Zostawiłem problemy na jutro, odpływając.
Gdy
się rano obudziłem, Miquel jadł już śniadanie. Najwidoczniej ktoś je przyniósł,
gdy spałem.
-
Synu, jedziemy do mamy?- spytałem, wgryzając się w otrzymanego tosta.
-
Tak, tatuś - uśmiechnął się, ukazując ząbki. Co jeden to przerwa. Dobrze, że mu
wyrosną nowe.
Przytuliłem
go. Naprawdę zniósł to wszystko dzielnie. Moja krew. Zjedliśmy w spokoju. Gdy
wychodziliśmy, recepcjonista nie chciał przyjąć moich pieniędzy. Wspomniał coś
o długu dla szefa i zniknął na zapleczu. Już ja jej dam nazywać się moim
szefem. Wsiedliśmy do auta.
-
A gdzie jest mamusia? – zapytał, dalej będąc w tej piżamie.
Włączyłem
radio, ale przyciszyłem. Musiałem znaleźć jakieś centrum handlowe i to na
szybko.
Bez
problemów zakupiliśmy wszystkie potrzebne rzeczy. Jednak przydała się ta
zaoszczędzona na motelu kasa. W toalecie przebrałem Miquela i ruszyliśmy w
dalszą podróż.
Podjechałem
pod szpital. Nie mogłem na razie skorzystać z karty kredytowej, bo policja by
mnie namierzyła, a na pewno szukała Kath. Nie wiem, czy już poszli składać
zeznania, ale u Louisa wszystko możliwe. Młody szedł za mną po szpitalnym
korytarzu. Zdjąłem okulary, uśmiechając się życzliwie do blondwłosej
pielęgniarki ubranej w zieloną spódniczkę i taką samą bluzkę; zresztą jak każda
tutaj.
-
Panna Liverblood jest na badaniu. Może pan poczekać - wskazała na krzesełka.
Usiadłem
na wskazanym miejscu i wziąłem syna na kolana. Miałem chwilę czasu, by
dowiedzieć się czegoś od Malika. Zatelefonowałem do niego. Odebrał po czwartym
sygnale.
-
Dostał nauczkę, wiec na razie chyba nie zachce mu się wam "pomagać" – powiedział na
starcie i zaśmiał się. – To była rozrywkowa noc, jesteśmy w drodze powrotnej do
Londynu. Nie jesteśmy ci potrzebni, prawda? Chyba, że ty i twoja dziewczyna znów
narozrabialiście – dodał rozbawiony. – A, słuchaj. Ty jej mówiłeś, że odbiłeś
Mike’a? Bo była zmotywowana nawet do tego, aby się poodpinać i wyjść ze
szpitala, tak mówił Johnattan.
Badania?
Dlaczego lekarz prowadzący nie jest z nią na badaniach, tylko stoi przy rejestracji
i rozmawia z pacjentem? Nie sądzę, aby chciała uciec…
Wróciła
ta sama pielęgniarka.
-
Może już pan pójść do pacjentki- uśmiechnęła się i odeszła. Cóż, dobrze, że
mnie poinformowała.
Miquel
zeskoczył z moich kolan i poszedł do sali obok. Otworzyłem mu drzwi. Razem
weszliśmy do środka. Katherina akurat piła wodę.
-
Mama! - krzyknął i podbiegł do niej.
Zakrztusiła
się. Chyba nie wierzyła, że przyprowadzę jej dziecko. Maluch wdrapał się na
łózko i mocno ją uścisnął.
-
Czy nadal nie chcesz mnie widzieć, kochanie?-spytałem celowo przy Miquelu. W
jego obecności była łagodniejsza.
Spojrzała
jedynie na mnie i zajęła się chłopcem. Głaskała go po włosach, mocno tuląc.
Obiecała mu, że nigdy go więcej nie zostawi. W sumie... Naprawdę dobrze się
trzymał. Nawet nie pytał o postrzały.
-
Będziemy musieli wyjechać-zwróciłem na siebie jej uwagę- Małe wakacje nam nie
zaszkodzą
-
Mogłam się domyślić - mruknęłam beznamiętnie. - Gdzie? - zapytała, przenosząc
na mnie wzrok.
-
Gdzie tylko sobie moja królowa -pocałowałem ją w dłoń-i mój książę-poczochrałem
syna po włosach-życzą.
Dziewczyna
od razu się rozpromieniła. Nie nasuwałem jej nic, więc miała wolną rękę i to ją
tak uszczęśliwiło.
-
To co, mały, chcemy popływać? - spytała go. - Będzie ciepło.
-
Tak-pisnął uradowany.- I mama nie będzie zła na tatę?
Widać
było, że bardzo mu zależy na naszych dobrych relacjach.
-
Nie będę – pokiwała głową. Mocno go przytuliła i pocałowała w czoło. Ciekawe
jakie miejsce wybrała. Raczej ciepłe kraje. Może Hawaje? Karaiby? Nie wiem, na
wszystko było mnie stać. Bez różnicy. W zasadzie to chciałem dwóch rzeczy.
Spokoju i rozrywki. W końcu trzy lata bez seksu żyłem.
Ale
na razie trzeba do tego dojść na spokojnie.
-
Kiedy cię wypisują?-spytałem
-
Mogą już dzisiaj, ale muszę zmieniać opatrunek - wyjaśniła, przeczesując
Mike'owi włosy.
-
Zatem postanowione-rozpogodziłem się- Gdy tylko zmienią ci opatrunek, jedziemy
na lotnisko.
-
Super! – Miquel uśmiechnął się do mnie i przybił piątkę.
Odszedłem
na bok i wykonałem wszystko co trzeba, aby zamówić bilety i zarezerwować całą
resztę. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. Pysznie, wszystko idzie zgodnie z
planem.
A
na wakacjach nauczymy się posłuszeństwa...
super :)
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Louisa ale rozdział świetny
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Alicji i Lou, a Harry to skurwiel i moim tego, że nim jest nadal go uwielbiam <3
OdpowiedzUsuń~Paula~
Zajebisty :* szkoda mi Tomlinson'a i Alicji :*** kocham <3
OdpowiedzUsuńPosłuszeństwo to podstawa u Harrego xd
OdpowiedzUsuńDobrze ze już sa ze sobą razem, razem z Mike'iem :)
Ale szkoda mi Lou i Alicji ;/
Myśle ze już nie będą się przyjaznic :/
Życze weny i do następnego :**
A rozdział super xD
Ciekawe co się wydarzy na wakacjach...
OdpowiedzUsuńCoś mi mówi że miło to tylko na początku będzie ;o
Dobrze że z Kath jest wszystko w porządku :)
Ściskam
You Belong With Me
Świetny <33!
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że Harry się zmieni i nie zrobi jej krzywdy. ;)
O kurde super czekam na nn. Xx
OdpowiedzUsuńCudne <3
OdpowiedzUsuńAwww *.* Ciekawe co będzie dalej ^^ Czekam z niecierpliwością na nexta xx
OdpowiedzUsuń*-*
OdpowiedzUsuń