sobota, 18 lipca 2015

wtorek, 5 maja 2015

Epilog

~Harry~
Siedziałem gabinecie z Fabianem na kolanach. Zawsze chciałem mieć dużą rodzinę. No to teraz mam trójkę dzieci, co nie oznacza, że nie mam nic wspólnego z moim ulubionym zajęciem. Tyle, że bardziej zająłem się firmą. Gang był odskokiem.
Było kilka kryzysowych sytuacji, ale po tym, jak zmusiłem Kate, by zabiła swego brata, wszystko się ustabilizowało.
Posłuchała i wyszliśmy na prostą. Zawsze powtarzam, że mam rację. Nieraz mogli się przekonać.
- Tuuu - Fabian mówił coś po swojemu naciskając klawisz klawiatury.
Odciągnąłem mu rączki od komputera. Byłem w trakcie wideorozmowy z Saiką, której nie chciało się ruszyć tyłka ze swojego domu. Prawdziwy z niej leń, a przecież mieszkała naprzeciwko nas.
Rozmawialiśmy o wszystkim, bo co chwila zmieniała temat i nie pozwalała się rozłączyć. Musiałem jej słuchać, aż do momentu, kiedy okno gabinetu pękło a do środka wpadła piłka.
Bez słowa się rozłączyłem i wyjrzałem na zewnątrz. Nie zdziwiłem się, gdy na dole zobaczyłem Louisa.
- Mike, myślę że potrzebna Ci dobra kryjówka - powiedział Louis, widząc moją minę.
- Mamoooo! - Miquel wbiegł do domu.
Wstałem z krzesła i z młodszym synem i wyszedłem z gabinetu.
Na dole stała Kath, do której wtulał się Mike.
- Ja nie chciałem - mruknął z twarzą w materiale jej sukienki.
- Wiem, kochanie, tata też to wie - pogłaskała go po włosach i spojrzała na mnie znacząco.
- Zajmiesz się nimi? - podałem jej Fabiana i pocałowałem w policzek
- Harry, zaczekaj - zatrzymała mnie. - Za jakąś godzinę przygotuj grill. Dobrze?
- Pewnie - rzuciłem na odchodnym, wychodząc na zewnątrz. W drzwiach minąłem się z młodszym Tomlinsonem. Coś za bardzo się ostatnio po naszym domu panoszą...
Thomas wbiegł do środka i podszedł do Miqueala. Zdecydowanie mój syn był mi wdzięczny. Tęsknił za przyjacielem. Dobra, dobra. Tom nie był jak ojciec. Ale ja nic nie mowie. Przecież mamy ugodę.
O wilku mowa. Louis stał przed domem. Podszedłem do niego z beznamiętnym wyrazem twarzy
- Wstawisz nową. Chyba nie jest tak źle -uznał.
- Ty za nią zapłacisz - mruknąłem, idąc w stronę ogrodu.
- Lecę - szedł obok mnie.
Tyły mojej posesji były dziś opustoszałe. Dobrze, że dziewczyny zastosowały się do moich poleceń i zabrały dzieciaki na górę. Mogłem w spokoju wszystko przygotować. No, może nie w takim całkowitym, bo był jeszcze Tomlinson.
- Harry? - odezwał się po kilkuminutowej ciszy. Oparł się o drzewo i na mnie spojrzał. - Chyba nie żałuję, że cię znam.
- Co masz na myśli?-  spytałem
- Że jesteś draniem, ale i dobrym znajomym.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Och tak, byłem draniem i to wielkim.
Zmieniłem swoje zachowanie. Tak. Tylko i jedynie wobec żony. Z rodziną nie utrzymywałem kontaktów, chociaż raz mnie odwiedziły. Wtedy, gdy mnie nie było. Więcej wizyt nie składały.
I dobrze. Niech nie myślą, że im wybaczyłem. Skierowałem się w stronę altanki. Miałem jeszcze godzinę przed wizytą gości. Mogłem przez chwilę popatrzeć na to, co moje.
Usiadłem na ławce i wbiłem wzrok w dom. Nie wiem jak to nazwać. Rezydencja, willa, a może mały pałac? Mając tyle pieniędzy na koncie, musiałem je gdzieś ulokować.
Po chwili usiadł koło mnie Louis. No jasne. Wyglądało na to, że chciał o czymś ze mną pogadać.
- Czego chcesz? - warknąłem.
- Wyluzuj - wywrócił oczami. - Chciałem cie o coś prosić.
Nabrałem powietrza. - Tak? - spytałem nad wyraz spokojnie
- Jeśli coś by się stało, pomóż Alicji i dzieciom... chociaż przez chwilę. Proszę - wyrzucił z siebie.
- Czemu miałbym to zrobić? Podejrzewasz, że mógłbyś w najbliższym czasie wyzionąć ducha?
- Nie wiem - wzruszył ramionami. - Wszystko może się stać. Po prostu im pomóż.
Nie odpowiedziałem. Zwyczajnie nie chciało mi się składać bezsensownych obietnic. Nadal nie wybaczyłem Alicji za to, że postrzeliła Kath.
Więc czemu miałem jej pomagać? Prawie zabiła "przyjaciółkę". Dziwiłem się, że ona sama tak łatwo o tym zapomniała. Miłosierna...
- Tata! - May biegła do mnie co sił w jej czteroletnich nogach.
- Wrócimy do tej rozmowy później, Styles - mruknął Louis, zanim zszedłem z altanki.
Pokiwałem głową. Nie odpuści. Wziąłem na ręce dziewczynkę. Rozpłakała się głośno.
- Zepsuli mi domek...
- Kto?- spytałem.
- Chłopcy. Połamali...- szepnęła pocierając oczka.
- Nie martw się - pogłaskałem ją po głowie - Zaraz się z nimi rozliczymy.
- Kocham cię, tatuś - powiedziała w moja szyję.
Zostawiliśmy Tomlinsona samego i wróciliśmy do domu. Zapowiadał się ciekawy dzień.
***
-Pomóc ci? - spytałem Kath, gdy podawałem jej śpiącego Fabiana
- Jeśli chcesz - uśmiechnęła się do mnie.
Ułożyła chłopca w wózku i ustawiła go przy kanapie. Po chwili wróciła do mnie. Nie pozwoliła mi iść do kuchni. Oplotła rękoma moją szyję.
Pocałowaliśmy się krótko.
- Louis cię szukał - mruknęła - Sądzę, że Kate z chęcią mi pomoże
- Louis - powtórzyłem. Czy on nie może dać sobie świętego spokoju?
Ostatni raz cmoknęła mnie w usta i poszła na górę.
Wyszedłem z domu. Lou stał przy grillu i go rozpalał. Wyglądał na zamyślonego. Może ja z nim porozmawiam? Raz a dobrze.
- Chodź, przyjacielu - poklepałem go po plecach.
- No dobra.
Ruszył za mną, wpierw jednak skinieniem ręki pokazując Zaynowi, by zajął się rusztem. Mulat nie był z tego powodu zbyt szczęśliwy
Skrzywił się. On nie umiał zrobić jajecznicy, ale liczyłem, że sobie poradzi. Louis dorównał mi tępa. Ogród mieliśmy na tyle duży, że mogliśmy chodzić około godziny.
- Zajmij się moją żoną i dziećmi. W razie jakiegoś wypadku albo coś. Proszę.
- Czemu miałbym to zrobić?
- Zrobiłbym to samo wobec Kath - powiedział. Oj, ja wiem. On już się moją Katheriną zajmował.
- Czemu aż tak ci na tym zależy? -spytałem, gdy zatrzymaliśmy się w znacznej odległości od innych. Nikt nas nie widział.
- Bo wiem, że Ala sobie nie poradzi. Wiesz, nasz zawód nie gwarantuje ci bezpieczeństwa.
- To prawda - mruknąłem - Nie gwarantuje.
- Sam widzisz. Nie chce ich zostawiać samych.
- Nie zostawisz ich samych - uścisnąłem go po przyjacielsku - Będziecie razem już zawsze. Na zawsze.
-Co masz na... -nie dokończył. Nieco trudno mówi się z nożem w szyi, czyż nie?
Odskoczył ode mnie jak oparzony. Zaczął dusić się swoją krwią. Z jego łaknących powietrza ust pociekła strużka czerwonej cieczy. Ostatkiem sił rzucił się w moją stronę, ale uskoczyłem. Wylądował na ziemi.
- Twoja żona też tak skończy - syknąłem.
Spojrzał na mnie wyrzutem. Patrzenie jak umiera było... Satysfakcjonujące.
Uśmiechnąłem się jedynie. Koniec. Nikt nie będzie ingerował w moją rodzinę. To koniec.

środa, 29 kwietnia 2015

Rozdział 24

~Katherina~
Postawiłam na stole sałatkę i pogłaskałam lekko wypukły brzuch. Minęły trzy miesiące. Wszystko jak na razie się ułożyło. Ale byłam przygotowana na rozczarowania. Los lubił robić mi na złość. I to bardzo często. Urodziny Harry’ego i Mike’a były naprawdę świetnym przyjęciem. Zdecydowanie się udały. Tydzień później cały budynek obudził krzyk Saiki. Tak, urodziła. Śliczną, zdrową dziewczynkę. Jack zwariował na jej punkcie, ale przez nieprzespane noce, wyżywa się na Harrym, gdy mają trening. A dzisiaj oficjalnie firma Hazzy podpisała pierwszy kontrakt. Byłam z niego dumna, choć wiedziałam, że ten cały interes jest tylko przykrywką. Wtem usłyszałam pukanie do drzwi. Świetnie, goście już przyszli.
- Mike! Chodź się przywitać – krzyknęłam, idąc otworzyć.
Zaskoczona spojrzałam na dwie kobiety w progu. Kto je tu wpuścił? Kim one są?
- Tak?
- Dobry wieczór - odezwała się dziewczyna. Wysoka brunetka. - Jestem Gemma Styles.
- Katherina  Liverblood - powiedziałam zaskoczona.
- Jest Harry? - spytała ta druga.
- Jeszcze nie wrócił- odparłam - Mają panie jakąś sprawę do niego?
- Tak, chciałam zobaczyć się z synem - powiedziała cicho i spokojnie. Jej wzrok powędrował najpierw na mój brzuch, a potem na Mike'a.
- Hej - przywitał się malec, machając rączką.
- Proszę, wejdźcie - wpuściłam kobiety. Wzięłam małego na ręce - Podać coś do picia?
Gemma spojrzała na mnie niepewnie. Czy ja wyglądam na osobę, która ma zrobić im krzywdę? Harry był z nimi w złych stosunkach, więc po co miałby je zapraszać? Nie rozumiałam. No ale skoro jakoś tu weszły...
- Nie, czy nie przeszkadzamy? - spytała jak mniemam siostra.
- Właściwie, to za chwilę powinni przyjść goście. Mamy swego rodzaju przyjęcie - powiedziałam niepewnie. Błagam, niech ktoś przyjdzie. Ktokolwiek! Ich obecność mnie przerażała.
- Rozumiemy. W takim razie może przyjdziemy kiedy indziej - zaproponowała mama mężczyzny. Pogłaskała delikatnie mojego syna po głowie. - Cały Harry.
Mike'owi chyba się to nie spodobało, bo zmrużył oczy i zrobił nadąsaną minkę.
- Miquel, pożegnaj się ładnie - nakazałam mu, lekko klepiąc go w plecy
- Do widzenia - powiedział markotnie i odwrócił się. Podreptał do zabawek.
Kobiety posłały mi jedynie uśmiechy i skierowały z powrotem do drzwi. Co za krępująca sytuacja.
Po zamknięciu za nimi drzwi, usiadłam na kanapie. Błagam, nie chcę kolejnych niezapowiedzianych gości dzisiaj. Spojrzałam na zegar. Zostało jeszcze trochę czasu do przybycia reszty. Praktycznie wszystko było gotowe. Kolacja czekała w piekarniku, aby podać ją na ciepło. Niech ten wieczór odbędzie się bez nerwów. Nie chcę sprzeczek. Wyciągnęłam rękę i sięgnęłam po notes leżący na stoliku. Sprawdziłam czy wpięłam ostatnie paragony i przejrzałam notatki. Niedługo wizyta u lekarza. Zabiorę Harry’ego. W końcu w ciąży z naszym synem nie miał okazji. Jako ojciec powinien ze mną iść.
Po jakimś czasie usłyszałam trzykrotny dzwonek do drzwi. Wstałam  entuzjastycznie; poprawiłam sukienkę i włosy.
Miałam na sobie czerwony materiał, do połowy ud, który opinał moje ciało. Prezent od Harry'ego. Ostatnio nawet zasłużyłam na podarunek w postaci naszyjnika. Zrobił się dziwnie rozrzutny...Wzruszyłam ramionami. Nie mogę narzekać. Uśmiechnęłam się do siebie i poszłam otworzyć.
- Zapraszam.
Do środka weszli wszyscy, którzy byli zaproszeni. Bliźniacy prawie że wnieśli Zayna, który warcząc na nich próbował się wyrwać. Za nimi, lekko powstrzymując śmiech pojawił się Jack, wraz z małą Effie na rękach. Mała była taka rozkoszna i z zaciekawieniem rozglądała się dookoła.
- Cześć, tatusiu - pocałowałam jego policzek, a małej rączkę. - Zostawiliście ostatnio smoczek i butelkę.
- Naprawdę? - zdziwił się - Nie zauważyłam. Dzięki, że mówisz.
- Zabiegany jesteś. Mogę? - wystawiłam delikatnie ręce. Taka słodka była..Uwielbiałam mieć ją w ramionach.
Podał mi ją z lekkim oporem. Widać, że był do niej bardzo przywiązany. Nadal pamiętam jak się niecierpliwił, gdy Saika była w ciąży i przy każdej nadarzającej się okazji gadał do jej brzucha.
Kto by pomyślał... Taki groźny, a taki opiekuńczy. Dosyć kochane. Idealna rodzinka. Wszyscy przeszli do salonu. Wzięłam dla Effie smoczek. Włożyłam jej go do ust i usiadłam koło Harry'ego.
- Dobrze wyglądasz - powiedział, głaszcząc maleńką delikatnie po główce.
Pocałowałam go krótko w usta, uśmiechając się szeroko. On też dobrze się prezentował. Wyjątkowo w białej koszuli. Miałam dobry chyba humor, chociaż musiałam mu powiedzieć.
Ale to za chwilkę. Teraz musiałam odpowiednio wszystkich ugościć. Wstałam, wciąż trzymając na rękach Effie. Sugestywnie kaszlnęłam i wszyscy zwrócili się w moją stronę.
- Cieszę się, że przyszliście i razem możemy świętować sukces Harry'ego - posłałam mu uśmiech. - Zapraszam do stołu.
-Mogę?- podeszła do mnie Saika. Kiwnęłam głową i oddałam jej dziecko. Z ulgą je przyjęła. Wyglądała na o wiele szczęśliwszą. Chyba Jack nie chce za często dzielić się swoim oczkiem w głowie.
Zazdrosny facet. Już chodził wzrokiem za narzeczoną i córeczką. Podjechał wózkiem do stołu. Wszyscy usiedli, a ja poszłam do kuchni. Harry przyszedł mi pomóc.
- Weź to - podałam mu gorący talerz z pieczenią.
Syknął, ale nie upuścił naczynia. Zabawne jest to, jak bardzo stara się nie okazywać bólu. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, ale nie skomentował mojego chichotu.
- Jak się poparzysz to ci pomogę. Idź - szturchnęłam go biodrem.
Poszedł do salonu. Ustawił wszystko na stole, kiedy wróciłam. Usiedlismy i od razu rozpoczęły się rozmowy. O kontrakcie. Ale bez szczegółów. Słuchałam, karmiąc syna, który za to co chwila zaczepiał wnerwionego Zayna. Przyjrzałam mu się. W jednej chwili otworzył szeroko usta a na jego twarzy pojawił się grymas drwiny.
- Nie wierzę... - mruknął. O co mu chodziło?
Odwróciłam głowę w stronę mojego mężczyzny. Właśnie wstał, trzymając kieliszek w dłoni. Harry i przemowa?
- Ani słowa, Malik - ostrzegł, piorunując go wzrokiem. - Korzystając z okazji, że jesteście tu wszyscy, będziecie mogli od razu pogratulować - uśmiechnął się krzywo i odsunął krzesło, aby uklęknąć. Żartuje, nie? Nie. Chyba nie żartuje. - Myślę, że to odpowiedni czas na to pytanie, droga Kath. Zgodzisz się zostać moją żoną, tym samym zaczynając pasować do tej rodziny nazwiskiem? - zapytał trzymając pudełeczko w ręce.
Zamrugałam parę razy. Mój Harry właśnie się oświadczył. W tej chwili. Byłam w tak ogromnym szoku, że dopiero ocknęłam się po kilku sekundach.
- Tak... To znaczy, tak, Harry. - wierciłam się na krześle szczęśliwa.
Otrzeźwił mnie grom wiwatów. Harry wstał, po czym nasunal na serdeczny palec mojej lewej dłoni piękny pierścionek.
Oplotłam jego szyję, wtulając się w zagłębienie między nią a ramieniem. Byłam ogromnie szczęśliwa.
- Kocham cię - szepnęłam.
Nie... Byłam zbyt wrażliwa i wzruszyłam się już po chwili.
- Czy wizja małżeństwa ze mną powoduje u ciebie płacz?- spytał, patrząc na mnie z tym swoim wrednym uśmieszkiem
Uderzyłam go ręką w ramię i zaśmiałam się. Och. Może być tragicznie. Ale z nim dobrze ryzykować. Lepiej z nim żyć niż bez niego.
Na tę myśl poczułam subtelne ruchy. Moje dziecko! Już zapomniałam jakie to miłe uczucie. Delikatnie złapałam rękę bruneta i położyłam na swoim brzuchu.
Spojrzał na mnie lekko zdziwiony, gdy poczuł kopnięcie. Chyba mój Harry nie był przyzwyczajony do takich delikatnych zachowań. Z lekkim oporem zaczął głaskać mnie naokoło pępka
- Na pewno dziewczynka - pochyliłam się i pocałowałam go w nos.
Jego dotyk był bardzo przyjemny.
- Polemizowałbym- mruknął, zataczając ręką coraz większe koła - Jeszcze tego nie sprawdziłaś. Ale zważywszy na to, jak ten dzieciak kopie, sądzę, że jest to chłopiec.
Prychnęłam cicho.
- Mike praktycznie wcale nie kopał. A jest chłopcem. - uśmiechnęłam się i wzięłam łyk soku. Wszystkim chyba smakowała kolacja. Miquel tylko marudził. Ale to strasznie. Na Harry'ego patrzył jak na wroga, a gdy ten chciał do niego podejść, pobiegł do pokoju.
- Coś ty mu znowu o mnie nagadała?- spytał brunet, patrząc na mnie wilkiem.
- Nic. - powiedziałam zdziwiona. - przed chwilą nie mógł się doczekać, aż wrócisz. Pójdę z nim z nim pogadać - podniosłam się.
Znalazłam syna w jego pokoju. Siedział naburmuszony na swoim łóżeczku i raz po raz uderzał piętami o podłogę.
- Co się stało, Mike?- spytałam, siadając koło niego.
Założył rączki na klatkę. Coś musiało się dziać. To był synek tatusia.
- Tata woli bobasa w twoim brzuchu - burknął.
Cicho zachichotałam. Rozbawiło mnie to stwierdzenie. Chłopczyk spojrzał na mnie urażony, na co poczochrałam mu włosy.
- To nie prawda, kochanie. Tatuś kocha was oboje tak samo. Mamusia również.
- Będzie się bawił z moim bratem, a nie ze mną - położył główkę na moich kolanach.
Dzieci trudno jest przekonać. Za bardzo sobie coś wmawiają. A Harry zawsze będzie najbardziej wspierał pierworodnego.
-Będziesz musiał podzielić się czasem tatą. A jak mały podrośnie, to będziesz miał fajnego przyjaciela - uścisnęłam go. Mały niechętnie na to pozwolił, ale przynajmniej złagodziłam trochę sytuację.
Zazdrośnik. Pocałowałam go w czoło i jeszcze raz przytuliłam.
- Idź przeproś tatę. Jest mu przykro - poprosiłam.
Sztywno kiwnął głową i prędko opuścił pokoik.
Siedziałam na łóżku składając jego bluzę. Mam nadzieję, że nie będzie dzisiaj już marudził.
Wróciłam do salonu. Mike był w lepszym humorze. Bawił się z Samem.
Naprawdę nie wiem kiedy oni sprezentowali mu aż tyle tych małych samochodzików. W każdym pokoju był co najmniej jeden.
Zresztą, oni co chwila mu coś kupowali. Szaleństwo. Za bardzo go rozpieszczą. Już nie raz dawał scenę na zakupach.
Traktowali go trochę jak swoją małą maskotkę. Jeszcze chwila i nie będę miała nic do powiedzenia w sprawie jego wychowania.
Nie chcę, żeby ubzdurali sobie, że zrobią z niego członka gangu jak dorośnie. Nie ma mowy. Mój syn... po prostu nie.
Oczywiście będę musiała przeprowadzić na ten temat rozmowę z Harrym. Nie obejdzie się bez krzyków, tego byłam pewna. Ale to najwcześniej za rok. Dziecko w moim brzuchu nie powinno się wraz ze mną denerwować.
Na razie musiałam być oazą spokoju. Przy takim narzeczonym zacznę uprawiać jogę.
Podeszłam do stołu, uśmiechając się ciepło do Kate. Zebrałam naczynia.
- Pomóc ci? - spytała, patrząc na mnie uważnie.
- Nie trzeba. Wszystko dobrze? - po sprawie z jej bratem, było już o wiele lepiej. Potem ta szczerość z jej bliznami i...
- Jasne, ostatnio nie ma jakichś większych problemów. Jest tu kilka nieprzyjemnych grup, ale nie są zbyt wielkim dla nas wyzwaniem.
- No tak. Postrach w mieście - powiedziałam idąc do kuchni. Wszyscy mogą się chować.
Kate zgrabnie mnie ominęła i zabrała mi naczynia. Mrugnęła do mnie porozumiewawczo i już jej nie było
Wróciłam do salonu. Harry wziął mnie na kolana i objął. Rozmawiał z chłopakami.
Wpadłam akurat w momencie jak coś ustalali. Jack w swym żelaznym acz troskliwym uścisku trzymał swoją małą córeczkę. Uśmiechnelam się. Saika dziś długo sie nią nie nacieszy.
Jak zwykle. Opiekuńczy i zazdrosny tatuś. Ale przynajmniej świetnie się sprawował. Nic nie można mu zarzucić.
~Harry~
Wziąłem na ręce córeczkę. Maybelly wtuliła się w moją szyję. Miała już półtora roku. Miquel stał obok szarpiąc co chwila muszkę którą miał na szyi.
- Muszę? - spytał kolejny raz, ciągnąc za materiał przy szyi.
Spojrzałem na niego krytycznie i kiwnąłem głową.
- Do mamy - May zaczęła wiercić się w moich ramionach.
Co zabawne, narzeczona namówiła mnie, abym zaprosił Alicję. Bez Louisa nie była groźna. Dlaczego bez? No cóż. Przypadkiem... umarł.
Nie mówię, że to moja sprawka. Nogi poza Stany nie postawiłem. Ale to mało prawdopodobne, by przeżył wybuch tej jego "małej" fabryki. A mówiłem mu w pierdlu by dał sobie spokój z narkotykami.
Ale kto by mnie słuchał. Wyszło na moje. I bardzo dobrze. Mam go teraz z głowy. Wszyscy mamy.
- Tato, patrz! Mama...- chłopiec pociągnął mnie za rękę.
Pokazał ma granatowy mercedes za którego kierownicą siedział Adam.
Świetnie. Jak zawsze punktualny. Poglaskalem córkę po głowie. Jednak dobrze zrobiłem, że zrezygnowałem z tej aborcji. Była takim śmiesznym dzieckiem. A jakim cichym.
Moja była lepsza od Jack'a. Ja to wiem. Poza tym córka Jack'a wymuszała wszystko płaczem, co było zabawne. Dlaczego? Bo nie umiał jej odmawiać. Ale za to była urocza.
I Miquel strasznie się do niej przyczepił. Nie zdziwiłbym się, gdyby za kilka lat ją porwał. Ja bym tak zrobił...
Mój syn będzie znał się na rzeczy. Ja już go wyszkolę.
Wtem ktoś zapukał do drzwi.
-Wejść - mruknąłem. Do pokoju wszedł Sam. Było coś zabawnego w tym, że każde z państwa młodych miało zostać przywiezione przez innego bliźniaka. Szatyn uśmiechnął się do mnie i poprawił marynarkę Miquela.
- Świetnie wyglądasz, młody. - zapewnił go. - Harry, jesteś gotowy?
- Ja zawsze byłem gotowy - rzuciłem od niechcenia.
- Oczywiście - wywrócił oczami. - Cześć, księżniczko - chciał mi odebrać córkę, ale ta zaczęła płakać.
- Nie lubi cię. Woli Adama- zaśmiałem się, chociaż to, co mówiłem, było zgodne z prawdą.
- Nadal nie wiem, jak ona jest w stanie nas rozróżnić. Przecież to tylko dziecko.
- Jednak jest to Styles.
- Wredny i złośliwy - podsumował.
Wziął Mike'a, który lubił go nad wyraz i wyszliśmy z pokoju.
Kościół nie był daleko.
Większość gości już była, głównie moi znajomi, jednak pozwoliłem Katherinie zaprosić jej rodziców. Gdy tylko się pojawiłem, zostałem zgromiony nieprzychylnym spojrzeniem mojego przyszłego teścia.
- Wciąż nie wierzę, że moja córka jest tak głupia - skierował swoje słowa do żony.
- Kochanie, powtarzasz to od kilku lat - zbeształa go jego żona, która wyglądała na zmęczoną. Nawet makijaż nie dał rady zamaskować worów pod oczami.
Myślę, że miała dosyć tej sytuacji. Wolała zaakceptować sytuację i być przy córce, niż ciągle traktować mnie jak wroga. I bardzo dobrze. Katherina tez w końcu się do mnie przekonała.
Drogę do ślubnego kobierca zagrodził mi najbardziej irytujący gość. Alicja. Za nią oczywiście przytruchtał ten jej bachor. Jak mu tam było na imię? A zresztą, niezbyt interesuje mnie bękart Tomlinsona.
- Jesteś skurwysynem, Harry i mam nadzieję, że w końcu się doigrasz. Tom, idź do taty - powiedziała do chłopca. Chwila. Do kogo?
-Właśnie się doigrałem - uśmiechnąłem się krzywo - Żenię się z twoją przyjaciółką.
- Och. To jest ta twoja kara, tak? Trzeba było dać jej spokój.
-Radziłbym ci z łaski swojej przestać szczekać na wilka, jamniczku - machnąłem na nią ręką i wszedłem na podwyższenie.
Za mną stał świadek. Czyli Jack. Rozejrzałem się. Rodzina Tomlinsonów w pełni.
Usiedli w drugim rzędzie. Cała trójka. Alicja, bachor i ten pieprzony kryminalista, który powinien być martwy. Ile jeszcze, kurwa, będę musiał na niego składać zleceń?
Niemożliwe aby był nieśmiertelny. Zawsze mu się udaje, ale w końcu polegnie. Przyjdzie taki moment. Z rozmyśleń wyrwał mnie marsz. No i jest moja księżniczka.
W białej sukni było jej do twarzy. Szła w towarzystwie swojej druhny - Kate.
Wyglądała naprawdę ładnie. Patrzyłem na nią, nie zwracając uwagi na nic.
Wreszcie, gdy stanęła naprzeciwko mnie, zwróciłem wzrok w stronę pastora.
Ten posłał nam uśmiech i rozpoczął ceremonię. Stać mnie na to, aby wszystko było idealne. Dopięte na ostatni guzik.
Po odpowiedzeniu na zasadnicze pytanie, pocałowaliśmy się. Wszyscy bili brawo. No, prawie wszyscy. Goście Katheriny byli nieźle wkurwieni, ale przynajmniej nie robili scen.
Inaczej moi koledzy musieliby ich wyprosić. A zgodnie z prośbą żony miało być idealnie.
- Tatuś - usłyszałem od razu, gdy przyjaciele podeszli. Mała już była zazdrosna, bo nie poświęcałem jej uwagi.
Pogłaskałem ją po głowie i poprawilem sukieneczkę. Trzymała się ręki Effie i mocniej zacisnęła piąstkę, gdy nie chciałem jej podnieść.
- Tata, be - skrzywiła się.
No, na najbliższą godzinę będzie foch. Nie myślałem nad, bo podeszli do nas... Oni. Louis pogratulował nam.
Jednak w jego tonie dało się wyczuć nutkę fałszu. Wściekle zmrużyłem oczy. Co on kombinował?
Nie ufałem mu. Nigdy mu nie ufałem. To się nie zmieni. Pochylił się i powiedział Kath coś na ucho, po czym pocałował jej policzek.
- Jeszcze nie minęła godzina od naszego ślubu, a ty mnie już zdradzasz, kochanie - mruknąłem z dozą sarkazmu w głosie. Jednak moja mina pozostała niewzruszona.
- Och, kto by pomyślał, że jesteś taki zazdrosny - odparła wywracając oczami.
- Znasz mnie doskonale, pani Styles - objąłem ją w pasie.
- A przypadkiem nie miałam pozostać przy swoim nazwisku? - zerknęła na mnie, po czym pocałowała. - Kocham cię. Dziękuję.
- Ekhem-odchrząknął Louis - Wasi goście się niecierpliwią.
Jeszcze tego brakowało, by mój nemezis mnie pouczał...
Wziąłem głęboki oddech. Nie stracę cierpliwości. Przysięgam. Nie stracę.
Reszta wieczoru była wyśmienita. Wszyscy świetnie się bawili. Oczywiście nie obyło się bez bójki, ale w naszym towarzystwie to chleb powszedni. Roześmiany wyszedłem na taras hotelu, w którym odbywała się impreza. Sączyłem wino z kieliszka, wpatrując się w panoramę miasta.
- Co tu tak sam stoisz, Styles?- po chwili usłyszałem. Louis.
- Czekam, aż przyjdziesz i wyjaśnisz mi jakim, kurwa cudem żyjesz - odpowiedziałem z uśmiechem. Zabiję go zaraz. Rozluźniłem uścisk na kieliszku.
- To dziecinnie proste. Zwyczajnie wyszedłem z budynku kilka minut przed eksplozją - powiedział, stanąwszy koło mnie.
- Czyli nie mam co próbować - stwierdziłem. A może tak... - Zgoda?
Spojrzał na mnie zszokowany i chwilę mi się przyglądał.
- Czyżbym się przesłyszał? Wielki Harry Styles pragnie pojednania ze mną.
- Chyba tak. Jestem zmęczony wymyślaniem setek sposobów na zabijanie ciebie. Nie mam siły. Mam teraz rodzinę. Żonę, dzieci i chcę trochę spokój. Żyj sobie, rób co chcesz. Nie wchodź mi w drogę.
- Z ostatnim warunkiem nie mogę się zgodzić. Zauważyłem, że Alicja chce odbudować przyjaźń z Kath. Będę tam gdzie moja kobieta, Harry.
Spojrzałem na niego krzywo. Potem zerknąłem za siebie. Rzeczywiście obie dziewczyny rozmawiały, pijąc szampana.
- W porządku. Ale wiesz, że będę wiedział o twoich planach szybciej, niż wszystko ustalisz - ostrzegłem.
- Po co te bezpodstawne podejrzenia - wyciągnął w moją stronę dłoń - Czy właśnie nie nawiązaliśmy tak zwanej "przyjaźni"?
- Być może - uścisnąłem jego dłoń. Nawet zrobiło mi się lżej.
Posłałem mu uśmiech i wróciłem do środka. Dzieciaki biegały po parkiecie. To znaczy mała już spala, ale pozostała trójka miała siłę.
Teraz należało się cieszyć nocą. Spojrzałem ostatni raz na Tomlinsona, a potem, nie myśląc o niczym innym, dałem porwać się zabawie.

sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 23

~Katherina~
Wyszłam z Saiką z domu. Mały był w przedszkolu. Harry coś tam po treningu w firmie robił.
W okolicy było mnóstwo sklepów. Miałyśmy w czym wybierać. Po małym spacerku weszłyśmy do sklepu dla dzieci. Był ogromny. Kilka pięter zabawek, ubranek i akcesoriów dla maluchów robiło wrażenie.
- Chodźmy. Musimy się pospieszyć. Muszę jeszcze coś załatwić - wyjaśniłam.
- Coś nie tak? - spytała przyglądając się małej, różowej sukience.
- Tak. - stanęłam obok niej.
Była bardzo ładna. Taka maleńka. Wybieranie ubranek to było naprawdę fajne zajęcie.
- Gdzie się tak spieszysz? - Wsadziła kilka bluzeczek do koszyka i przeszła do następnej półki. Pokazała mi śliczne, malutkie buciki.
Uśmiechnęłam się, biorąc je do rąk. Są cudowne. Brak słów. Oczywiście, że zamierzała je kupić.
- Muszę sprawdzić coś - wróciłam do tematu. - U lekarza.
- Jesteś umówiona? - nawet na mnie nie spojrzała. Była zbyt zaabsorbowana otaczającymi ją rzeczami.
- Tak. Adam mi pomógł, bo ktoś mi zabrał znów telefon - westchnęłam i podałam jej małe śpioszki.
- Są urocze - pogłaskała materiał - Chodźmy do zabawek. Ile masz czasu?
- Mam czas do 14. Spotkamy się w przedszkolu. Nie mam ochoty na kłótnie. Zabawki... Miałam tego tyle. Ah. No nie ważne. Chodźmy.
- Czyli jesteś moja przez najbliższe 3 godziny. Świetnie - uśmiechnęła się i pociągnęła mnie za rękę - Chodź, na ostatnim piętrze zawsze są promocje.
Zaśmiałam się i poszłam za nią. Tam był istny raj zabawek. Miquela Harry musiałby wyciągać siłą, a potem uspokajać jego histerię. Więc nie byłoby ciekawie. Rozglądałyśmy się za zabawkami dla maluchów. Przy okazji kupiłam auto synowi.
Nawet nie wiem ile on już ich tam ma. Ruda naprawdę się obłowiła. W połowie zakupów zmusiła nawet kilku pracowników by nosili za nią koszyki.
Byłam rozbawiona i zszokowana. No ale kobiecie w ciąży się nie odmawia. Szukałyśmy jeszcze paru rzeczy, ale zakończyłyśmy zakupy na butach. Oczywiście zbierałam paragony. Przecież Harry na pewno będzie chciał wiedzieć ile wydałam i na co. Nie chciałam go denerwować. Poza tym pierwszy raz powiedział mi, że mnie kocha. Nie chcę psuć relacji między nami, skoro się układa. Chociaż teraz nie wiem, jak będzie…Muszę się upewnić, że nie jestem w ciąży. Inaczej mnie zabije. Byłam tego pewna.
Weszłyśmy z Saiką do lekarza. Nie dziwię się, że była zdziwiona. Nie ona miała wizytę, lecz ja. Spojrzałam na nią i wzruszyłam ramionami.
- Harruś będzie ojcem? – zapytała.
- Nie wiem – odparłam, pukając do drzwi lekarza. – Właśnie zamierzam to sprawdzić. Poczekasz?
Kiwnęła głową i zajęła miejsce na plastikowym krześle. Wzięłam głęboki oddech, gdy usłyszałam „proszę”. Weszłam do środka, czując zdenerwowanie. Mój żołądek ściskał się w niezły supeł. Oby nie, oby nie, oby nie – powtarzałam jak mantrę.
Pani doktor była młodą kobieta. Odetchnęłam z ulga. To mnie pocieszyło. Kazała mi zająć miejsce naprzeciwko siebie i wypytała o wszystko. Najpierw dane, potem już wiedziała wszystko. Elektronika to naprawdę dobre posunięcie w rozwoju. Kazała mi podwinąć bluzkę i pokazać brzuch. Po chwili cały miałam wysmarowany tym dziwnym żelem. Zacisnęłam nerwowo palce, gdy lekarka przykładała mi końcówkę urządzenia do pępka. Denerwowałam się, jak nigdy. Chyba nawet bardziej niż wtedy z Miquelem. To było co innego. Teraz po prostu będę martwa, jeśli przypuszczenia okażą się prawdą.
- Gratuluję - spojrzałam na ekran - Będzie miała pani dziecko.
Spojrzałam na siedzącą koło mnie kobietę. Byłam przerażona. Nie! Nie. O Boże – krzyczałam w duchu. Zaczęłam oddychać szybciej, a moje serce biło nierytmicznie. To był atak paniki. Właśnie to we mnie uderzyło. Nie umiałam się powstrzymać i rozpłakałam. Nie wiem jak Saika to usłyszała, ale po chwili wpadła do gabinetu.
- A jednak? - to było jedyne co powiedziała. Szybko mnie przygarnęła i przytuliła - No i po co ryczysz?- machnęła na lekarkę, by nie interweniowała i wyszłyśmy z gabinetu - Nie płacz, dziecko jest przecież takim małym cudem.
- Cudem, cudem, jasne. - prychnęłam próbując się uspokoić. - On mnie zabije. Nie znasz go? Wybuchł na wieść o studiach, a o tym nie chce słyszeć.
- Przecież on pragnie dziecka - ciągnęła - Jestem pewna, że będzie szczęśliwy.
- Oczywiście - mruknęłam. - Chyba muszę już iść. Odbieramy z Harrym Miquela.
- Podwieźć cię? Chcesz, bym była przy tobie, gdy mu powiesz? - spytała z troską.
- Nie możesz się denerwować - pokręciłam głową, próbując wytrzeć rozmazany makijaż. Inaczej od razu się domyśli, że płakałam. - Jakoś go uspokoję i mu powiem. Jakbyś słyszała krzyki, to będę ja.
- Pamiętaj, że jakby co, to zawsze możesz ze mną porozmawiać. - uśmiechnęła się i zaczęła grzebać w torebce - Zatem widzimy się w domu.
Kiwnęłam głową i ruszyłam w stronę Wall Street. Troszkę znałam okolicę, ale wciąż Nowy Jork był mi obcy. Czułam się tu samotna. Nie było rodziców, Alicji, Toma... Nie, nie ważne. Odepchnęłam od siebie te myśli i już po chwili byłam pod przedszkolem. Harry akurat parkował auto. Zerknęłam na ekran telefonu. Chyba nic po mnie nie widać.
Podeszłam do niego i klepnęłam go w ramię. Odwrócił się do mnie lekko zdziwiony, lecz po chwili wróciła ta jego spokojna mina.
- Hej, skarbie - pocałował mnie lekko w usta - Jak ci minął dzień?
- Zakupowo - uśmiechnęłam się lekko i wskazałam na dwie torby w ręku. - Jak w firmie? - zmieniłam temat. Zamknął auto, podrzucając kluczyki w ręce. Obróciliśmy się i poszliśmy w stronę wejścia.
- Spokojnie, żadnych trupów. - złapał moją dłoń - A szkoda - mruknął
Przełknęłam ślinę, czując jak żołądek zaciska mi się w supeł. Trafił idealnie po prostu. Kurczę... Wyszłam tak szybko i nie dowiedziałam się nawet, który tydzień. Jak powiem Harry'emu, to wrócę tam, przeproszę i spytam dokładnie o wszystko. No dobra. Jak będę w stanie pójść o własnych nogach. Weszliśmy do sali naszego syna, który... związywał nauczycielkę skakanką. Włosy miała w każdą stronę świata. Wyglądała co najmniej na przerażoną. A to czteroletnie dziecko.
Ujrzał nas i uradowany podbiegł do Harry'ego. Ten wziął go na ręce i kilkakrotnie podrzucił.
- Widzę, że z wujkiem Samem nauczyłeś się kilku sztuczek, co?
Wysłałam kobiecie przepraszające spojrzenie i rozwiązałam ją.
- Przepraszam za niego. Ale to tylko dziecko. - wyjaśniłam. - Chce się bawić. Porozmawiamy z nim - westchnęłam i pomogłam blondynce wstać.
- Katherina, wychodzimy - zawołał Harry i nie czekając na mnie wyszedł z budynku. Pięknie, perspektywa powiedzenia mu o nowym dziecku, gdy jest w takim humorze, sprawiła, że się wzdrygnęłam.
W aucie nie odezwałam się słowem. Jeśli jego nastrój się nie polepszy... nie. Ciągle myślałam nad tym, jak mu to powiedzieć. Może napisać na kartce? Zostawić i wyjść z Mike'iem na spacer? A jak wrócimy to będzie spokojny? Tyle myśli, a jednak żadnego rozwiązania. Zauważyłam, że mężczyzna coś do mnie mówi, ale kompletnie nie wiedziałam o co mu chodzi.
- Możesz powtórzyć? - spytałam, marszcząc brwi.
- Mogę - powiedział, po czym nastała cisza. Czy on mnie chce teraz zdenerwować?
Cudownie. Brakowało mi tego, aby się ze mną drażnił.
- A więc to zrób - warknęłam przez zęby.
- Nie zamierzam - powiedział spokojnie - Nauczy cię to na przyszłość pilnego słuchania.
- Nie mam głowy do tego teraz - wyjaśniłam, opanowując się. Nie mogłam go denerwować i się z nim kłócić. Jeśli ukarał by mnie, nie wiedząc o ciąży, mogłabym stracić dziecko.
- Mike, chcesz pójść na pizzę? - spytał brunet, patrząc w tylne lusterko na naszego syna
- Tak, tak!  - mały, aż się wyrywał z fotelika.
- Świetnie - Harry zatrzymał samochód. Pochylił się nade mną i otworzył drzwi z mojej strony auta - Do zobaczenia w domu, Kath.
Czekaj, czekaj, czy on mnie właśnie wyrzucił z samochodu? Zdezorientowana stanęłam na chodniku i popatrzyłam na odjeżdżający pojazd.
O co mu chodziło? Dlaczego był zły? Przed wejściem do przedszkola nie miał najgorszego humoru. Miałam ochotę się ponownie rozpłakać, ale co to da? I tak muszę mu jakoś powiedzieć.
W domu wzięłam prysznic i zajęłam się sprzątaniem. Odkurzacz zagłuszał moje myśli.
Chwilę później, przez hałas wydobywający się z urządzenia, dobiegł mnie odgłos pukania. Wyłączyłam ssanie i podeszłam do drzwi.
Harry by nie pukał, więc to nie on. Może Ruda przyszła zobaczyć jak poszło? Zerknęłam przez judasza.
Moje przypuszczenia okazały się trafne. Na klatce stała Saika, trzymająca pod rękę uśmiechniętego od ucha do ucha Jack'a. Wpuściłam ich do środka.
- Wejdźcie do salonu - poinstruowałam.
Sprzątnęłam z drogi odkurzacz. Chociaż im humor dopisywał.
- Jak pięknie, jak pięknie - powtarzał Jack przechadzając się po mieszkaniu. Spojrzałam zdziwiona na Saikę.
- Nie przejmuj się nim. Był u dentysty i po znieczuleniu trochę mu odbija.
Kiwnęłam głową i poszłam do kuchni.  Wręczyłam im po szklance soku. Rzeczywiście blondyn zachowywał się dosyć dziwnie.
- I jak poszła rozmowa ze starszym Stylesem? - spytała ruda przytrzymując blondyna przed odejściem - Powiedziałaś mu?
- Nie. Był dziwny. Najpierw miły, potem mnie ignorował. Chociaż może to nie dziwne, a normalne zachowanie. Co ty? Wyobrażasz to sobie? "Hej, Harry, jestem w ciąży! ".
- Sądzę, że byłby na tyle zszokowany i nie odpowiedział na to od razu. - uśmiechnęła się znad szklanki - Byłoby wystarczająco dużo czasu na ewakuację.
- Może masz rację - również się uśmiechnęłam. Poprawiła mi humor. Zawsze dodawała otuchy. Taka... przyjaciółka.
- Ty też jesteś piękna - nagle odezwał się Jack, który dotychczas zajęty był sączeniem napoju i cichym komplementowaniem jego koloru.
- Chyba powinieneś mówić jej to częściej - stwierdziłam śmiejąc się. Boże. Patrzyłam na niego i miałam lepszy humor. A to był największy gangster w tym mieście.
Spojrzał na mnie zezując, jakby zastanawiał się, kim jestem.
- Ach, Kathuś, to ty. - oparł się o dzielący nas blat i starając się zrobić nonszalancką minę, spytał: - Sama tu jesteś ze mną?
- Samiutka. Skazana na siebie - pokiwałam głową i lekko poklepałam go po policzku.
- To źle - pokręcił głową. Z trudem hamowałam chichot - Bardzo źle. Nie pięknie.
- Dobrze, że chociaż wy jesteście. Zjecie coś? - spytałam kobietę. Ona była przytomna.
Kiwnęła głową. Odwróciłam się do nich tyłem, by przygotować jedzenie.
Rozmawiali po cichu, nie przysłuchiwałam się. Gdy tylko zjedliśmy obiad, rudowłosa poszła do pokoju Mike'a. Zdziwiona patrzyłam na nią, jak szuka kredek i kartek. Gdy wróciła, kazała mi usiąść na dywanie. Spojrzałam na nią pytająco, na co się uśmiechnęła. Ona chyba chciała obrazkowo mu to przedstawić. W końcu to facet. Do niego trzeba najprościej. Rozrysowała cały plan, oznaczając wszystkie rysunki jakimiś dziwnymi znaczkami. Zapewne japońskimi. Blondyn kiwnął głową na znak, że zrozumiał.
- To teraz ja poproszę translację - powiedziałam, chowając odkurzacz z widoku.
- Ach, to proste - wskazała palcem na jakiś napis na kartce - To jesteś ty, Kath.
Spojrzałam na zamieszczony obok rysunek mojej osoby i się uśmiechnęłam.
- To jestem ja - powtórzyłam śmiejąc się. - I co ja mam robić?
- Żyć szczęśliwie - spojrzała na mnie poważnie.
-A to Harruś - zaczął wyjaśniać Jack - I Mikuś i - wskazał na ostatni rysunek.
- I baby... - mruknęłam ciszej.
Co jak co, ale Saika umiała rysować.
- Musisz mu powiedzieć - powiedziała cicho - Chciałabym być obok, gdy to zrobisz.
- Chciałabym, aby wrócił - oparłam głowę na jej ramieniu. Zamknęłam oczy. Nie chciałam, żeby był na mnie zły. To męczące.
- Wróci - spojrzała na wracającego do zmysłów Jack'a - Oni zawsze wracają.
Ciszę przerywał jedynie telewizor. Żadne z nas specjalnie się nie odzywało. Nie było sensu i powodu.
Czekaliśmy w ciszy na powrót Styles'a. Miałam tylko nadzieję, że wróci w lepszym humorze.
Wrócili dwie godziny później. Miquel byl padnięty.
- A co to? Interwencja? - spytał, zatrzymawszy się na chwilę w salonie, po czym poszedł do pokoju małego, by go tam położyć.
- Powiem - szepnęłam do rudej, która już patrzyła na mnie wyczekująco. Zaczęłam się ponownie denerwować.
Po chwili Harry wrócił do pokoju. Stanęłam przed nim, natomiast Jack i Saika siedzieli za mną na kanapie. Nabrałam powietrza w płuca. Trzeba było to zrobić.
Najpierw subtelnie podałam mu kartkę z rysunkiem. Założyłam ręce na klatkę, patrząc na niego niepewnie. Zmarszczył brwi, nie wiedząc o co mi chodzi.
- Będziesz ojcem - wydukałam.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Doprawdy? - spytał, wracając wzrokiem na kartkę.
- To naprawdę niechcący - tłumaczyłam się jak dziecko.
- Zatem dla swojego dobra powinnaś się postarać, by był to syn. Innego nie zaakceptuję.
- Masz już syna. Czas na córkę - powiedziałam uparcie. - Poza tym do tego trzeba dwojga.
- Oh nie, albo syn, albo aborcja. Koniec dyskusji. - warknął - Saika, nie wtrącaj się.
Spojrzałam na kobietę, która najwidoczniej chciała coś powiedzieć.
Jego chyba Bóg opuścił. Albo zrobił już to dawno. Nie zamierzałam zabić własnego dziecka. Bez względu na płeć. Popatrzyłam na niego z dystansem i niedowierzaniem. Co za człowiek. Nie chciałam na niego już dziś patrzeć. Poszłam do Mike'a.
Pogłaskałam śpiącego malucha. Czy Harry by go zabił, jeśli urodził się jako dziewczynka? Nie mogłam o tym myśleć. Z salonu dało się słyszeć podniesione głosy. To był Jack. Pierwszy raz słyszałam jego krzyk. Na ogół był przecież bardzo spokojny i taki trochę nieszkodliwy.
Zaskoczyła mnie jego reakcja. Z tego co słyszałam wyraźnie, właśnie był zły na Harry'ego.
- Każ jej usunąć, a ja wyciągnę konsekwencje - ostrzegł go. Stuprocentowo znieczulenie przestało działać. - Nie igraj ze mną, Styles. Różnica między moim poziomem, a twoim jest znacząca. Będziesz miał kolejne dziecko, czy tego chcesz, czy nie. Jak coś ci nie pasuje, to trzeba było się zabezpieczać.
- Nie mieszaj się do mojego życia, dobrze? Jesteś moim szefem, a nie teściem - warknął Harry.
- Zrozum to, parszywy ignorancie!- wrzask Jacka'a był nieco zagłuszony. Coś się właśnie rozbiło - Jeśli w końcu nie zmienisz swojego postępowania, to ją stracisz. Na zawsze.
Słowa Jacka były słowami, które chciałam powiedzieć, a których się bałam. Ale on mógł. Miał odwagę i był jego szefem. Miał prawo. Chciałam, aby Harry zrozumiał, że robi źle.
- Mamo - usłyszałam cichy, przestraszony głos. Mike otworzył oczy, nie wiedząc co się stało.
Pogłaskałam go pocieszająco po głowie. Nie chciałam, by ten cały stres się na nim odbił. Przyłożyłam palec do ust, nakazując mu milczenie. Chciałam wiedzieć jak się potoczy cała ta kłótnia. Malec wtulił się we mnie i ponownie zasnął.
- Ona jest ode mnie zależna, nic nie może zrobić beze mnie. Jak sobie wyobrażasz to, że odejdzie? – Harry już nie krzyczał. Starał się być spokojny, bo wiedział, że Jack ma racje.
- Ona stąd nie odejdzie - powiedział blondyn, również się nieco uspokajając - Jeśli nie przestaniesz być wobec niej takim skurwielem, to będę zmuszony wywalić cię na zbity pysk. I wtedy musiałbyś uciekać. Jak sądzisz, jak to jest być zabitym przez starego przyjaciela?
- Kurwa, kocham ją, ale są pewne rzeczy, których trzeba przestrzegać. A ty wiesz o tym najlepiej. Może w pewnych kwestiach przesadzam - dodał Styles. Wyrzuty sumienia? Nietypowe.
- Więc idź i ją przeproś. Za dziesięć minut widzę cię na dole. - powiedział Jack - Chodź, Saikuniu. Kate z pewnością już wróciła.
- Zrób co ci mówi, z ciężarnymi nie warto zadzierać - pogroziła mu jeszcze i wtedy wyszli. Opadłam na poduszki, nie słysząc już żadnego słowa. Przetarłam rękoma twarz. Co za chora sytuacja.
- Słyszałaś? - w drzwiach stanął brunet. Nie patrzyłam na niego. Niech sam zacznie gadać.
Dalej byłam zła. To zabolało. Usuń dziecko. To dziecko jest nasze. Nie ważne jakiej płci. NASZE. Z miłości. To znaczy… ja go kocham, ale czy on tak naprawdę czuje to samo?
- Słuchaj - poczułam, że usiadł koło mnie - Nie jestem w tym najlepszy. Znaczy, nie okazuję skruchy i... Kurwa no, przepraszam. Po prostu nie chcę mieć córki, bo... to za duży stres. Nie chcę myśleć, że w przyszłości ktoś mógłby ją skrzywdzić
- Jak ty mnie? - powiedziałam, nie za bardzo nad tym myśląc. Dopiero po chwili się zorientowałam. Otworzyłam oczy i na niego spojrzałam.
- Tak, jak ja ciebie. To ja jestem ten zły i podstępny. - uśmiechnął się krzywo - Czy możemy zapomnieć o tej awanturze? Dziecko nie powinno się niepotrzebnie denerwować.
- Harry - usiadłam powoli. - Chcę chociaż po części żyć normalnie. W porządku, masz swoje mroczne zajęcie. Ale proszę, bądź dla nas dobry. Bo tego potrzebujemy. Ja, Miquel i baby. Jak będzie dziewczynka to pomyśl, że będzie najpiękniejsza na świecie, będziesz mógł ją rozpieszczać. No i przytul mnie. Nie gryzę.
Mężczyzna objął mnie ramieniem i pocałował w skroń, zgodnie z prośbą.
- Muszę już iść – powiedział po chwili. – Shiro chce mnie pobić w odwecie za ciebie.
- Mogłabym iść i mu kibicować – rzuciłam, uśmiechając się krzywo.
Wstałam, aby poprawić kołdrę Miquelowi.
- Nie – zamyślił się. – Jack nie lubi publiczności. Wezwij Zayna. Zostanie z małym, a ty odwiedzisz Kate. Tylko jej brakuje do klubu ciężarnych.
Złapałam go za rękę. Już wiedziałam, że będzie potrzebna apteczka.
- Uważaj, proszę – spojrzałam mu w oczy.
- Dobrze – wstał i podszedł do drzwi. Ostatni raz na mnie spojrzał, po czym wyszedł.
Zrobiło mi się przykro i smutno. Mimo wszystko cholernie się o niego bałam. Był uparty, groźny oraz często doprowadzał mnie do białej gorączki i zawodził. Owszem, miał swoje urojenia. Może nie był do końca normalny, ale to Harry. Kochałam go i mu ufałam. Nie zrobi krzywdy maleństwu. Nie ważne czy będzie dziewczynką. Pokocha je. Wiem to.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rozdział 22

~Harry~
- Harry! - krzyknęła histerycznie Katherina.
Słyszałem ją z pokoju Miquela. Zawróciłem tam i wbiegłem do środka.
- Nie ma go... - odwróciła się do mnie z przerażeniem w oczach. - Jego butów, misia i tego małego plecaka.
- Uspokój się - starałem się zachować spokój, choć w pierwszej chwili chciałem zacząć krzyczeć - Musimy go znaleźć.
- Miquel...O Boże...- zakołysała się i po chwili łapałem ją nieprzytomną. Położyłem ją na ziemi i rozejrzałem się po pokoju. Okno nie było otwarte, zresztą na zewnątrz są kamery. No właśnie...
Nikt go nie porwał. Wystarczyło sprawdzić monitoring. Ale to dziecko. Ma trzy lata. Prawie cztery. Wyszedł sam?
-Adam, idź do każdego wyjścia i sprawdź czy nie było włamania. Ja sprawdzę resztę
Odwrócił się i bez słowa wyszedł. Kath ocknęła się po chwili. Posadziłem ją na łóżku, patrząc w oczy.
- Nie ma go - powtarzała. - Znajdź go! Znajdź mojego syna!
-Przeszukaj nasze piętro, ja idę po Saikę. Jeśli ktoś stąd wyszedł, to ona będzie o tym wiedzieć.-pogłaskałem ją po głowie i wybiegłem z mieszkania.
Spotkałem się z Rudą w drzwiach. Musiałem mieć wszystko wymalowane na twarzy. Wziąłem ją za rękę i pociągnąłem do pokoju.
- Sprawdź czy Mike nie wyszedł stąd - powiedziałem.
- O co ci chodzi? Sam z nim wyszedł do parku, bo Adam nie miał czasu. Nie mówił ci?
- Nie! - usiadłem. Wody. Boże. Ciemno mi się przed oczami zrobiło.
Czyli Katherina nie zauważyła przechodzącego Sama, bo pomyliła go z Adamem. A kiedy on przyszedł ją ćwiczyć, nadal myśleli, że mały śpi. Spojrzałem na stojącą nade mną Saikatsu i chichoczącego za jej plecami Jack'a.
- Nie śmiej się. Będziesz miał córkę, to zobaczysz jak to jest. Jasne? - wstałem. - Tylko wtedy zbuduj jej zamek i kup smoka, bo będą się obok niej kręcić. Ja mam do pilnowania jednego ptaszka. Ty będziesz miał całe stado.
- Sądzę, że będę rozpoznawalny jako "ten straszny tatuś" a ty będziesz "tym strasznym wujkiem" - uśmiechnął się.
- Pójdę uspokoić Kath - zaproponowała Saika i poszła do windy.
- Ulżyło mi - przyznałem.
Po ostatnich przejściach to normalne, że bałem się o rodzinę. Wszystko się mogło stać.
- Gotowy? - spytał Jack. No tak, zapomniałem - trening.
- Jasne - kiwnąłem głową, choć serce wciąż biło mi niespokojnie.
- Czy jesteś pewien, że chcesz zwiedzić piętro -4?
- Chyba tak - bałem się, że tak mnie wykończony i nie wrócę. On lubił do bólu.
Zeszliśmy po schodach w milczeniu, choć widziałem, że Jack'a aż nosi z ekscytacji. Na piętrach od -2 i niżej jeszcze nigdy nie byłem. Było to terytorium blondyna, więc rozumiałem, że zaszczytem jest to, iż mnie na nie wpuszcza. Przesiadywał tam prawie bez przerwy, jeśli tylko był w domu i nie zajmował się Saiką. Oczywiście jako mafijny boss miał masę spotkań, lecz akceptował tylko te na terenie miasta i jego okolicach. Tereny w Anglii oddał w tak zwany depozyt swojemu dalekiemu kuzynowi, który po naszym wyjeździe rozpoczął powolną eksterminację grupy Tomlinsona. A przynajmniej tak słyszałem.
Jedno było wiadome. Nikt nie mógł go zabić. Jeśli już to ja. Moja satysfakcja.
Rozejrzałem się po miejscu, w którym byliśmy. Sala treningowa oraz po części gabinet. Ale bardziej to pierwsze. Mam wymienić co tu było? Lepiej powiedzieć, czego nie.
- Rozciągnij się - nakazał blondyn, rzucając notes na ziemię - Zacznij od pompek. Myślę, że 100 jak na razie wystarczy.
- To będzie świetny dzień - mruknąłem pod nosem. Zmienię się. Będę trenował i kurwa będę trzymał krótko Kath. Zdjąłem koszulkę i zacząłem ćwiczyć.
Po wykonanej serii, spojrzałem na Jack'a. Kiwnął głową na wiszący nieopodal drążek.
- Świetnie, więc zaczynamy od rąk? - spytałem, podchodząc do sprzętu.
- Nie - pokręcił głową - Zawiśniesz na nogach i zrobisz sto brzuszków. Proste jak na początek.
- Sto na nogach? - wypuściłem powietrze z ust.
On nie miał sumienia. Dupek. Jak mu odmówię to zacznie gadać.
Z wielkim trudem wykonałem polecenie. Shiro miał rację, strasznie mi spadła kondycja. Ciężko dysząc wylądowałem na ziemi.
- Gotowy? - spytał, podając mi butelkę z wodą. Wyłamał palce i czekał aż się napiję
Pustą butelkę rzuciłem przed siebie. Oparłem się o ścianę. Nie. Dam. Rady. Spojrzałem na niego i jedynie kiwnąłem głową. Zaczął mękę. Wpierw ćwiczylismy te ruchy, które już znałem. Jednak po tej "rozgrzewce" brakowało mi sił. Zwyczajnie nie nadążałem za nim. Po którymś razie, gdy niebezpiecznie wykrecil mi rękę, ogłosił koniec dzisiejszych ćwiczeń.
Bogu dzięki. Ledwo idąc poszedłem pod prysznic. Miły poranek. Najpierw dwójka na dywanie, potem syn mi zaginął, a teraz nie czułem żadnej kości.
Darowałem sobie długiego stania pod strumieniem wody. To nie była moja łazienka, a jestem pewien, że Jack stał pod drzwiami. Wytarłem się rzecznikiem i przebrałem w świeże ubranie. Dobrze, że pomyślałem wcześniej by je wziąć.
Przeczesałem jedynie mokre włosy i wyszedłem.
- Dzięki - poklepałem go po ramieniu.
- Harry - głos blondyna zatrzymał mnie przed wejściem po schodach - Musimy pogadać.
- Co jest? - odwrocilem się do niego. Naprawdę chciałem wrócić juz do rodziny.
- Chciałbym... - złapał się za tył głowy - Po prostu chcę cię prosić, byś chronił również Saikę i moją córeczkę.
Popatrzylem na niego zdziwiony.
-Po prostu wygraj z Tomlinsonem. On powinien umrzeć. Nie chcę też, by Saikatsu ponownie cierpiała przez nich.
- Rozumiem. Nie musisz się obawiać - zapewniłem go. - Obiecuję.
- Idź już do nich - machnął na mnie ręką - Widzimy się jutro o szóstej przed głównym wejściem. Nie spóźnij się.
- Jasne. - poszedłem do windy. Wystukalem kod i pojechałem na górę. Rzuciłem torbę pod ścianę. Mój syn siedział przy wyspie kuchennej rysując i śpiewając. Katherina w niebieskiej sukience gotowała tyłem do mnie. Na chwile zawiesiłem się patrząc bezczelnie na jej tyłek.
- Tata - chłopiec zauważył mnie i pomachał rączką - Gdzie byłeś?
- Na treningu - pocałowałem go w czoło. Zerknąłem na rysunek. Świetne auto. - Ale nas dzisiaj wystraszyłeś.
- Czemu? - mały spojrzał na mnie zdziwiony - Byłem z wujkiem Samem na placu zabaw. To źle?
- Dobrze, ale musisz nam mówić gdzie idziesz. Nie wolno tak. - upomniałem go.
- Hej, mięśniaku - dziewczyna mnie pocałowała kilkakrotnie.
Odwzajemniłem pocałunki. Uśmiechnęła się do mnie i wróciła do gotowania.
- Na kiedy umówiłaś się z Adamem? - spytałem siadając koło syna.
- Na wtorek. Jak Miquel będzie w przedszkolu. - odpowiedziała patrząc na mnie z za ramienia. Wyglądała jakby chciała coś jeszcze dodać, ale zrezygnowała. Bez słowa wróciła do obiadu.
- Czegoś mi nie mówisz - Przyjrzałem jej się krytycznie - Radziłbym ci niczego przede mną nie ukrywać, złotko. Chyba nie chcesz uczęszczać również do mnie na lekcje.
Odwróciła się i z talerzami podeszła do nas. Podała nam obiad. Sama usiadła naprzeciwko, podsuwając mi widelec dla Mike'a.
- Ja sam - powiedział chłopiec wyrywając mi sztuciec z dłoni - Umiem już kroić.
- Więc? - spojrzałem na Kath - Coś chciałabyś jeszcze dodać?
- Chciałam jutro wyjść z Saiką na zakupy. Pomóc jej z ubrankami - kręciła się na krześle, patrząc na mnie niepewnie. - Mogę Hazz?
- To zależy - mruknąłem - Od tego jak się będziesz dziś wieczorem spisywać.
- To znaczy? - położyła swoją dłoń na mojej. Opuszkami palców głaskała moją skórę.
- Nie udawaj głupszej niż jesteś - zaśmiałem się w duchu widząc jej zdezorientowanie - Nie będę cię wiecznie traktować jak księżniczkę. Chcę rozrywki. Takiej, jaką mi zapewniłaś przy naszym pierwszym spotkaniu.
Zamknęła na chwilę oczy. Potem je otworzyła i posłała uśmiech.
- Zrobię wszystko, co będziesz chciał kochanie. Chcę, żebyś był zadowolony.
- Świetnie - byłem zadowolony. Była już taka uległa - Smakuje ci, Miquel?
Chłopiec pokiwał głową. Jadł ręką i widelcem. Jasne. Po co komu nóż. Właśnie zdałem sobie sprawę, że nawet nie wiedziałem, kiedy są jego urodziny.
- Kath - zwróciłem się do dziewczyny, gdy zabierała mój pusty talerz - Tak z innej beczki, kiedy on się urodził?
Spojrzała na mnie jakbym się spytał ją o jakąś głupotę.
- Pierwszego lutego, Harry. Powinieneś to wiedzieć. Nawet ze swoimi dojściami. - powiedziała będąc plecami do mnie i wstawiając naczynia do zmywarki.
Pierwszego lutego... Czyli, że jakoś niedługo. Cholera, jaki dziś był dzień? W tym miejscu traciłem poczucie czasu. Spojrzałem na wiszący na ścianie kalendarz. Chwila...Pierwszy luty? Przecież to moja data urodzin.
No. Wiedziałem. Wrodził się we mnie. Trzeba będzie go zabrać do jakiegoś disneylandu. Będzie się świetnie bawił.
- No i to też jest powód dla moich zakupów - dodała brunetka.
Nie odpowiedziałem. Niech nie myśli, że z tego powodu odpuszczę jej dzisiejszą rozrywkę. Wstałem i bez słowa wyszedłem z naszego mieszkania. Musiałem załatwić potrzebny sprzęt.
Zszedłem do garażu. Wzrokiem szukałem auta. Już nie mogłem się doczekać.
Wsiadłem do środka i ruszyłem. Brama automatycznie się przede mną otworzyła.
W tym mieście sex shopów było od groma. Po krótkiej przejażdżce zatrzymałem się przed niewielkim budynkiem. W oczy rzucał się wielki baner "Niebo Andy'ego". Wszedłem do środka. Panowała tam dość specyficzna atmosfera. Kilku klientów, głównie mężczyzn, zastanawiało się przed kupnem, krzątając się po całym sklepie. Stanąłem pewnie przed nieco zdenerwowanym sprzedawcą.
- Co podać? - spytał przerażony moją srogą miną.
- Wszystko do BDSM; liny, haki... - uśmiechnąłem się do niego krzywo. To nie była praca dla niego.
Wyszedł zza lady. Niepewnie zaczął wszystko zbierać. Kajdanki, kulki, pejcze klamerki.
Wszystko schludnie zapakował. Wcisnął kilka przycisków na kasie i drżącym głosem powiedział
- Trzysta pięćdziesiąt osiem dolarów, siedemdziesiąt dwa centy.
Podałem mu banknoty i nie czekając na resztę wyszedłem na zewnątrz.
To będzie świetna noc. Wróciłem do domu, aby wszystko przygotować. Mały będzie spał. Nie będzie nic słyszał.
Zamknąłem się w sypialni. Chciałem by Katherina miała niespodziankę. Przywierciłem kilka haków do sufitu, zamocowałem do nich liny. Resztę przyborów ułożyłem na stoliku koło łóżka.
I ja i ona będziemy się świetnie bawić. A ja się nieco wyżyję. Będę w swoim żywiole.
Usiadłem zadowolony na łóżku. Teraz miałem tylko chwilę poczekać.
Musiałem.
Zeszło mi nieco z przygotowaniem tego. Zapewne Kath kąpała teraz syna.
Dziewczyna weszła do pokoju, oznajmiając,że mały śpi. Rozejrzała się po nieco nowym wyglądzie sypialni.
- Rozbierz się - powiedziałem, sam ściągając koszulę. Odwiesiłem ją na krzesło. Cierpliwie czekałem, aż stanęła przy mnie naga.
Przyciągnąłem ją do siebie. Powoli przesunąłem rękoma po jej ciele. Plecy, biodra, pośladki. Na figurę nie mogła narzekać. Pocałowałem jej podbródek, a potem usta. Miałem ochotę, aby później zrobiła mi dobrze. Pociągnąłem za włosy brunetki a ta westchnęła. Podeszliśmy do ściany. Tam też znajdowały się haki. Rozstawiłem jej nogi i przykułem do dwóch bolców przy jej kostkach. Potem przymocowałem ręce.
W oczach ukochanej widziałem strach, ale też podniecenie. Uśmiechnąłem się, sięgając po pejcz.
- Wiesz za co teraz dostaniesz, kochanie? - głaskałem przedmiotem jej uda. - Za wczorajszą kłótnię. Za twój ton. Za to, że kiedy do mnie mówisz, jesteś odwrócona plecami. - uderzyłem najpierw w jej brzuch. Pisnęła. Potem niżej. Jęknęła. Podszedłem do szafki po klamerki. Obie założyłem na jej piersi. Zagryzła wargę. To bolało, ale potęgowało przyjemność.
- Harry...- szepnęła prosząco.
Uderzyłem ja po dekolcie. Miała delikatne szramy. Znikną.
Wziąłem wibrator z szafki. Ona go ostatnio bardzo polubiła.
- Przecież jest ci dobrze, mała, prawda? - wsadziłem w nią zabawkę. Wiła się na ścianie, a ruchy miała ograniczone.
Na nadgarstkach i kostkach powstały mocne, czerwone ślady. Metal wbijał się w jej skórę. Zaczęła jęczeć głośniej a ja złośliwie ciągnąłem za klamerki
Bolało, a doszła. Jaka zdolna. Odpiąłem ją. Opadła na podłogę przy moich nogach, opierając się na rękach. Pociągnąłem za jej włosy, aby na mnie spojrzała.
- Czego pragniesz, Harry...?- spytała cicho.
Uśmiechnąłem się wskazując na pasek. Jeszcze nigdy tego nie robiła. No to zobaczymy jak sobie poradzi. Dziewczyna rozpięła mi spodnie i je ściągnęła. Bokserki były już bardzo ciasne.
Na początku nie wiedziała jak. Później jakoś jej poszło. Powoli, ale dała mi ulgę.
Później dobrze ją przeleciałem. Bez szczegółów. Wystarczyło, że krzyczała tak, że słyszał ją Nowy Jork. Dwie godziny później obejmowałem Kath i całowałem po włosach. Dzielna dziewczynka.
- Możesz iść na te zakupy - pogłaskałem jej dłoń - Dobrze się spisałaś.
- Kocham cię  - pocałowała mój tors.
- Ja ciebie też, mała - pogłaskałem ją po plecach. Oboje byliśmy wyczerpani. Kath chwilę później usnęła. Wsłuchany w jej równomierny oddech zamknąłem oczy.
Mi też było dobrze. Mimo zasad słuchała się. Nie uciekła. Była grzeczna. I dobrze. Będziemy się dogadywać.
~*~
Jak obiecałyśmy, tak wstawiamy rozdział. Pamiętajcie o komentarzach ;) To one motywują do aktualizowania rozdziałów //Oru

czwartek, 9 kwietnia 2015

Rozdział 21


~Katherina~
Po wybuchu pojechaliśmy do motelu. Nie pytałam w jaki sposób udostępnili nam cały budynek, ale to nie było istotne. Mieliśmy gdzie spać, zjeść i wziąć prysznic. Mały musiał czuć bezpieczeństwo. Planem był wyjazd. Sam, Adam i Kate mieli już wieczorem jechać na lotnisko i lecieć do Nowego Jorku. Następnego dnia Saika i Jack. Potem nasza trójka.
Pożegnawszy się z wszystkimi, weszłam wraz z Harrym i śpiącym Miquelem do naszego pokoju. Mężczyzna położył naszego syna na łożu małżeńskim i odwrócił się w moją stronę. Pocałował mnie delikatnie w kącik ust i bez słowa wszedł do łazienki.
Uśmiechnęłam się, patrząc jak zamyka za sobą drzwi. W schronie Saika dała mi za dużą koszulę i nie musiałam chodzić półnaga. Teraz ją zdjęłam i zasunęłam zasłony. To był bardzo ciężki dzień. Nie myślałam, że tak się skończy.
Wszystko co tam mieliśmy spłonęło. Wychodząc ze schronu dało się czuć duszący dym, a byliśmy tak daleko od miejsca wybuchu. Całą rezydencję strawił pożar. Ciekawe ile ludzi w niej zginęło? Nikt mi nie chciał niczego powiedzieć.
Jak zawsze. Mogłabym się już przyzwyczaić. Katherina ignorowana. Uważali mnie za głupią? Westchnęłam i rozpięłam spodnie, zsuwając je z nóg. Ciekawe jak wytłumaczę małemu, czemu nie wracamy do domu. Kolejny raz. Przebrałam się w luźną bluzkę i spodnie, które dała mi Chang. Zrezygnowałam z kąpieli, wszak skorzystałam z prysznica jeszcze w schronie. Weszłam pod kołdrę. Nie mogłam usnąć. Postanowiłam poczekać na Harry'ego. Nie lubiłam spać bez niego. Gdy mnie obejmował, czułam spokój i bezpieczeństwo. Tak mi było najlepiej. Oparłam się na ręce, odgarniając Mike’owi włosy z czoła.
Po chwili usłyszałam jak brunet wchodzi do pokoju. Chwilę się po nim kręcił, po czym położył się za mną i lekko mnie objął.
Przytuliłam policzek do poduszki, a rękę ułożyłam na jego ciele. Teraz było dobrze.
- Mogę ci coś powiedzieć? - szepnęłam, patrząc w ścianę.
- Mhm - przytaknął sennie.
- Jak byłeś dzisiaj na górze i robiliście, to co robiliście, to bałam się, że nie wrócisz.
- Głupia - mruknął w moje włosy - Nie zapominaj kim jestem. Kiedyś ci powiedziałem, że zawsze do ciebie wrócę.
- Tak - pogłaskałam jego dłoń i zamknęłam oczy. - Ale ja nigdy nie mówiłam, że cię kocham.
- A nie kochasz? - spytał
- Kocham i właśnie to ci chciałam powiedzieć.
- Też cię kocham - na powrót stał się senny - Śpij-pocałował tył mojej głowy.
Usatysfakcjonowana uśmiechnęłam się do siebie i rzeczywiście po chwili odpłynęłam. Kopanie w łóżku obudziło mnie w środku nocy. Mruknęłam coś, przecierając oczy.
- Mama, sikuuu.
- Zajmę się tym - mruknął Harry i zaprowadził Miquela do łazienki. Po chwili obaj wrócili i rzucili się na łóżko obok mnie.Mike wylądował pomiędzy mną a Harrym i był wielce uradowany z tego powodu.
Uśmiechnął się i pocałował nas w policzki, a potem zamknął oczy.
- Kocham was - szepnął sennie i odpłynął.
Wymieniliśmy z brunetem zadowolone spojrzenia i chwilę później wszyscy troje spaliśmy.
~~*~~
Wylądowaliśmy spokojnie, bez problemów. W Nowym Jorku był środek dnia, kiedy stanęliśmy na lotnisku. Pamiętam, że Mike był bardzo podekscytowany tą podróżą. Cały czas wszystko oglądał, opowiadał, pokazywał. Był szczęśliwy. Po dwóch tygodniach oboje wpoiliśmy mu, że już tutaj będziemy mieszkać. Że teraz to jest jego dom.
Siedziałam właśnie na herbacie u Kate wraz z Saiką, której ciąża była już widoczna. Cieszyłam się, że mam tu kogoś, z kim mogę pogadać o błahych, kobiecych sprawach. Wcześniej, przed poznaniem tych ludzi, wyobrażałam sobie członków mafii jako wielkich, bezwzględnych morderców. Samych mężczyzn ma się rozumieć.
Dziewczyny zachowywały się normalnie. Rozmawiały ze mną o wszystkim.
- To ile jeszcze zostało? - zapytałam rudej.
Wpierw nie zrozumiała o co mi chodzi. Mrugnęła zdekoncentrowana, lecz po chwili rozpogodziła się.
- Mała ma pojawić się na świecie za około półtora miesiąca.
- To cudownie - uśmiechnęłam się szeroko. - Nie jestem najlepszą matką, ale jakieś doświadczenie mam, więc możesz na mnie liczyć - zapewniłam ją.
- A ty Kate? - spytała Saika brunetkę - Masz na oku jakąś ładną dziewczynę?
- Nie miałam czasu, aby się rozejrzeć - zaśmiała się i wzięła łyk kawy.
Czekaj,czekaj. Co one miały na myśli? Czyżby Kate była... Spojrzałam na kobietę lekko zdziwiona
Chyba lubiła dziewczyny. Z tego co zrozumiałam. No cóż... To dziwne, ale nie przeszkadza mi.
- Coś taka zdziwiona, Kath? - zaśmiała się ruda - Zresztą, ostatnio Jack przysłał mi to gołębiem.
Wyjęła kopertę ze swojej brązowej listonoszki i otworzyła ją.
- Co masz? - spytała ta druga, zanim ja się odezwałam.
- Ten głupek wykupił nam wszystkie dostępne atrakcje w tym wielkim, podmiejskim SPA.-podała każdej z nas bilet - A byście pękły ze śmiechu widząc jego próby wysłania mi tego gołębia. Siedział wtedy na łóżku, gdy ja pracowałam przy biurku po drugiej stronie pokoju. Wielokrotnie próbował przekonać to ptaszysko, by do mnie poleciało, ale jak na złość gołąb nie chciał się ruszyć. Miałam z niego nie lada ubaw, choć starałam się zachować pozory, że niczego nie widzę.
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Jack był zawsze oryginalny. Ale i słodki w swój sposób. Ona miała z nim zabawnie na codziennie. Właśnie teraz podobno uczył mojego Mike'a pływać.
Dopiłyśmy w spokoju swoje napoje. Ustaliłyśmy, że chyba czas dać chłopcom znak o naszym istnieniu. Zresztą bardzo chciałam zobaczyć tę lekcję pływania, którą blondyn prowadził na basenie na dachu.
Wstałyśmy z wygodnej kanapy i pojechaliśmy windą na górę. Już po otwarciu drzwi słyszałam śmiech mojego syna. Dach był teraz zamknięty. Była zima, wiec było chłodno.
Podeszłyśmy na sam brzeg basenu. Do lekcji pływania dołączyli również bliźniacy, stale starając się przytopić Jack'a, który bezustannie im się opierał. Miquelem natomiast zajmował się nie kto inny jak Harry. Stawał się takim przykładnym ojcem. Chociaż nie wiem, czy wspólne chlapanie na resztę mężczyzn było dobrym, ojcowskim przykładem.
- Hej! - zawołałam. - Uczysz go rywalizacji? - podeszłam do brzegu i ukucnęłam.
- Raczej zespołowego natarcie na słabszą jednostkę - powiedziała Kate, kucając koło mnie - Przebierzemy się? Sądzę, że ładnie byś wyglądała w tym kostiumie ode mnie. Chang, idziesz?
- Ja i moje maleństwo będziemy patrzeć jak sobie radzicie - odparła siadając na leżaku.
Pogłaskała swój brzuch, uśmiechając się.
Brunetka wzruszyła ramionami i pociągnęła mnie za nadgarstek w stronę przebieralni. W tym budynku było absolutnie wszystko.
Przebrałam się w kostium, który mi podarowała. Byłam pewna, że teraz każdy zobaczy moje blizny.
Spojrzałam na Kate, która wyszła ze swojej kabiny. Byłam w szoku. Cały jej tors był ciężko poparzony.
- Co ci się stało? - podeszłam do niej powoli. - Kto ci to zrobił?
- To - widocznie posmutniała - To była kara za nieudzielanie odpowiedzi na temat Jack'a. Powinnam się zakryć?
- Nikt nie jest idealny. - zaprzeczyłam. Byłam w szoku. Jack był jak Harry?
- Ci ludzie - zaczęła ponownie - Oni chcieli wiedzieć wszystko o synu ówczesnego szefa, a ja... Ja byłam młoda i niedoświadczona. Tak łatwo dałam się podejść.
Pokiwałam głową i pocałowałam jej policzek. To wszystko... Rozumiałam.
- I tak jesteś piękna.
- Dobra, koniec tego dobrego. Czas utopić Adama. Pożałuje, że wdarł się w nocy na moje piętro. - zaśmiała się i wyszłyśmy do reszty.
Usiadłam na brzegu basenu i zanurzyłam nogi w letniej wodzie. Powoli zsuwałam się, stopniowo przyzwyczajając.
Chłopcy jak na razie nie zwracali na nas uwagi, zajęci swoimi wodnymi ekscesami. Ruda natomiast usnęła na leżaku. Nie dziwiłam jej się. Połowę ciąży z Miquelem przespałam. Niespiesznie starałam się podkraść do rozbawionej zgrai.
Nie chciałam być od razu ochlapana. No i oczywiście, żeby nie zaczęli mnie od razu topić. Spojrzałam na Mike'a, który trzymamy przez Harry'ego, w rękawkach ruszał rączkami aby nacierać na Sama. Śmiał się, co było dla mnie cudownym dźwiękiem. Nie może być nic lepszego, niż twoje radosne dziecko.
siebie dziwny odgłos. Chyba się mnie nie spodziewał o tej porze.
- Hej skarbie - powiedziałam mu do ucha. - Więcej tatuaży nie mogłeś sobie zrobić, co?
Wzruszył ramionami i przysunął do mnie Miquela. Pogłaskałam go czule po głowie.
- Chyba już starczy na dzisiaj tego pluskania, co? - spytałam.
- Nie - będzie płacz. Skrzywił się, oplatując moją szyję. Zgadłam. Zaczął szlochać.
- Daj mu jeszcze trochę czasu - zagadnął Jack, chowając się za Harrym przed bliźniakami - Niech się dzieciak bawi.
- Zaraz będzie chory i tyle z tego. Nie płacz. Styles jesteś - spojrzałam na blondyna. Adam z Samem nie dawali za wygraną. Otoczyli Jack'a z dwóch stron i wciągnęli pod powierzchnię. Wzięłam syna na ręce i wyszliśmy z basenu. Trochę się uspokoił. Owinęłam go ręcznikiem i wytarłam. Uderzał tymi niewieloma zębami o siebie. Za sobą słyszałam krzyki oraz śmiechy. Jednak nie zbudziło to narzeczonej Jack'a. Spała spokojnie jak nigdy. Nawet Harry z Kate przyłączyli się do ich pojedynku. Może też powinnam się z nimi trochę zrelaksować. Ale to za chwilę. Trzeba ułożyć Mike’a do snu. Przyda mu się popołudniowa drzemka.
- Chodź, skarbie – wzięłam go na ręce i udałam się do windy.
Niedługo później byliśmy na naszym wielkim piętrze. Miquel miał swój duży kolorowy pokój, w którym znajdowało się multum zabawek. Był w raju. Ułożyłam go na łóżku w kształcie auta. Wystarczyło przeczytać kawałek bajki, a już spał. Poszłam jeszcze napić się soku i zamierzałam iść na górę, ale poczułam mokre ręce na tali.
- Zimne! – krzyknęłam, prawie opuszczając szklankę.
- Nie drzyj się tak – mruknął Harry i pocałował mnie w szyję. – Wracamy? Potrzebuję ciebie jako towarzysza broni.
- Idę, idę. Tylko nigdy nie zachodź mnie od tylu – odepchnęłam go, a on uśmiechnął się w ten głupi sposób.
Wywróciłam oczami i złapałam go za rękę. Poszliśmy na basen, stanąć w „pojedynku”. Pierwszy dopłynął do nas Jack.
- Gotowi? – spytał, skacząc na jednej nodze, by pozbyć się wody z ucha.
A więc to on będzie w naszej drużynie. Z pewnością wygramy to starcie. Kiwnęliśmy głowami, przygotowani do ataku bliźniaków i Kate. Złapałam Harry’ego za ręke.
- Znasz zasady? – spytał, patrząc na mnie czule.
- Liczę, że szybko mnie z nimi zapoznasz Hazz – dałam mu lekkiego całusa, nie mogąc się powstrzymać.
Ależ się słodko zrobiło. Normalnie jak nie my.
- Gramy w piłkę wodną – wtrącił Jack, zanim Styles zdążył się odezwać.
Uśmiechnęłam się. Nic trudnego. Akurat w to umiem grać. Zaczęliśmy zabawę i świetnie się bawiliśmy, mimo rywalizacji. Adam z Samem i Kate prawie wygrali. Saika obudziła się i wiernie kibicowała naszej drużynie. Popołudnie spędziliśmy w miłej atmosferze. O nauce walki miałam zamiar jutro porozmawiać z jednym z bliźniaków.
Na razie robiłam kolację. Harry, pijąc wino przeglądał dokumenty. Pewnie moje rachunki. Mały wykąpany, oglądał bajkę. On już jadł.
- Wiesz – zaczęłam stawiając talerze na szklanym stole. – może pójdę na studia.
- Nie – brunet odpowiedział niemal od razu. Spojrzał na mnie krytycznie i wrócił do papierów.
- Ale ja chcę – upierałam się. – Mam prawo do rozwoju. Nudzę się, kiedy Mike jest w przedszkolu. Będziesz miał firmę i zajęcie, a ja będę chodzić na studia – położyłam sztućce obok talerzy.
- Nie będę z tobą o tym dyskutował – ścisnął palce na trzymanej kartce. – Po cholerę ci te studia? Co byś chciała robić? Zresztą z twoimi wynikami z matury nigdzie cię nie przejmą.
Oparłam ręce o stół.
- Matura poszła mi bardzo dobrze, wiesz? Chyba, że ktoś postarałby się o fałszywe wyniki. Chcę umieć więcej, a potem będę mogła pracować. Nie jako kelnerka, do diabła! – strąciłam dłonią kieliszek.
Szkło roztrzaskało się na jasnej podłodze.
- Coś ci upadło - powiedział Harry i zanotował coś w notesie.
- To posprzątaj. Masz ręce - warknęłam. - i zaręczam, że  pójdę na studia. Mam takie prawo.
- A masz na to wszystko pieniądze? - zmienił strategię - Zresztą, proszę cię bardzo, idź. Idź w cholerę. Tylko sama za wszystko zapłać, dobrze?
- Uważasz, że grasz fair? - dalej się nad nim pochylałam. - Wszystkie pieniądze, i te moje, masz ty. Poza tym jako mój partner nie powinieneś widzieć w tym problemu. Stać cię.
- Stać mnie na te wydatki, które mam ochotę opłacać - odparł spokojnie, lustrując mnie spod przymrużonych powiek.
- Chyba możesz spełnić moją prośbę. O co ci chodzi, Harry? Boisz się, że jak wyjdę do ludzi to zmienię zdanie? Zacznę uważać cię za wroga? - spytałam zirytowana i kucnęłam, zbierając szkło. Nie chciałam, aby Mike się skaleczył.
- Nie mam teraz czasu na bezsensowne rozmowy z tobą - wstał i wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami. Pięknie, po prostu pięknie. Czy on zawsze musi taki być?
Zawsze nie pozwala mi dojść do głosu. Nie było tak jak on chciał, więc to ignorował. Nienawidziłam tego uczucia. Czułam się odepchnięta.
Wyrzuciłam stłuczone szkło do śmietnika umyłam ręce. Będę musiała z nim ponownie porozmawiać jak wróci. Muszę jeszcze tylko obmyślić plan jakby go tu podejść.
Seksem? Zmydlić mu oczy tym co uwielbia? Nie wiem czy potrafię. Stukałam palcami o stół, jedząc kolację.
Miałam już dość tego ciągłego leżenia w domu i przysłowiowego pachnienia. Po skończonym posiłku wstawiłam talerz do zlewu i poszłam do łazienki. Po szybkim prysznicu zajrzałam do Miquela. Zasnął, więc przeniosłam go do jego łóżeczka.
Mruknął coś, przytulając swojego misia. Pogłaskałam go po włosach i wróciłam do sypialni. Chodziłam po pokoju nerwowo zastanawiając się jakie mam warianty. Trudno mi z nim dyskutować.
Usiadłam na łóżku. Postanowiłam na niego zaczekać. Może rozmowa na spokojnie, gdy nie jest zajęty papierami coś da? Jednak jak na złość brunet wciąż nie wracał. Zrezygnowana stwierdziłam, że muszę przełożyć moje plany na następny dzień. Było już dość późno; chciałam już iść spać.
Weszłam pod kołdrę i zgasiłam lampkę stojącą na szafce. Miałam dosyć tego dnia. Naprawdę dosyć. Zamknęłam oczy i spróbowałam zasnąć.
~Harry~
Naprawdę, ledwie powstrzymałem się od przywalenia Katherinie. Gdyby nie to, że Miquel był w pobliżu, Kath już dawno wiła by się u moich stóp błagając o litość. Kurwa mać, czy ona musi zaczynać te swoje wywody zawsze gdy jestem zajęty? Wyszedłem z mieszkania, trzaskając drzwiami. Musiałem ochłonąć. Zdenerwowała mnie. Naprawdę. Myślałem, że już będzie słuchać, a ona wciąż próbowała się stawiać. Ale z jednym miała rację. Właśnie tego się bałem, nie chcąc posyłać ją na studia.
- Szluga? - spytał Jack, na którego natrafiłem wychodząc z budynku. Podał mi paczkę, sam zapalając papierosa .
- Dzięki - mruknąłem zaskoczony. zaciągnąłem się dymem i oparłem o drzwi wejściowe
- Coś taki spięty? Nie dała ci po tak udanym dniu? - w jego głosie słyszałem rozbawienie.
Patrzył na mnie, przekrzywiając głową i wypuszczając dym z ust.
- Nie wkurwiaj mnie, dobrze? - warknąłem - Studia jej się wymarzyły. Myśli, że jak czegoś zażąda błagalnym głosem, to ja się na wszystko zgodzę.
- Kobieta ciekawa świata - stwierdził, siadając na murku i spojrzał na mnie, uśmiechając się głupio. - Myślałem, że lepiej się dogadujecie.
- Po prostu ostatnio miała za dużo swobody - zrezygnowany usiadłem koło niego. Rzuciłem niedopałek na ziemię i sięgnąłem po kolejnego papierosa.
- Lepiej żyć z kobietą w zgodzie. Ale pocieszę cię. Ty masz w tym przypadku lepiej. Wystarczy parę zasad, a będzie chodzić jak w zegarku. U mnie tak nie można.
-No tak, ruda małpa- pogromczyni mafii - zaśmiałem się. Przypomniały mi się nasze początki kiedy mieliśmy 19 lat. Chang w końcu wróciły zmysły po tym porwaniu i była jedną, wielką kulą destrukcji.
Teraz była naprawdę mocna. Nie pozwalała sobą rządzić. W zasadzie to ceniłem. Nawet bardzo.
- Dobra, dobra, mam pieprzniętą narzeczoną - blondyn klepnął mnie w plecy - Wróćmy jednak do ciebie. Masz problem z Katheriną, jednak czy wiesz, jak go rozwiązać?
Zaprzeczyłem.
-To proste. Odpowiedzią jest ślub. Oczywiście nie mówię, że masz z nią teraz lecieć do kobierca. Skombinuj skądś pierścionek, ona będzie wniebowzięta i od razu odechce jej się studiów.
Zakrztusiłem się powietrzem. Spojrzałem na niego zaskoczony. On mówił poważnie. Całkowicie. Zaręczyny? Zamknąłem oczy i potarłem czoło. Może…Wtedy będę ją miał przy sobie.
- I wypróbowany - mrugnął porozumiewawczo i wrócił do papierosa - Zresztą, z babami to tak jest, jak nie mają czegoś świecącego i drogiego, to im odbija.
- To prawda - zgodziłem się.
Dawno nic nie kupowałem Katherinie. Mogło coś w tym być. Musiałem się z nią pogodzić, dać coś, a ona o wszystkim zapomni. Ah i delikatnie przypomnieć kto tutaj rządzi.
- To gdzie będziesz dziś spał? Och, nie rób takiej zdziwionej miny, nie możesz teraz tam wrócić. Jestem pewien, że będzie się upierała przy swoim, dopóki, dla świętego, spokoju się z nią nie zgodzisz, Harruś.-wyrzucił kolejny niedopałek i zeskoczył z muru.
- Liczę na twą gościnność - uśmiechnąłem się złośliwie i spojrzałem na niego. - Sam zaproponowałeś. Albo pójdę na piwo z Malikiem. Też dobry pomysł - zamyśliłem się.
- Możesz i jedno i drugie - skoczyłem koło niego - Tylko wróć przed pierwszą. Chciałbym jeszcze z tobą porozmawiać o twoim treningu.
Kiwnąłem głową i ruszyłem do baru, gdzie zadzwoniłem po mulata. Tam przesiedziałem z nim trzy godziny. Więcej piliśmy niż rozmawialiśmy. Nie chciało mi się żalić. Nie ten typ faceta. Ale na czas u Jack'a byłem.
Gdyby to nie był on, zapewne zignorowałbym prośbę o przybycie na czas. Jenak bądź co bądź bossowi się nie odmawia. Kilkukrotnie zapukałem. Drzwi otworzyła mi Saika.
- Cześć, nie śpisz? - zdziwiłem się.
Wiedziałem, że lubi późne pory, ale przez ciążę chodziła spać wcześniej.
- Nie tykaj - syknął Jack i złapał rudą za ramiona. Delikatnie popchnął ją do sypialni. Po chwili wrócił i spojrzał na mnie przepraszająco.
-Wybacz, ostatnio zdarza jej się lunatykować. Chodź, rozgość się.
Wszedłem do środka trochę zdziwiony. Przeszliśmy do salonu. Wygląd wszystkich pięter był podobny, więc nie podziwiałem wnętrz. Oczywiście, każdy urządzał je jak chciał. Według swoich upodobań.
Ich wyglądał dość... dziecinnie. Usiadłem w fotelu naprzeciwko blondyna.
- Zacznijmy od kilku prostych pytań - wziął ze stolika notes w króliki i ołówek z głową kaczki. Doprawdy, czasem nie rozumiem na jakim etapie rozwoju zatrzymał się ten koleś.
- Ponętny, naprawdę. Gdzie kupiłeś? Też sobie załatwię - powiedziałem z udaną powagą i pokręciłem głową. - No dajesz, bo mi się spać chcę. Jakie?
-Kiedy ostatnio trenowałeś? Mam na myśli poważny trening, a nie dwukrotne walnięcie w worek - spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, jakby analizował, czy to co powiem będzie prawdą.
- Dawno - przyznałem szczerze. - Nawet bardzo.
- To źle - zanotował coś - Jak wygląda twój plan tygodnia? W których dniach i godzinach jesteś wolny?
- W soboty i w niedziele. Teraz będę miał firmę - przypomniałem mu. Nie będzie łatwo wszystko pogodzić. Przecież musiałem podzielić ten czas na trzy rzeczy. Praca, rodzina, trening.
- Mhm - nie odrywał ołówka od kartki - Świetnie, świetnie. Chcesz wiedzieć wszystko, czy mam ci oszczędzić rzezi?
- Może połowę chcę wiedzieć - zaśmiałem się.
Wziąłem pilota i włączyłem telewizor. Cicho, ale przynajmniej nie było ciszy przerywanej tykającym zegarem
- Połowę - powtórzył, nie odrywając wzroku od notatek - Punkty witalne... Nie. - mruczał już raczej bardziej do siebie niż do mnie - Tortury... To się wyćwiczy... Walka wręcz, myślenie, siła woli... Skończyłem, zaczynamy od jutra - nagle się ożywił - A może raczej powinienem powiedzieć, że od dzisiaj.
- Tak szefie. Jutro będę funkcjonował. Teraz jestem zalany i zmęczony. - położyłem się na jego kanapie. Zamknąłem oczy. Wiedziałem, że wystarczy kilka minut i zasnę. Tak też było. Rano musiałem się pojawić w domu.
Wyszedłem zanim gospodarze się obudzili. Stanąłem w holu ściągając buty. Z salonu usłyszałem głos Adama.
- Nie, ta pozycja jest zła.
Zajrzałem do pokoju. Dziewczyna siedziała na jego klatce piersiowej, a on leżał na dywanie.
- Co tu się, kurwa, wyprawia?-spytałem kulturalnie. Katherina spojrzała na mnie przerażona, jednak Adam nie wyglądał na wzruszonego.
Wstała szybko poprawiła koszulkę. Miała na sobie dresy, a długie włosy splotła w warkocz.
- Cześć, kochanie - podeszła do mnie speszona. - martwiłam się. Mogłeś zadzwonić, że nie wracasz.
Spojrzałem na nią z ukosa. Zadrżała i odsunęła ode mnie na krok.
- Adam, tłumacz się - szatyn leniwie podniósł się z ziemi i otrzepał spodnie - Chyba, że chcesz mieć podobną bliznę co twój brat.
- Pokazywałem małej podstawową pozycję do obrony. Nie rób dramatu - uniósł ręce. - Nic się nie stało.
- Doprawdy? - spojrzałem na Kath, na co pokiwała głową - Czemu mi nic nie powiedziałaś? Ile to już trwa?
- Nic nie trwa. Adam przyszedł pobawić się z Mikiem. Miał go zabrać do parku. Mały zaraz się obudzi. Więc w tym czasie pokazał mi jeden ruch.
- Och, czyżby? - wpadłem na pewien pomysł - Czyli mówisz, że chciałabyś się uczyć samoobrony z Adamem, tak? To może postawię ci pewne ultimatum?
- Jakie? - spojrzała na mnie niepewnie.
- Pozwolę ci na ten mały trening, lecz w zamian już nigdy chociażby nie pomyślisz o tym, o czym rozmawialiśmy wczoraj - uśmiechnąłem się z przekąsem. Złapie haczyk, czy nie?
- To trochę niesprawiedliwe - zarzuciła mi.
Założyła ręce na klatkę i bujała się na stopach. Adam patrzył na mnie, ale ja wbiłem w nią wzrok. Była niezdecydowana.
- Wybieraj - ponagliłem. Adamowi mogłem zaufać, nie próbowałby odbić mojej kobiety, ale małą scenę mogłem zrobić. Chciałem dopiąć swego.
- Dobrze - powiedziała po chwili i ruszyła w moją stronę. - Przepraszam Harry. Nie chciałam cię zdenerwować.
- Porozmawiamy później - musiałem dalej grać - Wychodzę.
Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z salonu. Doszedłem do drzwi. Po chwili usłyszałem krzyk, który zmroził krew w moich żyłach...
*
I oto kolejny rozdział. Stęskniliście się za nami? Spokojnie, w najbliższym czasie zamierzamy szybciej aktualizować rozdziały.

czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 20

~Katherina~
•
Dwa dni po świętach każdy był czymś zajęty. Planowali, sprawdzali, przygotowywali się do natarcia. Wiedziałam, że Louis jest uparty i nie odpuści tak łatwo. Walczył o mnie, a ja tego nie potrzebowałam. Kazałam mu przestać. Czemu nie słuchał? Miał swoją rodzinę. My swoją. Było mi dobrze z Harrym, chociaż musiałam przestrzegać tych wszystkich zasad. Byłam przygotowana na stałą kontrolę z jego strony. Wychodzę – po co i gdzie. Wracam z zakupami – ile wydawałam i co kupiłam. Zadzwonię do kogoś – muszę najpierw poprosić o telefon. Trudno. Miłość wymagała poświęceń, a ja go kochałam. Szaleństwo, prawda? Porwał mnie, lecz darzyłam go uczuciami.
Przekręciłam się w jego ramionach, gdy leżeliśmy na łóżku i oglądaliśmy film. Żaden romans. Kino akcji. Do tego też musiałam się przyzwyczaić. Każde z nas miało inne gusta. Chciałam czasem, żeby był romantyczny, ale nie mogłam mu tego powiedzieć. Tak samo nie mogłam mu powiedzieć o swoich uczuciach.
Pocałowałam Harry’ego w kącik ust i uśmiechnęłam się.
- Jestem dla ciebie ważna? – spytałam, przenosząc wzrok i patrząc w jego oczy.
- Jak myślisz? - spytał, po czym pogładził mnie po plecach.
- Nie okazujesz - szepnęłam smutno.
Przytuliłam się do niego. Nic nie ugram. To nie był Romeo. To był Styles. Otworzyłam oczy, słysząc strzały. Szyby pękły.
- Na ziemię! - Harry zrzucił mnie na podłogę i zasłonił własnym ciałem.
Nie wiedziałam do końca, co się dzieje. Leżeliśmy przy łóżku, a strzały wciąż padały. Miquel... Odepchnęłam gwałtownie mężczyznę i na czworaka podeszłam do drzwi.
Mały siedział z bliźniakami w ich pokoju, który był naprzeciwko naszego. Szybko weszłam do środka, gdzie zakrwawiony Adam obejmował Mike'a.  Sam natomiast przyciskał kawałek bluzy do barku swego brata.
- O Boże... - szepnęłam, klękając obok nich. Spojrzeli na mnie, a ja wiedziałam, że to już. Że to dzisiaj. Tylko nie znałam planu. Zdjęłam bluzkę i zwinęłam ją tak, aby zawiązać na ramieniu Adama. To zatamowało krwawienie, ale nie wiedziałam jak mocno dostał, więc nie mogłam być pewna, czy w zupełności pomoże.
- Co mam zrobić? - zapytałam drżącym głosem, każąc Miquelowi przysunąć się do mnie.
- Nisko przy ziemi. Na dół - mężczyźni odpowiedzieli jednocześnie -W kuchni; druga szafka od lodówki. Wejdziecie do schronu.
- A wy? Saika, Harry? O resztę chyba nie muszę się bać? - dodałam cofając się do drzwi razem z synem Kolejne strzały. Chłopiec nie wiedział co się dzieje. Co chwila wybuchał głośniejszym płaczem.
- Damy radę - Sam uśmiechnął się smutno - Pospiesz się. Chcemy oszczędzić wam tego widoku. - Szatyn wytarł zakrwawione ręce o spodnie i wraz z bliźniakiem wbiegli do sąsiadującego pokoju.
Z synem ostrożnie zeszłam na dół. Tam był istny chaos. Ponieważ salon był przeszklony, widziałam większą część ogrodu, zajętą przez ludzi Louisa. Sam brunet właśnie wparował do środka, wyważając drzwi za którąś próbą. Spojrzałam na niego przerażona i pociągnęłam chłopca za rękę. Znów padały strzały. Szafka, szafka, która to szafka?!
Wparowałam na oślep do kuchni i otworzyłam kolejno wszystkie małe drzwiczki. Znalazłam! Jakim cudem nie zorientowałam się wcześniej, że było tu coś takiego? Przecież wielokrotnie korzystałam z tego pomieszczenia wraz z Jack'iem. Miałam nadzieję, że blondynowi nic się nie stanie. Spojrzałam w dół dziury. Nie widziałam dna. Jak głęboko znajdował się ten schron? Nie miałam czasu na namysły, posadziłam syna na ramionach i po zamknięciu szafki od środka, zaczęłam powoli schodzić po drabince.
- Dlaczego uciekamy przed wujkiem Lou? - wyszlochał, trzymając się mocno, aby nie spaść.
Cudownie, czyli go zobaczył. Dobrze, że Louis nie trzymał karabinu maszynowego. Na pewno wymówka "chciał się pobawić z tobą, Mike", by nie zadziałała.
Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Musiałam się skupić na utrzymaniu równowagi, a z marudzącym dzieckiem na ramionach było to niezwykle trudne.
Stanęłam na ziemi i zmrużyłam oczy. Ciemno, cholernie ciemno. Nie widziałam nic, ale mogłam przypuszczać, że była to piwnica z tunelem. Wsunęłam rękę do kieszeni spodni, szukając telefonu. Miałam w nim latarkę, mogło pomóc.
Postawiłam Miquela na ziemi i złapałam go za rączkę. Włączyłam latarkę i ruszyliśmy przed siebie. Szliśmy pospiesznie, jednak dotarcie do końca tunelu zajęło nam kilka minut.
Obawiałam się tego, gdzie możemy wyjść. Sama nie wiem dlaczego. Nie było przy nas Harry'ego, nie miałam broni. Czułam się mało pewnie. Tutaj w okolicy nie było nikogo i nic, gdzie mogliśmy się udać. Byłam jednak przekonana, że opuściliśmy granicę rezydencji. Przed nami ukazały się wielkie, żelazne drzwi. Obmacałam je dokładnie, lecz nie znalazłam niczego, czym mogłabym je otworzyć. Nic, nawet cholernej klamki.
- Gdzie tata? Tata by je otworzył! - krzyknął malec i przytulił się do mojej nogi.
Jasne, tatuś zabija wszystkich po kolei. Czułam chłód panujący tutaj, a miałam na sobie stanik i spodnie. Jednak nie starałam się teraz o tym myśleć. Jak mam otworzyć azyl? Przejechałam ręką po ścianie z lewej strony i tak samo z prawej strony.
- Mamo! Ktoś idzie - pisnął głośno pokazując za moimi plecami punkt, który się zbliżał i świecił. O kurwa.
- Kath? - usłyszałam dobrze mi znany głos. Jednak była nadzieja. Po chwili przede mną pojawiła się Saika.
Odetchnęłam z ulgą i po prostu ją przytuliłam. Miałam Saikę, a to oznaczało, że wszystko się uda. Nie jestem taka samodzielna,
- Otworzysz to? - spytałam, odsuwając się.
- Jasne - stanęła przed drzwiami i zastukała siedem razy. Po chwili ze ściany obok wysunął się czytnik. Przycisnęła do niego kciuk i wpisała hasło. Wrota otworzyły się. Weszliśmy do środka. Chwilę później przejście zamknęło się za nami.
- Co dalej? - spojrzałam na nią, biorąc syna na ręce. - Wiesz co tam się dzieje, słyszysz? - ona nigdy nie rozstawała się z cudami techniki.
Kiwnęła głową i wcisnęła słuchawkę w swoim uchu.
-Jack, Jack, kochanie, słyszysz mnie? - spytała i odsunęła się ode mnie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Kilka szafek, zapewne z zapasami jedzenia, obok dwie kanapy i stolik, na którym stał oczywiście komputer, przy którym usiadła Azjatka. Małą część bunkru oddzielała zasłona, za którą znajdowała się prowizoryczna łazienka. Po przeciwległej stronie pokoju znajdowały się jednakowe wrota, jak te przez które przeszliśmy.
Azyl wręcz idealny. Na wszystko byli przygotowani. Nie dziwiłam się. Wiele akcji już przeżyli, znali dużo ruchów przeciwnika. Nie pozwalali wziąć się z zaskoczenia. Nie pochwalałam tego, co robił Harry i moi nowi przyjaciele, lecz nie miałam na to wpływu. Usiadłam na kanapie, biorąc zapłakanego syna na kolana. Przytulałam go i całowałam po włosach. My byliśmy bezpieczni. A oni?
~Harry~
- Powiedziałem strzelaj! - krzyknąłem do Kate, która wahała się przy oddaniu strzału w stronę całej grupy ludzi Louisa.
Mężczyzna nie wystawił Horana, który panował pewnie nad systemem, a Payne działał niewidocznie dla mnie.
-Zamknij się - warknęła, powstrzymując łzy. W tłumie, do którego celowała, był jej brat. Ta pieprzona kanalia nas zdradziła. - Nie jestem w stanie go zabić. On ma żonę i dzieci.
Podszedłem do niej i szarpnąłem za ramię.
- A ja mam kurwa to w dupie. To nie jest zabawa. Nie odbiorą mojej rodziny. Nie pozwolę na to - syknąłem. - Idź do Malika, pomóż mu! - krzyknąłem.
Sam postanowiłem znaleźć Louisa. Terrym zajmę się później - pomyślałem i wbiegłem na piętro. Asekurując się bronią, przeglądałem pokoje w poszukiwaniach.
- Gdzie jest Katherina i Miquel, skurwysynie? - usłyszałem przy uchu, a na plecach poczułem jego broń.
- Chuj cię to obchodzi - warknąłem. Wtem usłyszałem głos Saiki: - Odwróć się. On ma pusty magazynek i jeszcze nie przeładował.
Powoli to zrobiłem. Wtedy uderzył kolanem w moje krocze, a łokciem w klatkę piersiową i popchnął na ścianę.
- Posłuchaj, szczeniaku – przydusił mnie. – Tutaj masz za dużo kolegów i różnych gadżetów. Zróbmy to jak mężczyźni. Na równi. Ty, ja i pięści. Tchórzysz?
- Myślisz, że bym ci zaufał? - splunąłem na niego - Zgodziłbym się, a ty byś wyciągnął nóż, śmieciu. Na przykład w ten sposób - wbiłem mu ostrze w udo.
Syknął z bólu i pochylił się do przodu.
- Zagraj choć raz czysto, Styles. Nawet nie chcę cię zabijać. Chcę tylko, żebyś pozwolił mi zabrać Katherinę - spojrzał na mnie wściekle.
Stanęliśmy naprzeciw siebie. Wyciągnąłem drugi nóż; pierwszy cały czas był w udzie Tomlinsona.
- W życiu ci na to nie pozwolę - warknąłem - Więc radzę ci spierdalać z mojego terytorium. Chyba, że wolisz, bym po zabiciu ciebie zajął się twoją rodziną.
Wiedziałem, że uderzyłem w jego czuły punkt.
Prychnął i zmroził mnie wzrokiem. Próbowałem się nie uśmiechnąć. Wygrałem kolejny raz. Cofnął się do tyłu, a potem zaprzestał i podbiegł do mnie, wykręcając moją rękę z nożem.
- Chętnie zrobił bym ci taki sam napis, jaki ma ona, tyle że z moim nazwiskiem - wysyczał, przytrzymując mnie przy ścianie. - Trzymaj się od mojej rodziny z daleka, Styles. Rozumiesz? Wtedy dopiero rozpocznę III wojną - dodał i odsunął się, a potem zszedł na dół.
- Jak reszta? - spytałem Saiki, wciskając słuchawkę w uchu.
- Jack wykończył trzech, Zayn jest ranny, ale daje radę. Payne ugodził Sama... Ostatecznie - dodała cicho. Ledwo to usłyszałem.
- Pierdolisz! - warknąłem zbiegając po schodach - Gdzie oni teraz są?
- Poczekaj, niech się wycofają. Na razie tam nie idź. Adam wpadł w furię, a Kate próbowała przekonać Terry'ego...
- Nie będę siedział w miejscu - warknąłem - Jesteś pewna, że on nie żyje?
- Nie rusza się po tym ciosie, lecz nie mam stu procentowej pewności, bo...
- Co jest?! - wrzasnąłem, gdy rudowłosa umilkła.
- Ruszył nogą, Harry, on się ruszył! Jest w ogrodzie, pomóż mu. Oprócz niego jest ich jeszcze trzech.
Wbiegłem do salonu, gdzie po podłodze walało się szkło oraz ciało wroga. Splunąłem na faceta i wybiegłem do ogrodu. Wiedziałem, że Louis, któremu postawiłem ultimatum zabierał swój gang.
Rzuciłem się do poturbowanego Sama. Krwawił. I to cholernie.
- Znowu to zrobiłeś, durniu - powiedziałem, opatrując jego ranę - Chang zawsze nabiera się na te twoje sztuczki ze śmiercią. Kiedyś ją przyprawisz o zawał. Nic nie mów - upomniałem go, gdy zauważyłem, że najwidoczniej chce coś powiedzieć - Zaraz cię ktoś zszyje.
Sytuacja była opanowana. Nikogo nie straciliśmy. Gdzie był Adam? Skoro oni już się wycofali? Rozejrzałem się, wiedząc że Saika wezwała pomoc, w postaci zaufanych dwóch lekarzy. Nie mogliśmy sobie pozwolić, aby przyjechała karetka. Wezwali by policję. Zmrużyłem oczy, dostrzegając Adama i Zayna, którzy też ranni, ale katowali chyba Troya.
- Saika - powiedziałem, zostawiając szatyna lekarzom - Mamy jakichś jeńców?
- Pytasz oto czy mają naszych, czy my mamy ich?
- Czy my mamy ich - powiedziałem, patrząc na pokiereszowanego Troya.
- Tylko jednego, patrzysz w jego kierunku - odparła.
Przetarłem twarz dłonią i pochyliłem się, związując włosy, które mi dzisiaj przeszkadzały. Ruszyłem w jego stronę i odsunąłem Adama. Mogłem się domyśleć, że to Troy tak wykończył jego brata.
-Spokojnie, stary - zwróciłem się do zapłakanego szatyna - Idź do niego, on cię teraz potrzebuje. Ja się zajmę tym śmieciem.
Adam spojrzał na mnie zszokowany.
 -Czyli, że on...
- Żyje, idź już.
Wstał i prawie tam pobiegł. Troy jęknął, patrząc na mnie. Jeszcze się uśmiechnął.
- Co za zaszczyt mnie spotkał – wydyszał. – Sam pan Styles.
Nastąpiłem na jego krocze. Mężczyzna wrzasnął z bólu.
-Na twoim miejscu bym się tak nie szczerzył. Mamy tu pokoik dla takich gości jak ty.
- To ruina - syknął, kuląc się.
Malik kopnął go w brzuch i spojrzał na mnie. Chyba miał chęć rozerwania go na strzępy.
- Payne mu pomógł, a ja nie wiem gdzie jest ten skurwysyn.
- Pewnie wrócił z podkulonym ogonem do swojego pana - warknąłem, podnosząc Troya za włosy - Zaraz się przekonasz co cię może spotkać w tej ruinie.
Malik pomógł mi go zawlec do środka. Nie miałem sumienia, do tego byłem wkurwiony. Miałem nadzieję, że Tomlinson da mi święty spokój, a my wszyscy wyjedziemy. A teraz miała nastąpić kara. Ciekawe, czemu zostawili go samego na pastwę..
- Gdzie Terry? - spytałem mulata, gdy ten przywiązywał wijącego się mężczyznę do łóżka, które przeznaczyłem do tortur.
- Spierdolił - odsunął się kończąc czynność i zapalił papierosa.
Wtyczka. A ja się nie domyśliłem...
- Ile czasu to trwało?-spytałem, sięgając po sekator. Przerażony mężczyzna zaczął krzyczeć.
- Nie wiem - próbował szarpać się na łóżku.
Nie miał siły i był mocno przywiązany. Nie widziałem sensu w jego działaniu.
- Łżesz - odłożyłem sekator i sięgnąłem po pęsetę. Złapałem za jego lewą rękę i wyrwałem paznokieć z kciuka. Troy wrzasnął.
- Mów - powiedziałem spokojnie, przymierzając się do wyrwania kolejnego paznokcia.
- Od kiedy odebrałeś Miquela – zamknął mocno oczy.
Widziałem ból na jego twarzy, co bardziej mnie cieszyło, niż przejmowało. – Ten dom… tu jest bomba – wyjęczał, kiedy Zayn nie powstrzymał się i uderzył pięścią w jego brzuch, gdzie miał ranę.
- Gdzie? - warknąłem. nie odpowiedział. Wyrwałem mu kolejny paznokieć, by go zachęcić do odpowiedzi.
- Kurwa - znów głośno jęknął. - Garaż, dziesięć minut od podejścia do Sama. Czyli... - spojrzał na mnie.
- Pięć minut - szepnąłem przerażony - Pierdolony skurwiel! Chang, słyszałaś to? - wydarłem się do słuchawki.
- Słyszałam, Harry – ona starała się zachować spokój. – Tego nie zauważyłam. Dobra, zostaw go. Więcej się nie dowiesz. Zbierajcie tyłki i złaźcie na dół. Wyjdziemy tunelem. Tylko szybko!
- A co ze mną?! - desperacko spytał nasz więzień, gdy wychodziliśmy.
- Cóż, nie mamy już jeńców - zaśmiałem się i zamknąłem za sobą drzwi, zostawiając mężczyznę samego.
Zebrałem cały gang i weszliśmy do schronu. Tutaj liczył się czas. Z tego co mówił Troy, ale mógł kłamać, zostało nam już trzy minuty.
Po wpisaniu szybko kodu i zeskanowaniu linii papilarnych z mojego kciuka, wszyscy znaleźliśmy się w schronie. W progu przywitała mnie Katherina. Miquel spał na kanapie. Teraz musieliśmy tu przeczekać. Nie wiadomo było przecież, za ile bomba wybuchnie.
- Nic ci nie jest? – zapytała cicho i złapała moje dłonie w swoje. – Louis nic ci nie zrobił?
- Nic mi nie jest - odparłem i lekko ścisnąłem jej palce - Następnym razem trzeba będzie definitywnie to zakończyć.
Puściłem ją i podszedłem do stołu, na którym położyli ciężko dyszącego Sama. Dwóch lekarzy pochylało się nad nim, robiąc co w swojej mocy. Wyjdzie z tego. To silny facet. Lubi igrać z ogniem i nas wszystkich straszyć.
Rozejrzałem się, spoglądając na wszystkich, którym się dostało.
- Siedemnastu - powiedział Jack, pojawiając się nagle przede mną.
- Siedemnastu, co? Zabiłeś? - spytałem, chcąc się upewnić.
Blondyn kiwnął uradowany głową. Cholerny psychol, przed wszystkimi zgrywa dobrodusznego przyszłego męża, a tak naprawdę drzemie w nim demon.
Był jeszcze gorszy ode mnie. Poważnie mówiłem. On ... nauczył mnie tylu rzeczy, a i tak większość zostawił w tajemnicy dla siebie. Obróciłem głowę do drzwi, słysząc po kolei wybuchy. Bomb musiało być więcej.
A Horan teraz każdą po chwili włączał. Spojrzałem na Saikę. Jakoś nie wyglądała, jakby ubolewała nad stratą dobytku.
Chyba było jej to obojętne. Dom jak dom. Mogła kupić nowy.
- Co teraz? - spytała Kate. Wszyscy obecni zamilkli. No właśnie. Mamy jakiś plan awaryjny?
Nowy Jork. Ale to miało poczekać. Nie wiadomo, czy remont jest już skończony. Nie tak wyobrażałem sobie walkę z wrogami.
Zresztą nie miałbym jak stamtąd zabić Tomlinsona. On jest mój i wszyscy doskonale wiedzieli, że do mnie ma należeć zadany mu śmiertelny cios.
- Kate, usiądź - powiedziała Chang, nie odrywając wzrok od trzymanego na kolanach laptopa.
Dziewczyna posłuchała, jednak dalej była zdenerwowana. Wziąłem butelkę wody i wypiłem połowę. Chyba, że odpuszczę. Nie pozwolę mieć mojej rodzinie nic wspólnego z nim, skoro wiem, że on boi się o tę swoją i syna. A gdyby próbował coś, to o wszystkim się dowiemy i wtedy osobiście go wykończę.
- Własny brat - szeptała Kate -Własny brat. Zabiję, zabiję jak psa.
- Miałaś okazję - odepchnąłem się od ściany i podszedłem do niej. - A o ile wiem, powinnaś robić to co ci każę. Nie zrobiłaś tego Kate - warknąłem.
Brunetka spojrzała na mnie z obrazą w oczach.
- O ile pamiętam, to Jack jest naszym bossem. - warknęła - Zresztą, co ty wiesz o przywiązaniu do rodzeństwa, swoją siostrę bez słowa byś zastrzelił i pewnie zatańczył nad jej zwłokami.
Popchnąłem ją na ścianę i przydusiłem. Nie obchodziło mnie to, co dziwka mówiła, ale mnie zdenerwowała. A tego nie lubiłem.
- On miał inne zadania na głowie. Jako nasz szef zabił 17. A ty? Bałaś się strzelić do oszusta! - krzyknąłem i chyba obudziłem Miquela. - Od mojej siostry się odpierdol - dodałem ciszej, odwracając się do syna.
Maluch przetarł zaspane oczy i zaskoczony rozejrzał się dookoła.
-Tata? - spytał i znacznie się ożywił.
Kucnąłem i uśmiechnąłem się do niego. Zawsze mnie uspokajał. On nie był tutaj niczemu winny. Przybiegł do mnie z misiem, przytulając się mocno. Pocałowałem chłopca w czoło, wstając z nim na rękach.
- Byłeś grzeczny?
Kiwnął głową.
-Idziemy na górę? - spytał - Zostawiłem w pokoju auto.
Zacisnąłem zęby i na chwilę odwróciłem wzrok.
- Wiesz, co? Kupię ci nowe - pocałowałem go w skroń.
- Hmpfh - naburmuszył się, ale nic nie powiedział. Świetnie, teraz nawet mój syn jest na mnie wkurwiony.
- Saikatsu, będziemy tu siedzieć wieczność?! - warknąłem zły.
- Uspokój się. - upomniała mnie wzrokiem. - Jeszcze chwila. Chcę się upewnić, czy jak wyjdziemy to coś nie wybuchnie.
No nic, trzeba było czekać. Zatem byłem zmuszony zająć się czymś przez ten czas.
Untitled
Podszedłem do Jack'a. Na razie postanowiłem darować sobie rozmowę z Katheriną. W przypływie gniewu mógłbym ją uderzyć przy wszystkich, a tego nie chciałem. Usiadłem pod ścianą koło blondyna, no co ten uraczył mnie swoim lisim uśmiechem.
- Gratuluję - rzuciłem, opierając głowę o ścianę. - Mógłbyś mnie nauczyć, tego czego nie umiem, a mogłoby pomóc.
- Czyli chcesz, bym został twoim sensei'em - rozpromienił się Jack. Uwielbiał wplątywać w normalną rozmowę japońskie słowa - Zatem czeka nas sporo nauki. Możemy zacząć od myślenia.
Spojrzałem na niego wkurzony. Czyżby on mi ubliżał?
- Och, zrozumiałeś mnie źle, Harruś. Chodziło mi raczej o sposób postrzegania przeciwnika.
- Nie mów do mnie Harruś... błagam - przetarłem twarz rękoma. - Rozumiem. Czyli patrzysz i przewidujesz jego kolejny ruch, tak? O to ci chodzi? Zawsze mam z tym problem, dlatego od razu robię wszystko, aby nie miał żądnego ruchu.
- I na tym polega twój problem, Harruś - kompletnie zignorował moją prośbę - Nie każdy da się tak od razu unieruchomić.
Godzinę, którą tu spędziliśmy przed wyjściem, słuchałem go i zapamiętywałem. Rady blondyna były cenne. Wiele już przeszedł i znał się na rzeczy. Miałem dobrego przyjaciela.