wtorek, 24 lutego 2015

Rozdział 12

~~Louis~~
Siedziałem na metalowej ławce i patrzyłem jak więźniowie chodzą po spacerniaku. Ha, kumple z celi. Nie, to mnie nie bawiło. Byłem zmęczony tym obrazem, tą świadomością, tą rzeczywistością, która mnie otaczała.
Szarość, tęsknota, zdołowanie. To najczęściej czułem. Za każdym razem wybierałem jedno wspomnienie o Alicji i wspominałem je tyle razy, aż było idealne. Tak co dnia. A potem wyobrażałem sobie jak jesteśmy razem, chodzimy po parku, a Thomas biega przed nami. Ile mógł mieć już? Trzy lata? Raczej tak. Nie widziałem go. Nie odpowiadała na prośby wysłane przez Rileya. Nawet tam nie mieszkała. Nie przyszła nigdy na widzenie. Zostawała mi jedynie nadzieja, że wszystko z nimi w porządku. Że niczego im nie brakuje. Przetarłem twarz dłonią. Jeszcze tylko parę miesięcy i wyjdę stąd. Nie wiem wtedy gdzie pójdę, ale chyba nie powinienem się poddawać.
Powinienem walczyć o to, co mi zostało. Popełniłem błędy. Zrozumiałem je. Teraz trzeba było je naprawić. I chyba miałem na to odwagę.
- Ta twoja aktoreczka ma narzeczonego - Styles rzucił mi pod nogi dzisiejszą gazetę, paląc papierosa. Usiadł obok. Wpierdoliłem mu nie raz, ale czasem były dni gdy nawet na to nie miałem chęci. Spojrzałem na okładkę.
Już nie długo - pomyślałem prychając.
- Muszę wyjść, inaczej już dawno bym cię ukatrupił - popatrzyłem na niego kątem oka.
- Mnie? Ja jej nie pierdolę co noc - wypuścił dym z ust i spojrzał na mnie krzywo. - Ale powiem ci, że ja też niedługo wychodzę, przyjacielu. Jeszcze trochę - skierował swój wzrok w stronę moich kumpli.
Nie gadałem z żadnym z nich odkąd tu jestem. Wiem, że to nie żaden z nich, ale jakoś nie mogłem. Czułem się winny. W końcu to ja dowodziłem. Byli w mojej grupie. Słuchali co mówiłem. Pieprzony błąd i wpakowałem nas wszystkich do tego miejsca. Ale dobrze wiem, że Styles się pofatygował aby mnie udupić.
- A, i wiesz, co? - szturchnął mnie. - Mój plan się powiódł. Ja wychodzę wcześniej niż ty. Zostajesz tutaj, nie mogąc nikomu zagwarantować bezpieczeństwa. To będzie bardzo ciekawe - podniósł się, gniotąc gazetę butem.
Dlaczego jemu nie stwierdzili psychicznego urazu? Jak ten idiota, komendant mógł dopuścić do wcześniejszego zwolnienia tego idioty?
Chociaż to nie on miał tę sprawę, tylko prokurator. Kurwa mać. A zakaz zbliżania? Cokolwiek co by ją uchroniło. Wpadłem w szał. Wstałem i ruszyłem szybkim krokiem w jego stronę. Szedł plecami odwróconymi do mnie i na pewno nie słyszał. Pociągnąłem go do tyłu za ramię, a on się odwrócił. Wtedy uderzyłem.
Nie raz. Uderzałem na oślep. Raz za razem coraz mocniej.  Ale mój rywal też po coś chodził na siłownię. Zaczął mi oddawać.
To było najważniejsze. O to chodziło. Bójka nie wpłynie pozytywnie na jego wyjście. Izolatka. Przedłużenie. Cokolwiek. On nie mógł dostać przepustki. Uśmiechnąłem się gdy nas rozdzielali. Liam i Niall kończyli już w tym tygodniu. Nie wiem czy w ogóle popatrzą w stronę dziewczyn, ale zawsze jest nadzieja.
A jak ja wyjdę, to wezmę sprawy w swoje ręce. Tylko to dalej będzie później niż Styles.
~Alicja~
Siedziałam przy stole w salonie i zapisywałam nazwiska na zaproszeniach. Nie bardzo mi się one podobały, ale zgadzałam się z Lucasem. Ważne było co on powiedział. Chciałam jedynie bezpieczeństwa dla siebie i Thomasa. Dzięki temu związkowi miał zagwarantowany dom i przyszłość. To nie była miłość. Przynajmniej nie z mojej strony. Ufałam Luke'owi. Był bardziej jak przyjaciel, chociaż mu tego nie powiedziałam. Było jak było. Ale codziennie w głowie miałam obraz Louisa. 
- Mama! - po schodach zbiegł trzylatek, niosąc kartkę. 
Na pewno znowu coś narysował. Zdolny chłopiec. Poprawiłam lewą, niewładną rękę na stole, a drugą wystawiłam w jego stronę. Wbiegł w moje ramiona, a potem wdrapał się na krzesło.
^^- Kupisz mi pieska? - spytał, pokazując rysunek.
- Pieska? Kochanie to obowiązek.
- Ale ja chcę mieć pieska - blondynek stuknął rączkami o stół.
Był uparty, ale przecież to maluch.
- Nie, Thomas. - pokręciłam głową.
Odwrócił się z miną " jestem obrażony". Zabrał rysunek i zeskoczył na podłogę.
- Wujek Luke mi kupi - powiedział i podreptał do jego gabinetu.
- Thomas nie pozwalam.
Oczywiście. On mnie posłucha. No pewnie. Miałam nadzieję, że chłopak się na to nie zgodzi. Wróciłam do zaproszeń, a Marie postawiła przede mną kubek z ciepłą herbatą. Pracowała tutaj i bardzo mi pomagała. Jedną ręką mało bym zrobiła. Operacja musiała jeszcze poczekać. Poza tym była kosztowna, więc nie chciałam tak wykorzystywać Luke'a.
Marie mnie wspierała chociaż była dużo starsza. Ale nie tylko ona to robiła. Wciąż miałam kontakt z moją przyjaciółką. Chociaż mieszkałyśmy w dwóch innych miastach, daleko położonych od siebie, to często się widywałyśmy. Zwłaszcza dlatego, że Miquel i Tom przyjaźnili się ze sobą.
Gdy wreszcie skończyłam ostanie zaproszenie, ładnie je poskładałam i Schowałam w bezpieczne miejsce.
Zamknęłam szafkę, a potem poszłam na górę do swojej sypialni. Przynajmniej tego nie wymagał. Dzielenia łóżka. I tak najczęściej spałam z synem w pokoju. Lubił mi się gramolić pod kołdrę. Zresztą, ja też wolałam go czuć obok. Przywiązanie.
- Mami - wszedł do środka niosąc Barneya. Białego, dużego misia.
- Jednak wróciłeś? - uniosłam brew.
Wszedł na łóżko i uklęknął, patrząc na mnie dużymi oczami. Potem schował się pod poduszkę.
- Kochanie, muszę wyjść - do pokoju wszedł Luke i pocałował mnie w czoło.
- Jasne - uśmiechnęłam się delikatnie i wróciłam wzrokiem do chłopczyka.
Poczochrał go po włosach, a potem wyszedł. Nie był dużo starszy od Louisa. Może dwa lata. Poznaliśmy się na planie filmu. Luke z zawodu był producentem filmowym. Właśnie...Udało mi się spełnić marzenia i stanąć na deskach teatru. Zagrałam parę razy, a później był wypadek. Najważniejsze, że Tomowi nic się nie stało. Nie przeżyłabym tego. Teraz tylko on mi został.
- Bu! - krzyknął, wychodząc z "ukrycia".
Zaśmiałam się i zaczęłam go łaskotać. Opadł na plecy śmiejąc się.
Później mocno mnie przytulił. Objęłam go ręką.
- Moje słoneczko... - pocałowałam go w policzek, uśmiechając się.
- Gdzie tata? - zapytał cicho.
- Wyjechał. Musiał wyjechać wiesz?
- Tak? Dobrze - mruknął. Zamknęłam oczy. Ciężkie pytanie.
Było mi go szkoda. Był taki mały i niczym nie zasłużył sobie uczucie pustki czy tęsknoty.
Może kiedyś się to zmieni. Przy Luke'u. Ale to nie był Louis.
Już tak dużo czasu upłynęło, a ja nie potrafiłam się odciąć.
Głaskałam małego po włosach. Chyba zasnął. Może powinnam iść na wizytę? Raz?
Przykryłam go i zeszłam do kuchni.
- Jesteś głodna? - zapytała Marie.
- Zrobię sobie tylko herbaty.
Odsunęła się, a ja podeszłam do szafki. Tak. Jutro tam pójdę. Tylko co ja mu powiem? Minęło tyle czasu, dużo się zmieniło.
A może nic nie powiem? Zobaczę, dam zdjęcie i wyjdę. Słowa nie pomogą. Zaufania nie odzyskam. Dlaczego to wszystko musiało się tak skończyć?
Było praktycznie idealnie. Nie skarżyłam się... Dopiero zaczęło się coś prawdziwego.
Musiałam przestać o tym myśleć żeby się nie rozpłakać. Wzięłam kubek i usiadłam na fotelu. Oglądałam film. Dobry sposób na zajmowanie myśli.

sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 11

~~Harry~~
Drugi dzień, który mogłem wykorzystać. Jutro musiałem wracać. Ale cieszyło mnie to, że parę spraw poukładałem. No może nie do końca. Katherina stawiała mi się jak mogła, dlatego już nie jeden raz dostała. Przyczyniła się nawet do tego, że musiałem wyjąć pasek ze spodni. Zachowywała się jak dziecko. Nie słuchała mnie. Nic nie robiłem na oczach Miquela. Dla niego miałem być idealny.
20.02Przebudziłem się około ósmej. Czas zaprowadzić syna do przedszkola. A wtedy ja i jego mama zostaniemy zupełnie sami. Jakże miła wizja. Zrobię wszystko, żeby dzień był dla nas obojga atrakcyjny.
Mike spał we mnie wtulony. To był plus. Wiedziałem, że dziewczynie nie ucieknie, bo nie mogłaby zabrać syna.
- Dzień dobry, szkrabie- mruknąłem do małego, gdy się obudził- Gotowy na pójście do przedszkola?
Dzieciak tylko pokręcił główką. Jak rozkosznie, widzi mnie drugi dzień i już nie jest w stanie mnie opuścić.
 -Nie martw się, gdy tylko ładnie zjesz obiad, tatuś z mamusią po ciebie przyjdą. Obiecuję.
- Tak? I pójdziemy na plac zabaw? – uśmiechnął się, ukazując dołeczki.
- Oczywiście, co tylko zechcesz. A teraz leć do mamy, by mogła cię ubrać- powiedziałem, gdy Katherina weszła do pokoju. Nie wyglądała na złą, raczej na... zrezygnowaną?
Wiedziała, że przegrała i nie miała wyjścia. W końcu i tak postawiłem na swoim.
- Cześć synku – pocałowała go w czoło i podniosła. – Idziemy się ubrać i zjeść.
- Yhm- przytaknął i uśmiechnął się do mnie.- Tata, chodź.
Kath wywróciła oczami sfutrowana. Nie lubiła, gdy tak do mnie mówił. Ale też nie umiała zwrócić mu uwagi. Uśmiechnąłem się i podniosłem z wygodnego łóżka. We trójkę wyszliśmy z sypialni.
Przeczesałem palcami włosy, idąc za dziewczyną. No tyłek to ma fajny.
Ale to później- zbeształem się. Weszliśmy do niewielkiej kuchni, gdzie czekało już aromatyczne śniadanie. No proszę. Nawet dla mnie przygotowała. Chyba zdała sobie sprawę z tego, co by ją czekało za tak wyraźny brak szacunku. Nauczkę dostała już nie jeden raz. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wygrałem bitwę. Wygram wojnę.
- Ale jedz grzecznie – zwróciła się do chłopca, który nucił piosenkę z bajki.
Machał nogami na wysokim krześle, wcinając płatki z mlekiem.
- Mama, a tata powiedział, że idziemy na plac zabaw, jak ładnie zjem obiad. Prawda? Prawda, mama?- spytał między łykami mleka
- Tak, pójdziemy – mruknęła pod nosem i ubrała mu niebieską bluzkę.
Odwróciła się do blatu, pijąc na szybko kawę.
- Dobra, młody- zwróciłem się do syna- Zakładamy buciki i wychodzimy. Będziesz mógł wziąć jeden z tych twoich szybkich samochodów ze sobą.
- Naprawdę, tata? Mama  mówiła, że nie wolno, bo mi ukradną.
- Miquel, jesteś moim synem, więc nie ma takiej opcji, byś mógł stracić coś, co należy do ciebie.- Spojrzałem sugestywnie na Katherinę.
- Zaprowadź go. Traficie. Muszę iść do pracy – odpowiedziała, zakładając granatową marynarkę. Kucnęła przy chłopcu. – Bądź grzeczny, kocham cię bardzo mocno. Wiesz, prawda? To dawaj buziaka.
Tego nie przemyślałem. Jednak nie polegała tylko i wyłącznie na rodzicach, utrzymywała się sama. Gdy chciała mnie ominąć, złapałem ją w pasie i mocno pocałowałem.
- Miłego dnia, złotko- mruknąłem jej w ucho, zanim odeszła. Nic nie powiedziała, tylko mocniej zacisnęła dłoń na pasku trzymanej torby-Będziemy z Miguelem na ciebie czekać na placu zabaw.
- Puść - szepnęła, patrząc na swoje buty. Odwagi nie miała, aby patrzeć mi w oczy? Cóż za nowość. Usłyszałem śmiech syna, który zakrywał oczka.
- Tata, tata, puść mamę Jest czerwona, jak moje autko. Mama, papa- pomachał jej, gdy pospiesznie wyszła z mieszkania.
- Ach ta Kath- zaśmiałem się.- No to wybrałeś już jakąś super brykę?- spytałem, kucając koło dzieciaka.
- Tak! - pokazał mi mini porsche. Ma chłopak gust. Po ojcu rzecz jasna.
Ubrał buty, które mu zawiązałem. Sam naciągnąłem koszulkę.
- Dobra, młody.- uśmiechnąłem się otwierając przed nim drzwi-Prowadź do swojego królestwa.
Śmiejąc się, wybiegł przede mną. Szliśmy Londynem. Miałem dobry humor. Deszcze nie padał. Słońce świeciło.
Jak w jakiejś ckliwej historyjce o szczęśliwej rodzinie. A co mi tam, przy małym mogłem na chwilę zrzucić z siebie maskę bezwzględnego mściciela. Ale tylko na chwilkę.
On nie musiał mnie znać od ciemniejszej strony. Zsunąłem z włosów okulary przeciwsłoneczne i poprawiłem je na nosie. Chwyciłem syna podrzucając go do góry. Doszliśmy do przedszkola. Ah, przemiła pani przedszkolanka, na pewno miała mokro bo patrzyła na mnie jakby faceta nie widziała.
A co mi tam, niech się jara, stara lampucera. Wysłałem jej nieszczery uśmiech.
- Maluch przyniósł dziś ze sobą samochodzik. Radziłbym, by pani dopilnowała, aby Miquel wrócił z nim do domu.
Zostawiłem ją oniemiałą i zwróciłem się do syna.
- No młody, pamiętaj o naszej umowie.
- Dobra tato – kiwnął główką.
Przybiłem z nim piątkę i wyszedłem. To gdzie teraz pracowała moja droga dziewczyna? O to powinienem zgłosić się do mojego informatora. Ta wszechwiedząca kupa nieszczęścia była moim zaufanym źródłem informacji. Dzięki niej będę mógł wyjść wcześniej na warunkowym. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer.
- Tak, Harry? - usłyszałem piskliwy, damski głos.
- Powinnaś przestać śpiewać karaoke. Brzmisz po tym nieziemsko irytująco, Saika- burknąłem. Jakże ta dziewczyna mnie irytowała z tymi swoimi żałosnymi próbami zostania piosenkarką.
- Dzwonisz, by mnie obrażać, czy znów jesteś w kropce?- jej głos wrócił do normy.
- Gdzie pracuje Katherina? - rzuciłem prosto z mostu. Chciałem szybkie odpowiedzi.
- Zaraz, daj mi minutkę- mruknęła. Nie minęło nawet 10 sekund, a podała mi dokładną lokalizację, piętro, kod zabezpieczający budynek i jej dzisiejszą fryzurę. Nadal nie mam pojęcia, jak ona się tego wszystkiego dowiaduje. Już w liceum mogłem się wysłużyć jej umiejętnościami. Mogłem nawet nazwać naszą relację...przyjaźnią? Jednak za nic nie przyznałbym się jej do tego.
Ale ufałem jej. Poważnie jej ufałem. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Zawsze robiła o co prosiłem. Czasami się odwdzięczałem. Podziękowałem jej i schowałem telefon. Szedłem do kolejnej kawiarni, gdzie zabawiała się w kelnerkę. W zasadzie to moja kobieta nie będzie pracowała.
Uzgodnimy to jednak później. Przede mną stanęło dwóch policjantów.
- Harry Styles? - spytał jeden. - Szukamy Katheriny Liverblood oraz jej syna.
- Jakiś problem?-spytałem starając zachować spokój.
- Zniknęła wczoraj z domu rodziców. Tak. To jest problem, bo pan jest pierwszym podejrzanym i chyba nie chce mieć większego wyroku - rzucił drugi ostro.
- Z tego co widzę- wskazałem na okno kawiarni- To ta dziewczyna jest teraz w pracy.
- Gdzie pan się zatrzymał na okres pańskiej przepustki?- spytał funkcjonariusz, gdy jego partner wszedł do środka.
- Byłem u Saiki Chang, która po moim aresztowaniu przepisała na siebie moją willę.-skłamałem. Kolejny plus zadawania się z tą rudowłosą wysłanniczką piekieł. Zawsze miała gotowe alibi. No, prawie zawsze.
W tym przypadku się udało. Spojrzał na mnie nieufnie i spisał nazwisko.
- Jutro o 14 musi pan się stawić w więzieniu - przypomniał mi. Jakbym nie wiedział.
-Ma pan do odsiedzenia jeszcze 2 miesiące.- widać, że nie był zadowolony z mojego wcześniejszego wyjścia.
- Jakżeby inaczej. Żegnam- ominąłem go i ruszyłem w stronę mojego starego domu. Nie mogłem teraz pójść do Katheriny, byłoby to nierozsądne z mojej strony. Cóż, mam jeszcze kilka godzin, mogę w międzyczasie pozwolić sobie na pogawędkę ze starą znajomą.
I to była dobra myśl. Wziąłem taksówkę i tam pojechałem.
~Katherina~
Zerknęłam na zegarek. Zaraz miałam skończyć pracę. Jeszcze godzina. Jednakże postanowiłam wyjść wcześniej. Odbiorę Miquela i pojadę do Liverpoolu. To trochę daleko, ale tam była Alicja...
Emily didonato Wyszłam z zaplecza. jeszcze jeden klient i ucieknę z moim skarbem daleko, daleko stąd. Nie patrząc na obsługiwanego gościa, spytałam o zamówienie.
- Zaraz przyniosę - powiedziałam grzecznie, zapisując wszystko na kartce.
Myślami byłam daleko stąd.
Wtem mężczyzna złapał mnie za rękę. Spojrzałam zdziwiona. Nie, to był on. Ale skąd wiedział o tym miejscu? Jestem pewna, że nic mu nie mówiłam. Nie wspominałam, gdzie pracuję.
To nawet nie było teraz ważne. Znów się nie uda. Nie będę mogła uciec. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech.
Kath z nim nie wygrasz - pomyślałam zrozpaczona. Nie tak miało być. Mieliśmy mieć już święty spokój, a wrócił on i udaje cudownego tatusia.
- Chciałem ci tylko przypomnieć, że nasz drogi synek zapewne za nami tęskni. Obiecałem mu dziś rodzinny spacer, więc przyszedłem sprawdzić, czy niczego nieodpowiedniego przypadkiem nie kombinujesz. Nie chcemy przecież, by Miquel był zawiedziony.
- Oczywiście, że nie. Wybacz, ale została mi jeszcze godzina pracy, wiec z łaski swojej - spojrzałam na niego i strzepnęłam dużą dłoń.
- Och, nie kłam mi tutaj, złotko. Doskonale wiem, że zwolniłaś się dziś wcześniej, z powodu przedstawienia młodego. Szkoda, że nic mi o tym nie powiedziałaś. Ale o tym porozmawiamy za chwilkę, gdy łaskawie przyniesiesz mi moją kawę. Tylko nie wsypuj mi do niej czegoś trującego, chciałbym dożyć 4 urodzin naszego syna.
- Zabiję go, przysięgam pewnego dnia go zabiję - odeszłam mrucząc pod nosem.
Nie było bardziej denerwującego i przerażającego faceta na ziemi. Zaczęłam robić mu tę kawę. Oparł się wygodnie na krześle i patrzył wprost na mnie z nad okularów, przygryzając wargę.
Cholera jasna, byleby tylko Miquel nie wyrósł na takiego parszywego skurczybyka. Nie, nie pozwolę na to. Postawiłam filiżankę na stole przed nim.
- Pańskie zamówienie, sir-mruknął, sącząc napój- Tak powinna powiedzieć każda kulturalna kelnerka.
- Do każdego klienta... prócz ciebie. Nie zaliczasz się - odparłam chłodno.
Podeszłam do pustego stolika, który opuściła para. Posprzątałam naczynia i starłam blat. Później poszłam obsłużyć klienta. Młody, przystojny mulat. Uśmiechał się do mnie zawadiacko.
- Czym mogę służyć? - spytałam.
Zamyślił się i chwycił moją dłoń.
- A co piękna pani poleca?
- Eee...- zdziwiło mnie jego zachowanie. Czyżby flirt? Czasem mnie podrywali, ale naprawdę czasem. - Cappuccino? Latte?
-Ekhem-poczułam rękę Styles'a na ramieniu-Poleciłbym ci kulturalnie wypierdalać. Idziemy, byłem dziś twoim ostatnim klientem.
- Możesz się zamknąć? - zwróciłam się do niego. - Nie chcę stracić pracy. Margaret! - zawołałam koleżankę. Niech mnie zastąpi.
- Widzę, że pani nie ma ochoty z panem iść - mężczyzna obok wstał w mojej obronie.
- Cicho! - wrzasnęłam. - Nie komplikuj tego, dobrze? To ja dostanę, a nie ty! Jak ci tam.
- Rób co chcesz.- mruknął Harry, wzruszając ramionami- Idę po małego, z tobą lub bez ciebie, twój wybór.
On był niemożliwy. Zrzuciłam fartuch i ruszyłam za nim. Nie mogłam pozwolić, by zabrał Miquela.
Dostałam rano okresu. Hormony we mnie buzowały. Było ciężko. Wszystko mnie irytowało i denerwowało.
Wpadłam do przedszkola popychając go w drzwiach.
- Dzień dobry, ja po Miquela - powiedziałam do młodej przedszkolanki.
Ta tylko spojrzała z ukosa na towarzyszącego mi bruneta. Błagam, nie mówcie mi, że ten skretyniały sadysta odwalił dziś rano scenę w przedszkolu.
- Nie znam go. - pokręciłam głową. - Przepraszam za wszystko co powiedział lub zrobił.
- Gdzie mój dziedzic?- spytał Harry obejmując mnie w pasie. Co on miał z tymi praktycznie nieużywanymi słowami. Skąd on się urwał?
- Tata, mama-do szatni wbiegł Miquel. Spojrzał na nas uradowany i rzucił się Stylesowi w ramiona. Kiedy oni zdążyli się tak zaprzyjaźnić? I od kiedy to ja jestem na drugim miejscu w serduszku Mike'a?
Mój podbródek zadrżał. Czułam ukłucie zazdrości i zrobiło mi się przykro. Zawsze byłam tylko ja. To ja go wychowałam. Nauczyłam wszystkiego. A przyszedł on i jest cudowny.
Musiałam przyznać, sprawiał wrażenie ojca idealnego. Szkoda, że tylko wrażenie.
- Synu, gdzie twój samochód?-spytał Harry
- Tu- pisnął uradowany Mike, wyjmując replikę auta z kieszeni spodenek- Tony chciał mi go zabrać, ale go walnąłem. Tak jak tata mówił.
- Zuch chłopak- zaśmiał się brunet. Spojrzał krzywo na chcącą skarcić Miquela przedszkolankę i wyszedł z naszym synem.
- Przepraszam - jęknęłam na odchodne opiekunce i popędziłam za nimi.
Odebrałam chłopca z jego ramion.
- Nie możesz tak robi, rozumiesz? Nie wolno się bić. Możesz mu powiedzieć, żeby nie ruszał ale nie bij. Nie wolno - pocałowałam go w skroń i poprawiłam mu koszulkę.
- Ale Tony jest głupi- naburmuszył się maluch
- Jak ktoś z uporem maniaka się nie słucha, to zasługuje na karę-dodał Styles uważnie mi się przyglądając. To chyba była zapowiedź dzisiejszej kary.
Zaklęłam pod nosem. Niech on już wraca tam gdzie jest jego miejsce. Ile miałam jeszcze wycierpieć? Ile łez miałam tracić przez niego?
Przytuliłam mocniej syna do klatki. Szliśmy w stronę placu zabaw. Harry udając kochanego tatusia i głowę rodziny, objął mnie w tali. Dlaczego nie byłam na tyle silna, aby zacząć krzyczeć pomocy?
- Synu, sądzę, że powinniśmy zacząć naszą zabawę od kupienia lodów. Zgadzasz się?- spytał mężczyzna, gdy postawiłam malucha na ziemię.
-Tak- uśmiechnął się Miquel.
- No to chodźmy- Styles złapał mnie za rękę-Niech mamusia się nie zamyśla, tylko zainteresuje się rodziną. Zapraszam.
- Tak kochanie - wymusiłam uśmiech.
Poszłam za nimi do kawiarni niedaleko. Kupiliśmy lody, chociaż wcale nie miałam na nie ochoty. Bolał mnie brzuch. Nienawidzę tego.
Usiedliśmy na ławce w parku. Widać było, że Mike przywiązał się do tego psychopaty. Jeśli uda nam się od niego uwolnić, jak ja mu wytłumaczę, że jego "idealny tatuś" jest prawdziwym potworem? Od rozmyślań oderwał mnie dzwonek telefonu Styles'a.
Mężczyzna podniósł się i odszedł kawałek, odbierając. Przez chwilę na niego patrzyłam, a potem skupiłam wzrok na Miquelu.
Cały się umazał tymi lodami. Wytarłam mu usta chusteczką, za co zostałam nagrodzona jego promiennym uśmiechem. Spojrzałam ponownie na bruneta. Rozmawiając z kimś, żwawo gestykulował. Po chwili przytaknął i podszedł do nas, wciąż nie odkrywając telefonu od ucha.
- Wracamy do domu.-wydał krótki rozkaz. Wolną ręką podniósł Miquela i osadził go sobie na ramieniu.
- Chcę na plac zabaw - przypomniał chłopiec.
Położyłam palec na ustach, pokazując mu żeby był cicho. Tak wolałam. Żeby tylko go nie zdenerwował. Nie wiedziałam, czy jest też w stanie wyżyć się na dziecku.
- Pobawimy się w domu-powiedział zaskakująco łagodnie-Teraz musimy wracać.
Nie zważając na dalsze protesty chłopca, Styles wrócił do swojej rozmowy
- Więc które ulice są bezpieczne?...Kurwa, możesz zrobić coś, by ten patrol pojechał dziś inną drogą?...Dobra, już idziemy.
Już wszystko jasne. Policja mnie obserwowała, a on nie chciał, aby dowiedzieli się, że jesteśmy z nim. Był sprytny i na wszystko miał plan. Jak? Pytam jak? Szliśmy dłuższą drogą, ale bezpieczniejszą według Stylesa. W końcu cała nasza trójka znalazła się w mieszkaniu. Rozebrałam chłopca i poszłam z nim do kuchni. On już jadł obiad, a ja odczuwałam okropny głód.
- Dobra, odciągaj ich od tego mieszkania jeszcze jeden dzień...Nie kłam, ty nigdy nie śpisz... Tak, tak, mam u ciebie dług. Jutro jeszcze wpadnę.-dało się słyszeć z przedpokoju, zanim Styles wszedł do kuchni. Widać było, że był bardzo zadowolony.
Naprawdę musiałam się powstrzymać, aby nie dać mu w twarz. Ale przecież nie mogłam. Za bardzo mnie ograniczał. Jeden mój ruch, mały pożałuje. Wolałam nie ryzykować.
Posadziłam Mike'a na krześle, który zachwycony opowiadał ojcu, jak było w przedszkolu. Każdy szczegół. A ten go o dziwo słuchał. Starałam się wyłączyć podczas gotowania.
- Mama, a tata tu zostanie, prawda? Prawda, mama?- spytał Miquel. Przeraziłam się. Trzymana przeze mnie drewniana łyżka upadła na ziemię.
Spojrzałam na syna. Tego pytania się nie spodziewałam. Ufał mu jakby zawsze był przy nim. Jak to możliwe?
- Nie wiem – odparłam sucho i wróciłam do gotowania.
- Tatuś będzie musiał na jakiś czas wyjechać, synu.-odparł smutno Harry. -Ale na pewno wrócę. Wiesz czemu?
Chłopczyk tylko pokręcił główką.
- Bo jesteście dla mnie najważniejsi na świecie. I nic nie sprawi, że z was zrezygnuję.
Zaczęłam się histerycznie śmiać, a potem śmiech przeszedł w płacz. Dusiłam się łzami. Po prostu go przekonał. Miałam utrudnione zadanie. Jak ucieknę? Gdzie? On wszędzie mnie znajdzie. Oparłam dłonie o blat i pochyliłam się, dalej zanosząc płaczem. Harry objął mnie od tyłu i przyciągnął do swojego torsu. Ah...no tak. Troskliwy mężczyzna na oczach syna
- Spokojnie, kochanie. Chcę dla was jak najlepiej. Pamiętasz? Zmieniłem się? I to dla was.
Miquel podszedł do nas od tyłu i przytulił moją nogę.
- Mama, nie płacz. Tata kocha mamę.
- Tak - pokiwałam głową.
Oczywiście, że kocha mnie. Kocha mnie dręczyć i patrzeć jak cierpię. To cały Harry. Pogłaskałam syna po włosach.
- Daj buzi tacie, ja ci daje jak cię kocham - uśmiechnął się.
- Hej-powiedział Harry ukazując te swoje słodkie dołeczki.- Nie skrzywdzę was. Przemyślałem to sobie i chcę was chronić. Będę się hamował.
Jakoś w to nie wierzyłam. Ale o dziwo to w jego ramionach zaczęłam się uspokajać.
- Buzi - Miquel zaklaskał w rączki.
- Mama się wstydzi-powiedział Styles, patrząc to na mnie, to na malucha.-Trzeba ją zachęcić.
- To ty tata daj jej buziaka i mama się uśmiechnie – stwierdził zadowolony ze swojego pomysłu.
Usiadł na tyłku i patrzył na nas.
- Skoro tak ładnie prosisz-brunet uśmiechnął się i mocno mnie pocałował
Ponieważ maluch tutaj siedział, oplotłam szyję Harry'ego i niezdarnie oddałam zachłanny pocałunek.
- Musimy robić tak częściej-powiedział Styles, gdy oderwał się od moich ust. -Miquel jest wtedy szczęśliwy.
- Skończę obiad - odwróciłam się.
Mike pobiegł do swoich zabawek. Miałam nadzieję, że ten człowiek też za nim polezie. Dotknęłam palcami warg. Czułam jakby coś zapieczętował.
W spokoju wróciłam myślami do gotującej się zupy, gdy usłyszałam ich błahą rozmowę o samochodach.
- Jak będę duży to będę miał takie autko – mówił zadowolony Mike. – Takie czerwone. I będę się ścigał. A kupisz mi nowe tatusiu? Chcę niebieskie.
- Co ty na to, bym przyjechał po ciebie i mamusię takim właśnie autem? Wybralibyśmy się na małe wakacje – odpowiedział mu mężczyzna.
Podeszłam do futryny drzwi i przyglądałam im się oraz uważnie słuchałam.
- A gdzie? – zaciekawił się i wszedł mu na kolana.
Jeździł autem po dywanie, lekko się pochylając. Oboje siedzieli na podłodze.
- Gdzie tylko będziesz chciał. Będziesz miał dwa miesiące na wybranie miejsca. -uśmiechnął się szatyn i pogłaskał chłopca po głowie. Muszę przyznać, że spodobał mi się taki widok.
Uroczy obraz. Uśmiechnęłam się pod nosem. To była mimowolna reakcja na to wszystko. Weszłam z powrotem do kuchni. Po godzinie siedzieliśmy przy stole, jedząc obiad. Zaraz po posiłku, mały zasnął oglądając Toy Story.
Zatem teraz miała się skończyć ta rodzinna sielanka? Spojrzałam na Harry'ego, zastanawiając się, czy oberwie mi się za dzisiejsze nieposłuszeństwo. Jednakże żadne tortury nie nadeszły. Brunet objął mnie w pasie.
- Musimy porozmawiać-spojrzał na Mike'a. -Na spokojnie.
On znał takie słowa? Byłam mile zaskoczona. Popatrzyłam na niego pytająco. Naprawdę byłam ciekawa, co chce mi powiedzieć, o czym porozmawiać.
- Więc? – zapytałam.
- Chciałbym stworzyć z wami szczęśliwą rodzinę. Byśmy żyli razem, z dala od tych wszystkich trosk i zmartwień.-spojrzał mi w oczy-Wiem, że to może być dla ciebie trudne, ale chcę, byś mi zaufała.
Otworzyłam szeroko usta. Szok. Po prostu nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Sadysta, porywacz, gwałciciel, oczekiwał ode mnie zaufania. Naprawdę...Naprawdę to było wariactwo. Nie odpowiedziałam mu. Nie wiedziałam jakich słów mam dobrać. Jedynie stałam i patrzyłam, a czas jakoś płynął...

środa, 11 lutego 2015

Rozdział 10

~Katherina~
Cicho odłożyłam książkę z bajkami na stolik obok łóżka i przykryłam śpiącego Miquela. Wtulał policzek w poduszkę, a loczki opadały na jego czoło. Wyglądał uroczo. Jak zawsze. Mój mały chłopiec.
Bez niego nie dałabym rady. To jedyna rzecz, której nie żałuję przez to wszystko co się stało. Tylko dla niego dłużej walczę.
Pocałowałam go i opuściłam niebieski pokój, zostawiając drzwi uchylone. Często przychodził do mnie w nocy. Lubiłam spać z nim. Puste łóżko wydawało mi się obce. Nie wiedziałam dlaczego.
Przeszłam do kuchni w celu zrobienia herbaty. Nareszcie wszystko się poukładało, chociaż dalej miałam w sobie cień strachu. Mógł wrócić, mogli go wypuścić…Ale może już o mnie zapomniał. To było trzy lata temu. Znajdzie inną ofiarę. Nie mogłam pozwolić, aby mojemu synowi zagrażało niebezpieczeństwo.
Cicho weszłam do kuchni. Herbata, którą wcześniej tu zostawiłam, już dawno wystygła. Ugryzłam jedno z ciastek, które pozostały po dzisiejszym pieczeniu z dziećmi. Później to ogarnę-pomyślałam, patrząc na zalegającą wszędzie mąkę. Wyjęłam telefon z kieszeni, by napisać SMS'a do mamy. Chciałam, by zajęła się jutro Miquelem. Wtem komórka zawibrowała. Spojrzałam na ekran. Numer prywatny. Wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Halo?-spytałam.
- Czas minął. -usłyszałam głos, który tak bardzo chciałam zapomnieć- Niedługo zabiorę stąd ciebie i mojego syna, złotko. Już niedługo...
Telefon wypadł mi z ręki. O matko. Nie. Tylko nie on. Wyszedł? Nie możliwe. Powinien on siedzieć dłużej. To pewnie przepustka.
Co robić?-pomyślałam-Cholera jasna, skąd on ma ten numer? - podniosłam telefon. Na szczęście mężczyzna już się rozłączył. Weszłam w listę kontaktów, zastanawiając się, kogo powiadomić. Było już dość późno.
Alicja nie mogła mi pomóc. Była sama. Louis jeszcze nie wyszedł. Poza tym,  chyba nie chciała go widzieć na oczy.
Zadzwoniłam do taty. W końcu to policjant. On nie pozwoli zbliżyć się do mnie temu...Stylesowi.
- Katherina?-usłyszałam głos ojca-Co się stało? Coś z moim wnukiem?
- Nie, tatku, z Miquelem wszystko w porządku. Tylko, że...
 -Czekaj, zbudzę matkę, będziemy u ciebie za godzinę.
Uśmiechnęłam się. Kochany tata, zawsze o mnie dbał.
Wiedział, kiedy go najbardziej potrzebowałam. Odłożyłam telefon i pobiegłam do synka. Chciałam być przy nim. Spał jak mały aniołek. Jeśli on go skrzywdzi...On nie miał sumienia. Mógł wszystko. Po prostu. Bez skrupułów.
Zadrżałam na samą myśl o tym psychopacie. Co nim kierowało? Bez namysłu dotknęłam jednej z wielu blizn na moich plecach. A jeśli będzie chciał naznaczyć również mojego małego synka? Nie mogę na to pozwolić. Będę go bronić do samego końca.
Złapałam rączkę Miquela i w ciszy czekałam na przyjazd rodziców. Tylko spokój. W nerwach nie byłam w stanie myśleć. Nie mogłam tu jutro zostać. Znalazłby nas. Dlaczego moje życie to ucieczka? Czemu ganiam się ze strachem?
Nawet nie zauważyłam, że pod dom podjechał samochód. Trzy krótkie dzwonki do drzwi upewniły mnie, że to ojciec. Jakiś czas temu ustaliliśmy nasz własny system dzwonienia, tak profilaktycznie. Lepiej było być pewnym, że to jest gość na którego czekasz, niż niespodzianka.
Zostawiłam malca i poszłam otworzyć mieszkanie. Wpuściłam ich do środka. Od razu wtuliłam się w bezpieczne ramiona mamy.
- On dzwonił - szepnęłam.
- Nie, to niemożliwe - szybko zaprzeczył ojciec - Przecież osobiście dopilnowałem, by ten skurwiel siedział tam dłużej.
- Skarbie-odezwała się mama- Jedziemy do nas, tam będziecie bezpieczni.
Kiwnęłam głową i wzięłam malca na ręce. Obudził się. Tata zamknął drzwi na klucz i zeszliśmy po schodach.
- Skarbie - niespodziewanie zatrzymała się mama - Kiedy ostatnio sprawdzałaś pocztę?
Powędrowałam wzrokiem za jej spojrzeniem. Oniemiałam, gdy zobaczyłam zapchaną listami skrzynkę.
- Matko, zapomniałam – przyznałam, kołysząc zaspanego Mike’a.
Obudził się, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Zaraz znów musiałam go położyć spać. Byłam beznadziejną panią domu. Chodziłam do pracy, odprowadzałam syna do przedszkola. Ledwo nadążałam.
Ale mogłabym przysiąc, że jeszcze wczoraj sprawdzałam pocztę.
- Wezmę je, na miejscu przeczytasz.-mruknął tata, wyjmując pokaźny stosik kopert. Wsiedliśmy do auta.
Trzymałam syna, kołysząc go. Znów zasnął. Sama również byłam zmęczona, ale i przerażona. Nie chciałam, aby koszmar wrócił. Miałam nadzieję, że tam gdzie on teraz jest, nie dowie się o niczym…
~Harry~
Po wykonaniu telefonu, strażnicy odprowadzili mnie na stołówkę. Prywatna eskorta. Hm, świetnie. Tomlinson siedział przy moim stole. Zapewne znów chciał mnie wkurwić.
Uśmiechnął się wrednie znad jedzonego posiłku. Wysłałem mu nienawistne spojrzenie.
- Nawet nie myśl, że mnie sprowokujesz - usiadłem naprzeciw niego - Nie zamierzam ci dziś spuszczać wpierdolu, mam za dobry humor. W końcu zostało już mi tylko kilka tygodni - uśmiechnąłem się - Nie to co tobie, panie wielki mafioso.
- Przepustka? – warknął.
Nie cieszyła go ta wizja. On był tu, ja mogłem wyjść. One były samiusieńkie, bo cały jego gang siedział w więzieniu. Nie ciekawie.
- Nie muszę ci się tłumaczyć. Wiedz tylko, że dobrze się zajmę Katheriną pod twoją nieobecność. Dla tej twojej również znajdę czas. Mogę ją od ciebie pozdrowić, jeśli chcesz.
- Spróbuj tylko - syknął, mrożąc mnie wzrokiem.
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Byłem na wygranej pozycji i wiedział to każdy.
- Skoro tak ładnie prosisz- irytowanie go sprawiało mi nie lada przyjemność- Może powinienem jej coś odciąć i przemycić tu dla ciebie?
Wstał i złapał mnie za kombinezon. Mocno rzucił mną na podłogę.
- Ja jestem grzeczny- powiedziałem do strażników, którzy złapali Louisa.
Jeden klawisz tylko prychnął. Och, jaką miałem ochotę mu wtedy przywalić. Jednakże powstrzymałem się, myśląc o mojej słodkiej zabaweczce. Teraz, kiedy już sobie o mnie przypomniała, mogłem się nią zająć. Byłem pewien, że po moim telefonie wróci do rodziców. Jakaż ona jest przewidywalna. Oczywiście, że do nich uciekła. Bo tatuś to policjant. Tyle, że on nawet broni bał się użyć. Nie chciałem jej od razu robić krzywdy. Chciałem się zabawić i ukarać. To pewne, ale nie aż tak bardzo. I nic przy tym małym. Chciałem, aby mój syn mi ufał. Mógłbym go wychować na silnego i bezkompromisowego mężczyznę. Człowieka takiego jak ja. Oczywiście nie dopuściłbym, by popełnił ten sam błąd, przez który teraz tu siedzę. Ach te baby, da się im chwilę swobody, a te od razu wzywają policję.
O nie. Teraz to zmieni. Stworzymy rodzinę na moich zasadach. Będzie zupełna kontrola. Odetnę ją od rodziców oraz przyjaciół. Mówię tu o tej dziewczynie i Tomlinsonie. Nie będzie ich. Tylko mi przeszkadzają. Niestety przepustkę mam na trzy dni. 
Za wiele nie mogę zrobić. – pomyślałem, wzdychając.
Odniosłem posiłek i z całą resztą wróciłem do celi.
- Jeszcze tylko dwa tygodnie, złotko- mruknąłem patrząc w sufit- Już nie mogę się doczekać.
~*~
Wyszedłem na świeże powietrze. Wreszcie. Dobra, będę tam musiał wrócić ale na niedługo. Szedłem w stronę centrum.
Miałem nadzieję, że przeczytała moje wszystkie listy. Ach, co za uczucie, wręcz czułem, gdzie mam iść. minęło już tyle czasu, a ja wciąż pamiętałem gdzie mieszkał ten stary zgred, który w przyszłości miał zostać moim teściem. Stanąłem po drugiej stronie ulicy, wpatrując się w okno na piętrze. Byłem pewien, że znów zajęła swój stary pokój . O, zauważyłem ją. Stała profilem, tuląc do siebie trzy letnie dziecko. Zmrużyłem oczy. Moje dziecko.
Nawet z takiej odległości nie dało się nie zauważyć, rażącego podobieństwa ojca do syna. Idealnie. Podszedłem pod drzwi. Byłem pewien, że jej rodziców nie było w domu. Przecież pracowali. Zadzwoniłem trzykrotnie dzwonkiem, ot stary nawyk, którego nie potrafiłem zmienić.    

                                                 
Przejechałem palcami po dolnej wardze, a później oparłem dłonie o framugę drzwi. Cierpliwie czekałem.
- Już idę – usłyszałem śmiech.                                       
Sam się uśmiechnąłem. No witaj skarbie – pomyślałem, gdy stanęła w progu ubrana w niebieską sukienkę, trzymając malucha na rękach. Jej twarz zbladła.
Zablokowałem nogą drzwi, które starała się przede mną zatrzasnąć.
- To tak się teraz wita zbłąkanego wędrowca?- zaśmiałem się, wchodząc do środka-  Wszakże nie widziałem cię aż 1096 dni.
- Cześć – chłopiec na jej rękach pomachał do mnie, uśmiechając się wesoło.
- Proszę zostaw nas – pisnęła, patrząc na mnie z bólem w oczach.
- Hej, mały- zignorowałem ją- Jestem Harry, a ty?
- Miquel- chłopczyk nieśmiało się uśmiechnął
- Jak mogłaś, Katherina- zwróciłem się do wciąż drżącej dziewczyny- Tak naszemu dziecku na starcie spartaczyć życie? Doprawdy, kwestię imienia mogłaś ze mną omówić.
- To nie jest twoje dziecko - warknęła zła. - To jest mój syn, a ty nie masz do niego żadnych praw - odwróciła się i razem z dzieckiem pobiegła w prawą stronę korytarzem.
Ruszyłem za nią spokojnie. Nie ważne, w którym pokoju się schowała. Miałem klucze do każdego. Jednak opłaciło się to włamanie. Wszedłem do sypialni, w której się zabarykadowała.
- Nie ładnie tak kłamać i krzyczeć przy dziecku.- zaśmiałem się, napawając się jej przerażeniem.- Chodź do taty, synu - zwróciłem się do dzieciaka. Jeszcze sprawię, że będzie jadł mi z ręki.
Wtulał się w ramiona dziewczyny, który coś szeptała mu do ucha. W ręce miała komórkę. Aha, wracamy do punktu wyjścia. Telefon do tatusia, policja i tak dalej? Że jej się nie znudziło. Już raz się na tym przejechała. Wie, że nie odpuszczam.
- Zostaw nas – wyjąkała, mocniej przyciskając syna do klatki.
Stali w kącie beżowego pokoju.
 -Nie mam czasu na te pierdoły- w mgnieniu oka podszedłem do nich i wytrąciłem urządzenie z jej dłoni.- Czyżby tak długi okres czasu sprawił, że zapomniałaś jak masz się do mnie zwracać?
- Nie będę ci posłuszna – odpowiedziała wolno i wyraźnie.
Skąd ta jej odwaga? Wcześniej nie była taka bojowa. Szepnęła mu coś do ucha, a malec uciekł z pokoju.
- Cóż, to się zmieni. Mam mało czasu, który chciałbym spędzić z moją rodziną. Zacząć wszystko od nowa, zmienić się na lepsze i inne ckliwe duperele. Uwierz mi, zmieniłem się.
Na gorsze - dodałem w myślach.
Nie wiedziała, na co jeszcze mnie stać. Ale ja miałem zamiar zrobić wszystko, aby zaczęła mi ufać. To działa tak. Ona zdobywa zaufanie, ja ją nastawiam źle przeciwko światu i jestem górą. Będzie zaślepiona. Wszystko już przemyślałem. Miałem na to bardzo dużo czasu. Sama nie będzie wiedziała co tak naprawdę robi, bo będzie zależna ode mnie. Ze wszystkim. Już nawet nie mówię o tym, że jak będzie chciała gdzieś wyjść to musi zapytać. Do tego dojdziemy. Najpierw będę musiał ją postawić do pionu, bo się rozpuściła.
- Mały- odwróciłem się do dzieciaka, który chował się za drzwiami- Nie bój się mnie. Mamusia po prostu była zaskoczona, że przyjechałem. Przyszedłem was odwiedzić, zanim zamieszkamy razem. Muszę tylko jeszcze coś załatwić. No chodź do taty.
- Nie chcę, nie lubię cię – szepnął. – Mama mówiła, że nie mam taty – dodał, zaciskając rączki na framudze drzwi.
- Naprawdę mnie nie lubisz?- spytałem wyjmując z kieszeni bluzy słodycze.- A ja dla ciebie przyniosłem cukierki. Synku, mamusia była na mnie zła i powiedziała ci to, czego tak naprawdę nie myślała. Przecież nie zrobię ci krzywdy.
- Miquel nie - rzuciła chłodno za moimi plecami. - Nie zbliżaj się do niego, kretynie! - krzyknęła do mnie. Widziałem, ze chłopiec chciał już podejść.
- Nieładnie tak krzyczeć na dziecko- pokręciłem głową.- Tylko go straszysz. Nadal się gniewasz za to, co stało się 3 lata temu? Było minęło. Powinnaś jednak pamiętać, że beze mnie nie byłoby Miquela.- wyciągnąłem dłoń ze słodkościami w stronę chłopca- Nie płacz mały, mamusia i tatuś niedługo się tobą zajmą. I będziemy żyć długo i szczęśliwie.
Mike zbliżył się i wziął cukierki. Objąłem malucha, podnosząc do góry. Poprawiłem go, ocierając mu łzy. Idealna kopia mnie. Zielone oczy i loczki. Nawet gdybym chciał, to nie mógł bym się go wyprzeć…
- Czemu nie dasz nam spokoju? – zapytała drżącym głosem. – Jest tyle dziewczyn na świecie. Zajmij się nimi. Odpuść. Niektóre chętnie zostaną twoimi zabawkami. Ja nie chcę, błagam. On nie może patrzeć na to co robisz. Jesteś nienormalny, chory…
 - Zmieniłem się- rzuciłem beznamiętnie- To dla mojego syna, jak również dla ciebie, skarbie. Nie musisz się obawiać, nie zrobię ci krzywdy. A tym bardziej Miquelowi. Będę was chronił przed parszywymi ludźmi. Myślisz, że jaki jest ten cały Tomlinson?
- Od niego się odwal. Pomógł mi, gdy mnie zniszczyłeś. Doszczętnie. – rzuciła przez zęby. Mike podbiegł do swoich zabawek i wziął auto.
Podszedł do mnie i mi pokazał.
- Śliczne, synku. W przyszłości kupie ci takie duże, chcesz?
- Mhm- malec pokiwał główką i wrócił do zabawy. Jak łatwo do siebie można przekonać dziecko.
- Oj, kochanie- zwróciłem się do Katheriny- Może i użyłem dość brutalnych środków, lecz to jedynie dla twojego dobra. Naszego dobra. Myślisz, że Tomlinson pomógł ci bez żadnego powodu? Jak sądzisz, ile mógł mieć kobiet na boku? Ile wykorzystał. Bądźmy szczerzy, gdyby ten sukinsyn nie trafił do pierdla, już dawno by cię wykorzystał. Jednak nie mógł tknąć cudzej zdobyczy. Nie, wróć, lepszym określeniem byłoby: dziewczyny. Nie mógł ci nic zrobić, takie panują w tym niebezpiecznym świecie zasady.
- Skończ temat. Nie wierzę ci. Wpakowałeś go tam i pozwoliłeś, aby zostawił dziewczynę oraz syna. Zniszczyłeś im dom, rodzinę. Odebrałeś szczęście.
- Sam się o to prosił- poczochrałem włosy chłopca.- Zadarł nie z tymi ludźmi co trzeba. Jednakże wciąż nie chcesz uwierzyć, że nie był w stu procentach szczery z twoją przyjaciółeczką. Chcesz dowodów? Znajdę ci je. O to niech cię jednak głowa nie boli. Jednakże przyszedłem tu omówić kwestię naszego wspólnego życia. Chyba nie sądzisz, że będę w nieskończoność czekał, aż wyprowadzisz się od rodziców? Przecież jestem ojcem, chcę żyć z synem, nie odbierzesz mi tych praw. Na dobry początek powinniśmy wrócić do twojego mieszkania. Ustatkujemy się i załatwię nam o wiele większą posiadłość.
Pokręciła głową, przecierając rękoma twarz. Wyglądała jakby właśnie oszalała. Dłonie wciąż jej drżały. Do tego wszystkiego doprowadziłem ją ja.
- Czemu tak bardzo chcesz mnie zniszczyć? – zsunęła się po ścianie zdesperowana i objęła ramionami kolana.
Zaczęła płakać. Mike podbiegł do niej i przytulił.
- Mama nie płacz. Mama…
Po chwili wahania, również do niej podszedłem.
- Nie chcę cię zniszczyć, złotko. Chcę ci pomóc. Zależy mi na tobie, na was.- Dotknąłem jej głowy. Zadrżała pod moim dotykiem, ale nie odsunęła się.- Chciałbym, byś pewnego dnia mogła mi zaufać.
Pokiwała jedynie głową. Nie wiedziałem, czy zgadza się z moimi słowami, czy nie. To bardziej taki odruch. Spojrzałem na zegarek. Czas się zbierać. Nie chciałem tutaj zostawać,  do powrotu pana policjanta.
Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu kartki papieru. Napisze do rodziców wiadomość i zostawi w widocznym miejscu. Potem stąd pójdziemy.

niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział 9

~Louis~ 
Delikatnie przeniosłem moje maleństwo do nosidełka. Jezu, jak mu zrobię krzywdę, to skoczę z mostu. Musiałem na wszystko uważać. Główka, rączki. To było trudne. W niebieskim ubranku trzymał smoczka i niezainteresowany patrzył na łapkę. Bardzo wyrozumiały był dla mnie. Nie płakał, nie marudził. Dzisiaj pierwszy raz miał wyjść ze szpitala. Niech tylko mocniej zawieje albo zacznie padać w drodze do auta, a pofatyguję się do tego na górze.
Alicja wyszła z łazienki ubrana w sukienkę, którą jej przyniosłem. Włosy szybko związała w kucyk. Na twarzy widać było cień zmęczenia. Mogłem się domyślać, że nie przespała tej nocy.
- Idziemy? - zapytała, poprawiając mu kocyk. - Jesteś gotowy, Louis? Od teraz musisz być tatą. Wyglądasz jakbyś się zapowietrzył kochanie.
- Patrz, ziewa - smoczek wypadł mu z buzi.
add a captionPodniosłem go i dokładnie wypłukałem.
- Jest kopią ciebie - stwierdziła uśmiechając się.
- I już po ziewaniu. - podałem małej sweter i wziąłem nosidełko z synem. - Jedziemy do domu, mały.
Coś zamiauczał, patrząc na mnie niebieskimi oczami. Zdecydowanie urocze dziecko. No, póki nie będzie dawać koncertu w nocy. Pojechaliśmy prosto do domu. Dobrze było mieć ich wreszcie blisko.
Gdy nastał wieczór, Alicja pokazywała mi jak go kąpać. To była świetna rzecz. Pływał na wodzie, a raczej na mojej ręce. Uśmiechał się , a dziewczyna go myła.
- Taki to pożyje - odezwałem się.
- Jest taki mały...
- Chodź chłopie - delikatnie go wyciągnąłem.
Zanieśliśmy go do pokoju. Założyłem mu śpioszki. Ala go zaczęła karmić. Ja w tym czasie poszedłem do kuchni robić kolacje.
Jakoś to było. Katherina sobie radziła. Pomagała mamie w biurze i przygotowywała się do porodu. A my teraz mieliśmy Thomasa.
W nocy wstawaliśmy na zmianę.
- Śpij. Idziesz do pracy. Ja wstanę - powiedziała dziewczyna za którymś razem.
- Leż - mruknąłem wstając.
- Przypominam ci, że go nie nakarmisz. A to ta pora - popchnęła mnie lekko i wyszła. Usiadłem biorąc elektroniczną nianię.Była świetną mamą. Delikatną, kochaną i oddaną. Teraz musiałem się starać, żeby coś nie popsuło tej sielanki. Położyłem się i znów odpłynąłem.
Gdy otworzyłem oczy, na mojej klatce leżał Tom.
- Cześć młody - uśmiechnąłem się przecierając twarz.
Poprawiłem się tak, aby nie spadł. Ale on ma małą rączkę. Niedawno był tam w brzuszku.
Dziewczyna leżała obok nas i chyba drzemała.
Byłem wtedy w moich spodniach dresowych z mocno ściśniętym sznurkiem. Ziewnąłem cicho i wstałem razem z synem. Trzeba zrobić śniadanie. Zszedłem na dół, a on opierał głowę o moje ramię. Nie przeszkadzał mi w robieniu testów.
- Hej chłopaki - ktoś się do mnie przytulił.
- No cześć. - uśmiechnąłem się do niej.
Stanęła na palcach i mnie pocałowała. Później zgarnęła tosty, ale ktoś zadzwonił do drzwi.
- Otworzę - z talerzem poszła do holu.
- I widzisz? Wszystko zabierają. - powiedziałem do syna.
Spojrzał na mnie zaciekawiony. Chyba lubił jak do niego mówiłem.
 - Louis... - w progu stanęła brunetka. Zaraz za nią ojciec Kath i drugi policjant.
- Słucham? - wyprostowywałem się poprawiając małego.
- Pójdzie pan z nami - powiedzieć chłodno młodszy z nich.
- Nie rozumiem.
- Jest pan zatrzymany. Myślę, że stracę czas wymieniając zarzuty. Proszę się ubrać i jedziemy. - powtórzył. Ojciec Katheriny patrzył na mnie zawiedziony, ale to wzrok Alicji najbardziej przeszył mnie całego.
Analizowałem wszystko w myślach. Ucieczka równałaby się ze stratą syna i dziewczyny. Podałem małej Thomasa i ubrałem kurtkę.
- Co ty zrobiłeś? - zapytała, patrząc na mnie.
- Wyjaśnię to. - zapewniłem ją. - Nie martw się.
Czułem na sobie jej wzrok, gdy mnie wyprowadzili. Szedłem do radiowozu, w duchu zabijając tego, który wszystko ujawnił.Przecież nie mogłem ich zostawić. Wszystko się pieprzyło.
Siedziałem na komisariacie i słuchałem. Chcieli mnie zostawić. Mieli dowody, a ja brak alibi.
- To wszystko bzdury i pomówienia. - wyprostowywałem się na niewygodnym krześle.
- To są dowody, Tomlinson - warknął policjant. - Lewe przelewy, kradzieże. Może jeszcze kogoś zabiłeś? Sprowadzanie aut i robienie im nowych dokumentów.
- Ośmieszacie się..
Rzucił na biurko zdjęcia i dokumenty. Jak oni to wszystko znaleźli?
- To nie ja, a to jest zwykła rozmowa.
- Tak, oczywiście. A ja mam krasnoludki w domu - skomentował ostro. Do pomieszczenia wszedł mój prawnik.
- On ma krasnoludki w domu - odezwałem się z uśmiechem na ustach.
Riley spojrzał na mnie wzrokiem "doigrałeś się" i podał rękę mężczyźnie. Usiadł obok.
- O co chodzi? Mój klient powinien być teraz z rodziną.
Podali mu moje zarzuty i wszystkie wszczęte postępowania.
- Nakaz zatrzymania do rozprawy - policjant przybił pieczątkę po godzinie rozmowy.
- Nie mogę zostać w areszcie! - wstałem gwałtownie.
- Nie. Pan nie zostanie w areszcie. Tu nie ma miejsca. - spojrzał na mnie spokojnie. Riley złapał moje ramię.
- To znaczy? - spytałem spokojnie, ale się wyszarpnąłem.
- Pójdzie pan do więzienia.
- Nie ma szans. - popatrzyłem na ojca Katheriny. Musiał mi pomóc.
- Pan i pana koledzy, którzy również zeznawali. O dziwo, każdy co innego - dodał ciągle ten sam. Komendant milczał, kiwając jedynie głową.
- Oni nie mogą zostać sami - powiedziałem, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. - Nie są bezpieczni. Ona też nie.
- Styles jest w więzieniu, a ja nie mam wpływu na twoje przewinięcia, Louis. - odwrócił się do okna.
- Tak najłatwiej. - Teraz? Szczerze nie wiem kto zawiódł bardziej.
- To prawda. Sprawa została wysłana do prokuratora. Osobiście się tym zająłem -  powiedział dumnie ten drugi.
- Gratuluję.
- Jest czego- wezwał dwóch policjantów.
Riley szedł obok mnie do radiowozu. - Zabiorą ci wszystkie rzeczy. Telefon, klucze, portfel. Jedyne co możesz zostawić to zdjęcie. Masz?
Nie odpowiedziałem. Zawsze miałem je przy sobie. Otworzyłem drzwi od auta i wsiadłem. Sam.
Schowałem do kieszeni fotografię, jeszcze ze szpitala. Byłem wściekły. Teraz byli zdani tylko na siebie.
Nikt ich nie mógł chronić.
Siedzieliśmy tu wszyscy. Trzy dni, a ja już ledwo wytrzymałem. Moje maleństwa. Szedłem na stołówkę, chociaż wcale nie chciałem jeść. Nie myślałem nawet o tym. Każdy, kto chociaż stał przy wydawaniu mnie, miał przesądzony los. Wszyscy byli martwi.
- Ho ho ho, znów się widzimy. - usłyszałem za plecami.
Zacisnąłem pięści powstrzymując się przed odwróceniem.
- Dotrzymuję obietnic - rzucił przechodząc dalej.
Wariowałem z niepokoju. Nie wybaczę sobie tego nigdy. Nie mogłem nic wiedzieć. Co się tam działo? Jeśli ktoś ich skrzywdził? Byłem przegrany. Zostało mi zdjęcie przy sercu jako pamiątka. Dobrze wiedziałem, że nic mnie nie wybroni. Ich dowody były dobre. Mocne. Usiadłem przy stole, spuszczając głowę. Bycie bezradnym to coś najgorszego. Siedzisz tutaj i patrzysz, jak każdy obok ciebie nie widzi już swojej przyszłości. A ja miałem ją. Tam, w domu. Przy synu. Przy niej. Bo ją też kochałem. Takie uczucie było we mnie. Pozostała jeszcze nadzieja.
~Alicja~
- Zostaw mnie - powiedziałam do przyjaciółki, dokładnie pakując każdą rzecz.
Miałam zamiar wyjechać. Nie chciałam nawet na to wszystko patrzeć. Wszędzie Louis. Spojrzę na jakąś rzecz - on. Spojrzę na syna - widzę jego. Ale Thomasa nie zostawiłam.
- On ci to wyjaśni. Nie rób głupot.
- Co mi wyjaśni?! - odwróciłam się do niej. - Wiesz co dzisiaj? Rozprawa. I wiesz co? Pójdę na nią. Chcę zobaczyć, czy umie spojrzeć mi w oczy. Jestem pewna, że nie. Okłamywał mnie, a do tego robił coś nielegalnego. To nie jest zaufanie. TO nie jest odpowiedzialność, Kath.
- Nie możesz zapominać o wszystkim dobrym. Walcz o szczęście, proszę.
Nie odpowiedziałam. Zasunęłam walizkę. Jeszcze nie wiedziałam, gdzie polecę. Ale na pewno tu nie zostanę. Kath miała tu rodziców. Była mniej więcej bezpieczna. Więcej niż mniej.
Taksówką pojechałam pod sąd. Kierowca pomógł mi rozłożyć wózek. Nie mogłam wejść na rozprawę z Thomasem więc czekałam przed budynkiem.
Spacerowałam od ławki do ławki. Co chwila zerkałam na chłopca. On też na mnie patrzył, intensywnie niebieskimi oczami. Miałam ochotę się rozpłakać. Mój synek, moje maleństwo.
Tylko dlaczego do cholery miał się wychowywać bez ojca? Usłyszałam jakieś zamieszanie i zobaczyłam Louisa między policjantami. Odwróciłam się wózkiem i stałam, patrząc jak idą w stronę radiowozu. Złość? Minęła. Wściekłość? Przeszła. Został jeszcze zawód. Okropny zawód, bo ufałam mu bardziej niż sobie. Po prostu nie rozumiałam tego wszystkiego. On i takie rzeczy? Nie..
Nie widział mnie. Dawał się popychać i poganiać patrząc na swoje buty. Wyglądał okropnie. Jakby...bez życia. Zgarbiony, nieogolony i bardzo chudy. Teraz czekała go ponura przyszłość. A ja nie mogłam stać w miejscu. I chociaż kochałam go bezgranicznie, byłam odpowiedzialna za Toma. Wtedy Louis widział, lub nie widział, nas ostatni raz.

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 8


~Louis~
Weszliśmy do gabinetu ginekologicznego. We trójkę, a dokładnie w piątkę. Alicja uzgodniła z koleżanką, że ta pierwsza pójdzie na badanie, a my będziemy jej towarzyszyć. Dziewczyny lepiej nie było zostawiać samej, kiedy w grudniu próbowała zrobić coś, czego mogła żałować. Jednak sytuacja została opanowana, a wszystko wróciło do normy.

Kath, z tego co kojarzę, była w piątym miesiącu ciąży. Alicja w siódmym. Obie to grubaski, które trzeba rozpieszczać. Pracowałem jak pracowałem, ale znajdowałem czas. Owszem, było ciężko, bo baby były uparte i często dawały w kość.
Badanie u obydwu wyszło bardzo dobrze. Dzieciaki były zdrowe i ruchliwe.
Mój syn będzie miał kolegę. Katherina również nosiła pod sercem chłopca. Wziąłem je na obiad do włoskiej restauracji.

Zaczęły rozmawiać, kompletnie mnie ignorując. Świetnie. Jedna pizza to za mało.
Zaraz po powrocie do domu muszę się napić. Koniecznie - pomyślałem
- Kupiłam nową bieliznę - o, to usłyszałem.
- Którą? - spytałem przytomniejąc.
- Co którą? - Alicja na mnie spojrzała uśmiechając się niewinnie.
- Nic - sam odpowiedziałem sobie na pytanie. - Cieszę się, kochanie.
- Spodoba ci się - pocałowała mnie czule.

Miła odmiana - przeszło mi przez myśl. Nie żebym czuł się zaniedbany, ale, że tak powiem, byłem zaniedbany. Miałem zapierdol jak nigdy wcześniej.
Na jedną kobietę jeszcze, jeszcze... Ale dwie to naprawdę dużo. Musiałem być bardzo wyrozumiały i cierpliwy.

Zapłaciłem i poszliśmy do auta. Odwiozłem dziewczyny.
- Muszę coś jeszcze załatwić.
- Jak zwykle - Alicja wywróciła oczami. - Muszę wyjść. Muszę pojechać tam i tam. Tylko nigdy nie wiem, co jest tym czymś.
- Jadę do Horana, kochanie. Zapomniał telefonu - Zaśmiałem się. - Teraz lepiej?
Pokazała na usta, tupiąc noga.
Pocałowałem ją. Gdy weszły do domu, pojechałem. Kłamałem, ale tak było dla niej lepiej.
Nie musiała wszystkiego wiedzieć. Jedynie by się zdenerwowała. Bo o rozstaniu nie mówię. Przekonałbym ją.

Stanąłem pod aresztem. Naprawdę bardzo musiałem się pilnować. Wziąłem głęboki oddech i wysiadłem z auta. Z moim prawnikiem podszedłem do strażników.
Sprawdzili mnie, zabrali telefon, klucze i wszystko metalowe. Teraz siedziałem przy stoliku czekając.
Jeszcze nigdy go nie widziałem. Ale teraz będę miał okazję. Zastanawiałem się, dlaczego Katherina nie zeznała, że ją zgwałcił. Stukałem palcami o blat, myśląc o wszystkim co chciałem mu wygarnąć.

- Louis, tylko bez nerwów - powiedział Riley.
- Nie mam czasu, szybko gościu - jęknąłem.
Pokręcił głową i poklepał mnie po plecach. Stalowe drzwi otworzyły się i dwóch strażników wprowadziło mężczyznę w moim wieku.
Zacisnąłem szczękę ledwo będąc w stanie usiedzieć na miejscu. Moja nienawiść wzrosła. Spojrzał na mnie niechętnie.

Zajął miejsce naprzeciwko mnie.
- Masz zamiar uciec? - spytałem na tyle cicho, że znudzony gliniarz obok nie usłyszał.
- Może - wzruszył ramionami kładąc ręce zakute w kajdanki na stół.
- Nie radzę. - powiedziałem spokojnie. - Tu pożyjesz całe pięć lat, stary.
Pochylił się w moją stronę.
 - Posłuchaj, szmaciarzu. Nie wiem kim jesteś i czego chcesz, ale ze mną nie igraj. W każdej chwili możemy się zamienić. - odparł wolno.
- Wystawisz ryj zza kratek, zginiesz. Wybór należy do ciebie. Teraz, jutro, za tydzień, a może za pięć lat. Nie waż się chociażby do nich zbliżyć. Nie pozwolę na to.

- Do nich? - uniósł brew zaciekawiony. - Powiem ci, że popełniłeś teraz faux pas. - roześmiał się.
- Wiem co mówię. Nic przez przypadek. - zapewniłem.
- To powiem ci, że zmotywowałeś mnie do działania. - przyjrzał mi się poważniejąc. - Przyjdzie twój dzień.
- Stanę nad twoim grobem i splunę. Skrzywdziłeś ją, a to zdecydowanie nie było mądre. Co ona ci zrobiła?

- Och, nic. Ja ją uszczęśliwiłem i będę to robić, gdy wyjdę. Wywieziesz ją na koniec świata? Znajdę. - syknął przez zęby.
- Nie tkniesz jej - warknąłem.
Pokiwał tylko głową. Jeszcze nigdy nie byłem tak zdenerwowany. Myślałem, że rzucę się na niego i rozszarpię.

- Kojarzysz, prawda? - podsunąłem mu zdjęcie jego siostry.
- Wiesz, przyjacielu, coś za coś. Ty skrzywdzisz ją, ja kogoś innego. Tak chcesz pogrywać? Katherina - westchnął mówiąc to imię - Moja piękna, należy do mnie. Z tego co powiedziałeś, jest w ciąży. Zawsze chciałem zostać ojcem.

- Dziewięć. Tyle śladów miała Katherina i tyle będzie miała ona. Oberwie za wszystko. Wywieziesz na koniec świata? Znajdę. Dziecko? Jedno uderzenie je zabije. Nie pobawisz się zbyt długo.
- Ale ty też masz coś dla siebie cennego, prawda? - przekrzywił głowę. - Dalej chcesz się licytować?

- Zajebię cie. Choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobię. - wstałem i zmierzyłem do wyjścia; w ostatniej chwili odwróciłem się i napadłem na niego z pięściami.
Strażnicy raptownie weszli między nas i rozdzielili. Riley złapał moje ramiona, odwracając mnie do wyjścia. Wyszedłem, klnąc pod nosem.

Otarłem krwawiącą wargę i nastawiłem palce krzywiąc się. Naprawdę nie wiele potrzebowałem, żeby ponownie wybuchnąć. Świeże powietrze mało pomogło. Bylem wściekły. Po co ja tam szedłem? Dla nerwów? Wróciłem do domu na nogach. Trzy godziny, ale doszedłem. Przynajmniej ochłonąłem. Było już dosyć późno. Kath pewnie spała, a w sypialni paliła się lampka.
Modliłem się żeby mała już spała. Tylko tyle, kurwa, nic więcej.

I pewnie tak było. Nie chciałem, żeby zobaczyła mnie w takim stanie. Musiałem zasnąć i jutro obudzić się w lepszym stanie. Alicja leżała na łóżku w poprzek w mojej bluzie i spała.
Przynajmniej raz mi się poszczęściło. Wziąłem szybki prysznic i ubrałem dresy. Usiadłem na skraju łóżka i dotknąłem policzka dziewczyny. Włożyłem ręce pod jej talię i poprawiłem ją, kładąc normalnie.
Nie obudziła się, tylko przytuliła do poduszki. Położyłem się obok. Zasnąłem, czując pod ręką ruchy syna.
Rano tak strasznie nie chciałem wstawać, że budzik wylądował na ścianie.

- Louis? - usłyszałem zdziwiony głos.
Ktoś głaskał moje policzki.
- Daj mi spać - odwróciłem się do niej plecami.
- Ale miałeś jakieś spotkania mieć - przypomniała spokojnie.- I następnym razem nie kłam, kochanie. - dodała zostawiając mnie samego.

- Kurwa... - walnąłem w poduszkę obok i wstałem. Nie chciałem się z nią kłócić.
Humoru to ja z rana nie miałem dobrego. A jak tylko pomyślałem o sześciu literach składających się w nazwisko "Styles", trafiał mnie szlag. Wyszedłem z pokoju. Akurat Katherina wracała w ręczniku do sypialni. Na jej plecach właśnie było owe nazwisko.
W jednym momencie przycisnąłem ją do ściany, patrząc w oczy.
- Ty...

 Nagle zapomniałem co chciałem jej powiedzieć.
- Tak, Louis? - spojrzała na mnie zaskoczona. - Czemu na mnie napadasz?
- Będę cię chronił. Wiesz to, prawda?
- Jestem ci wdzięczna, ale macie swoją rodzinę - pokiwała głową. - Tym się zajmij. Musisz być w końcu szczery i odpowiedzialny.Nie rób z siebie bohatera. Zabijesz jego, a wtedy ci nie daruję.
- Chcę pomóc, ale do kurwy nie jestem cudotwórcą. Błagam pomóż... To wszystko - pocałowałem ją w czoło i zszedłem do kuchni.

Od razu dostałem talerz w ręce. Potem kubek z kawą. Ładnie pachniało. Odstawiłem to wszystko na stół i pociągnąłem dziewczynę na kolana.
- Jesteś zła?
- Tak, jestem zła.
- Przepraszam, że skłamałem, ale to było ważne.
Wzruszyła ramionami, jeżdżąc palcami po stole.
 - Ty mnie masz za głupią, tak? Naiwna, głupiutka, siedzi w domu albo chodzi na zakupy. Mi się nic nie mówi.
- Nie, to nie tak. Po prostu... Za dużo ostatnio na mnie spadło i nie do końca sobie radzę
- No przecież chcę ci pomóc - popatrzyła na mnie.
- Wiem. Zawaliłem.

Oparła głowę o moje ramię. Westchnęła cicho. - Chciałabym, żebyśmy wszystko przetrwali.
- Tak będzie. On wszystko naprawi - położyłem dłoń na jej brzuchu.
Pocałowała mój policzek, a swoją dłoń położyła na mojej.
- Kocham was.
- To zjedz śniadanie. - uśmiechnęła się do mnie i wstała.
Zjadłem, a potem zająłem się swoją zabawką w garażu.
~Katherina~ 
Wróciłam do swojego mieszkania, kiedy było coraz bliżej terminu. Nie mogłam tam mieszkać. Musieli mieć przestrzeń. Zwłaszcza, że Thomas niedługo przyjdzie na świat. Za jakieś dwa miesiące, ale niedługo.
Troy mnie pilnował. Nie pozwalałam mu się zbliżać, ale miałam zaufanie.
Trochę posprzątałam i ogarnęłam rzeczy. Naprawdę czułam się znacznie lepiej.
Nie mogłam uchodzić za wariatkę. W końcu zostanę mamą, a to nauczy mnie odpowiedzialności.
Louis kupił mi wszystko czego będę potrzebować.

- Jak wniesiesz tu jeszcze jedno pudełko, to wyleci z tobą przez okno - prośbą nie działało, to groźba dobra. Staliśmy w holu we trójkę.
- To tylko niezbędniki.
- Mówisz tak po raz setny. Ala, powiedz mu coś.
- Coś. Już - powiedział za nią.
Pokręciłam głową i wypuściłam ich do salonu. Zacznę pracować to oddam. Wyszli dopiero późnym wieczorem. Trochę zmęczona poszłam wziąć kąpiel.

Zanurzona w wodzie patrzyłam na brzuch. Coraz większy. Nie dam skrzywdzić swojego syna.
- Co tam, mały? Dobrze ci tam? - mówiłam do malucha.
Na pewno tak. Odpowiedział mi. Czułam kopnięcie. Uśmiechnęłam się pod nosem. Fajnie czuć swoje dziecko. Obiecałam sobie, że będę najlepszą mamą na ziemi. Przeszłość to przeszłość, ale mój syn był teraźniejszością. I tylko on pozwoli mi być kimś normalnym. Cieszyłam się, że mam tak oddanych przyjaciół. Zawsze, kiedy potrzeba, oni są. Nie chciałam, aby to działało w jedną stronę. Ja też w każdej sytuacji byłam dla nich. Zresztą, często wysłuchiwałam Lou, kiedy Ala dawała mu popalić. Zawsze mnie to bawiło. Ale tak naprawdę, to kochany facet. A ona była prawdziwą szczęściarą.