środa, 31 grudnia 2014

Rozdział 3

~Alicja~
- Gówno mnie to obchodzi! - usłyszałam krzyki. To był głos Louisa. Byłam tego pewna. - Nareszcie - drzwi się otworzyły, ale to nie były drzwi od mojego pokoju. Gdzie ja byłam?
Otwierałam i zamykałam oczy. Byłam taka senna, taka zmęczona...Ale dlaczego? Coś się stało? Nie pamiętałam. Byłam jeszcze otumaniona.
- Cześć kochanie - dostrzegłam Louisa w nogach łóżka.
Zmarszczyłam czoło i chciałam się podnieść. Dobra. Co się stało? Wyglądał na zmartwionego. Miał zmierzwione włosy i naprawdę był niespokojny.
- Wszystko będzie dobrze - chciał powiedzieć coś jeszcze, ale do sali wszedł lekarz. - Panie doktorze? - zwrócił się do mężczyzny w średnim wieku.
- Panna Moore jest przytomna czyli wszystko w porządku. Wie pani co się stało? - lekarz spojrzał na mnie intensywnym wzrokiem.
Zamrugałam oczami, próbując sobie coś przypomnieć. Był wieczór, wracałam od Katheriny, ale jej nie było i...Tak chyba pamiętałam.
- Jakiś dupek ją potrącił nie zdając sobie sprawy jak wielkie poniesie tego konsekwencje - wyprzedził mnie Louis.
- Panie Tomlinson - ewidentnie go upomniał.
Lou wypuścił powietrze z ust, opierając ręce na ramie końca łóżka. Widziałam jak zaciska na niej palce. Nie cierpię jak się wkurza. Zwłaszcza na mnie.
- Wszystko jest okay? - spytał lekko się opanowując.
Mężczyzna trochę posiwiały podszedł do mnie i zbadał puls. Drgnęłam czując ból ramienia. Było obandażowane. Poza tym nie widziałam więcej obrażeń. Czułam obie nogi i obie ręce. Chyba było ze mną dobrze.
- Tak czy nie? - mój chłopak szybko się denerwował.
- Jeszcze zostawimy panią na obserwacji. W domu ramię będzie trzeba obkładać lodem. - zaznaczył.
- Będziemy - Lou nie dopuszczał mnie do słowa.
- Umiem mówić - wtrąciłam i zamknęłam oczy. Ja potrzebuje Ibupromu a nie rad.
Znowu zostaliśmy sami. Louis usiadł na moim łóżku i pocałował moją dłoń. Chciałam, żeby się uspokoił. Drobny wypadek. Nie było wiele szkód. Mam nadzieję, że temu kierowcy też się nic nie stało. W końcu to była moja wina. To ja weszłam pod samochód, przez swoją nierozwagę.
- Chcę już do domu. - powiedziałam powoli siadając. - Co z Katheriną?
- Nie wiem skarbie. Najważniejsze, że jesteś cała - widziałam, że miał do mnie żal o wykradnięcie się.
Ale musiałam. Nie mogłabym spać po nocach. Chociaż teraz też nie będę mogła.
- Louis, ona nie odbiera telefonu. Nie było jej w domu.
- Odpoczywaj - pogłaskał mój policzek. - Później się tym zajmiemy... razem.
- Dobrze, przepraszam. To było konieczne - wtuliłam się w jego dłoń.
- Jesteś dla mnie najważniejsza. Nie mogę cię stracić rozumiesz? Nie mogę i już.
- Ale przecież nic się nie stało - spojrzałam na niego. Był...To był mój świat.
- Przynieść ci coś?
- Nie. Idź do domu - powiedziałam. Stan jego koszuli i to, że był nie ogolony, mówił o wszystkim.
- Przecież wiesz, że tego nie zrobię.
- Proszę - westchnęłam zmęczona. Lou był tak strasznie uparty. Zawsze stawiał na swoim. Na myśl przyszła mi chwila, kiedy się poznaliśmy.
Byłam na wymianie studenckiej i mieszkałam u jego mamy. Kiedyś przyjechał z niezapowiedziana wizytą, a ja akurat brałam prysznic i tak jakby zapomniałam zablokować drzwi.
To od razu było bliskie spotkanie. Zaczęłam krzyczeć i piszczeć. Zrobiłam się cała czerwona i ukryłam twarz w poduszce. O matko. Dalej mnie to krępowało. A on miał wtedy taki bezczelny uśmiech. Był starszy i to znacznie, ale często w ogóle się tak nie zachowywał.
No i potem wszystko się jakoś potoczyło tak, że zrezygnowałam ze studiów i wyjechaliśmy do Londynu razem.
Pamiętam swój pierwszy, nasz pierwszy raz.
Zabrał mnie do Francji. Tak po prostu. Wróciłam od Katheriny, a on mówi, że jedziemy na lotnisko. Nie przebrana wsiadłam do auta i pojechaliśmy. Wszystko co przygotował przerosło moje oczekiwania.
Czułam się wtedy tak ważna. Wiedziałam, że mu zależy i że się starał. I była wieża Eiffla i była kolacja. I tańczyliśmy nad Sekwaną. A później zabrał mnie do swojego apartamentu. Kwiaty i szampan towarzyszyły nam tam na każdym kroku.
Był bardzo delikatny i starał się, abym czuła najmniej bólu. Spojrzałam na dwudziestosiedmiolatka i pocałowałam go.
- Do domu. Już - szepnęłam.
- Nie. Jak jeszcze raz to powiesz to stracę cierpliwość.
- Lou, jeśli mnie kochasz to pójdziesz odpocząć, bo nie będziesz chciał żebym się denerwowała.
- Twoje szantaże nie działają kochanie...
Nie miałam do niego siły. Powoli ułożyłam się w wygodnej pozycji, uważając na ramię.
- Śpij. - w końcu rzeczywiście ponownie odpłynęłam.
Gdy opuszczałam szpital bardzo padało. Poprawiłam marynarkę na ramieniu, które było w usztywnieniu. Zeszłam powoli po schodkach, próbując wyciągnąć telefon. Chciałam zadzwonić do Lou.
Oczywiście musiał mi wypaść co przysporzyło kłopot. Jakiś młody chłopak podniósł go widząc że sprawia mi to problem.
- Dziękuję - powiedziałam, odgarniając mokrą grzywkę. Uśmiechnęłam się i wzięłam telefon.
- Nie ma za co. Coś poważnego? - wskazał na moje ramię.
- Stłuczenie. Ja idiotka nie patrzyłam na ulicę. Lepiej niech pan idzie do środka. Pada.
- Jestem Tom - chciał podać mi dłoń wtedy obok mnie pojawił się Louis. - Będzie dobrze. - chłopak mruknął i ulotnił się w jednej chwili.
Nie zdążyłam nawet powiedzieć "cześć". Odwróciłam się do mężczyzny.
 - Właśnie miałam dzwonić...
- Ale zrezygnowałaś na rzecz rozmowy z nim - prowadził mnie do auta.
Wsiadłam szybko i pociągnęłam za pas bezpieczeństwa. Nie zmokłam tak bardzo. - Nie byłeś dzisiaj w pracy?
- Nie. - powiedział krótko.
- Ciekawie się zaczyna -mruknęłam pod nosem, dzwoniąc do Katheriny. Jej ojciec był naczelnikiem policji. Na pewno wiedziałby, gdyby się coś stało.
- Jej karta jest nieaktywna od kilku dni. - usłyszałam.
- Zwolniła się z pracy - odłożyłam telefon. Poczułam uścisk w żołądku. To sprawiało, że nerwy brały górę. Wtedy wpadałam w histerię.
- Nie wyciągajmy pochopnych wniosków.
- Louis, to nie jest normalne. Nie otwierała, nie odbiera. Coś się musiało stać - postukałam palcami o deskę rozdzielczą. - Mam nadzieję, że nie dostane żadnego wezwania o spowodowanie wypadku. Nie mam do tego głowy.
- Zająłem się tym. Mała proszę nie denerwuj się.
- Jak to? - spojrzałam na niego zaskoczona.
- Spotkałem się z tym gościem... dogadaliśmy się.
- Dogadaliście? Złamałeś mu szczękę czy ręce? - zakpiłam i pocałowałam go w policzek. Stanął pod domem.
- Dlaczego nie możesz na chwilę zostawić tego całego gówna wokół? - popatrzył na mnie trzymając ręce na kierownicy.
- Co nazywasz gównem? - utrzymałam jego spojrzenie. - O co chodzi?
- O wszystko. Załatwiłem. Mogłabyś podziękować i odpuścić.
- Aha. Bo wiem jak załatwiasz swoje sprawy. Nie ważne. Dzięki - wysiadłam z rzeczami i poszłam do domu.
Słyszałam, że idzie za mną. Świetnie. Kłótnia to to czego potrzebowałam
Nigdy tego nie lubiłam. Co to za satysfakcja być zła na osobę, którą się kocha?
Weszliśmy do domu bez słowa. Louis od razu poszedł do piwnicy. Pewnie będzie robił coś przy swoim złomie.
Postanowiłam zrobić obiad. Miałam dużo czasu, bo korzystając z jednej ręki będę to robiła wolno.
To zdecydowanie było spore utrudnienie. Ale teraz nic na to nie poradzę. Trzeba poczekać. Następnym razem po prostu będę uważać. Mogłam się rozglądać, a byłam zajęta myślami. Po upływie półtorej godziny prawie skończyłam. Sięgnęłam do szafki, aby wyjąć dwa talerze. Jeden o mało mi nie spadł, ale uratowałam sytuację. Postawiłam je na blacie i nałożyłam spaghetti. Nie bardzo lubiłam tę potrawę. Po prostu łatwo się ją przygotowało. Louis nie pokazał się ani na chwilę. Słyszałam tylko co chwila jakieś hałasy z dołu. I przekleństwa, kiedy coś mu nie wychodziło. On był dosyć nerwowy. Łatwo się denerwował.
Dlatego często pod jego nieuwagę, podawałam mu melisę, bo przecież rozniósłby pracowników. Wszyscy musieli chodzić jak w zegarku. A gdy w pracy było ciężko, to przenosił nerwy tutaj i nie było ciekawie. Oczywiście nigdy mnie nie uderzył. O nie. Nawet o tym bym nie pomyślała. Był cudowny na swój sposób. Ale lepszego chłopaka mieć nie mogłam.
Nie chciało mi się schodzić na dół. Wystukałam mu wiadomość. Nie przyszedł jednak. Nie zdziwiłabym się gdyby w ogóle nie odczytał wiadomości.
Naprawdę nie chciałam tam wchodzić, bo jeszcze bym z tych schodów spadła. Moje szczęście jest nie do opisania. Rozwaliłam szklankę robiąc huk. O, przyszedł. Super. Podałam mu obiad.
- Nie będę jadł - mruknął myjąc ręce ze smaru.       
- Nie denerwuj mnie - powiedziałam biorąc głęboki oddech.
Wzięłam talerz i poszłam do salonu. Słyszałam, że idzie na górę i to było tyle. Ten dzień będzie bardzo cichy - pomyślałam. Zjadłam i zła sprzątnęłam szkło oraz naczynia. Poszłam na górę, ale Louisa nie było w naszej sypialni. Co tym razem robił? Postanowiłam to sprawdzić po obłożeniu ramienia.
Siedział na schodach na strych z nogami do góry.
- Co robisz? - spytałam, dosyć ciekawa.
- Medytuję...
- Bardzo ambitne zajęcie. Pomaga?
- Nie.
- Idę na komendę. Może jej ojciec już coś wie - powiedziałam.
- Nie idź nigdzie.
Kucnęłam przy nim. Czułam się jak w jakimś serialu kryminalnym.
 - Jak coś będą, wiedzieć to zadzwonią - otworzył jedno oko.
Odgarnęłam grzywkę bruneta i postukałam go palcami w czoło.
- Wstawaj.
- Po co?
- Wstawaj, bo nie mam się do kogo przytulić.
- A przytulisz się?
- Po to przyszłam.
Przerzucił nogi siadając normalnie. Od razu byłam przy jego ramieniu. Tak mi najlepiej. Przy nim. Pocałował mnie w czoło i przyciągnął jeszcze bliżej. Wdychałam zapach drogich perfum. Zamknęłam oczy i czułam się bardzo dobrze, bo byłam w jego ramionach.
- Kocham cię mała - wziął mnie na kolana, uważając na moje ramię.
- Ja ciebie też kocham - cmoknęłam jego usta i uśmiechnęłam się.
- Puszczę ci wodę do wanny.
- I oczywiście wykąpiesz się ze mną - powiedziałam.
- Skoro chcesz... - pociągnął mnie za rękę do łazienki.

czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 2

Zaparzyłam herbatę, wsypując dokładnie dwie łyżeczki cukru. Już bardzo dobrze znalazłam gust Louisa. Wiedziałam co lubi. Byłam z nim od ponad trzech miesięcy, to znaczy oficjalnie byliśmy razem od tego czasu, a ile wcześniej to nasze. Oblizałam palce po nałożeniu kanapek na talerz i z całym śniadaniem ruszyłam na górę. Szłam ostrożnie, aby nie wywrócić się na którymś stopniu. U mnie wszystko było możliwe. Stanęłam pod drzwiami sypialni, karcąc się za to, że wychodząc, zamknęłam je za sobą. Wystawiając język, w skupieniu otworzyłam drzwi łokciem . Louis na wpół siedział mając na kolanach laptopa. No tak. Praca i praca. Zdecydowanie był uzależniony.
Wywróciłam oczami, stawiając śniadanie na łóżku. Popchnęłam ekran, który po chwili zatrząsnął się. Uśmiechnęłam się teatralnie, zakładając ręce na klatkę. Nawet nie wiem co dokładnie robił. Mówił tylko, że to biznes. Jaki? Chciałabym wiedzieć.
- To było niegrzeczne. - usłyszałam jego zachrypnięty głos.
- Cześć kochanie, też dobrze spałam - odpowiedziałam, ignorując uwagę bruneta.
- Nie łaź taka porozbierana, bo się przeziębisz. - odłożył urządzenie na szafkę obok i wzrokiem zmusił mnie do wejścia pod pierzynę.
Wślizgnęłam się pod ciepły materiał. Wzięłam nasze śniadanie i położyłam na jego kolanach. Jedząc, lustrowałam wzrokiem naszą sypialnię. Bardzo mi się podobała. Błękitna z białymi oknami i drzwiami. Wszystkie meble były idealnie dopasowane. Przy toaletce stało krzesło, na które Louis najczęściej rzucał ubrania przez siebie zdjęte. Rzadko kiedy stało puste, tak po prostu żeby usiąść. Tomlinson lubił być dobrze zorganizowany i powiadomiony, ale był również bałaganiarzem. Najczęściej to ja sprzątałam. Chyba, że się obraziłam i sytuacja go do tego zmusiła.
            Mężczyzna wziął kanapki, ale tylko te bez pomidora, którego ja z kolei uwielbiam.
- Co dzisiaj robimy? - spytałam, nie mając koncepcji.
- Muszę wpaść na chwile do biura. Ważna sprawa. Popołudniu jestem cały dla ciebie.
- Popołudniu idę do fryzjera, i do kosmetyczki, i na zakupy, i jeszcze do kina - powiedziałam szybko.
- Możesz to odwołać. - przeniósł na mnie wzrok.
- Nie mogę - odparłam uparcie.
On nie może, to ja też nie mogę. Nie chcę znowu siedzieć cały dzień sama. Ten dom był wielki i czułam się jak w muzeum.
- To nie są istotne rzeczy, a ja chcę spędzić z tobą popołudnie.
Jadłam kanapkę, nie odpowiadając. Rzadko się obrażałam. Przeważnie na krótko, ale ta jego praca działała mi na nerwy.
- To jak? - dźgnął mnie w żebra.
- Nie wiem. Znowu mam odwołać spotkanie z Paulem, bo ty jak zwykle musisz pracować - westchnęłam.
- Umów się z nim do południa - zasugerował jakby to było oczywiste.
- Naprawdę? Nie pomyślałabym. Ale wiesz co? On też pracuje.
- Przestań ze mną dyskutować - powiedział, a jego głos stał się bardziej surowy.
Nie odpowiedziałam mu, bo byśmy się pokłócili. A on jest czasem...ugh. Wzięłam naczynia i poszłam na dół. Wszystko wstawiłam do zmywarki. Byłam na bosaka. Nie chciało mi się ubierać. Cały dzień w domu. Po co? Kto mi zabroni chodzić prawie nago, a może nawet i nago.
- Mówiłem coś, będziesz chora - usłyszałam. Louis był już ubrany w garnitur i zawiązywał właśnie krawat. - Nie ma sensu żebyś tak chodziła gdy nie patrzę. Będziesz chora, a tego byśmy nie chcieli.
- Idź już do tej pracy! Idź sobie! No idź! - krzyczałam tupiąc w miejscu nogami. - Ważniak jeden! - zaczęłam pchać go do wyjścia.
- Ej - w pewnym momencie z łatwością przycisnął mnie do ściany. - Wychodzę, a ty idziesz się ubrać. Widzimy się o 16 tam gdzie zawsze, tak? - mówił nieustannie patrząc mi w oczy.
Kiwnęłam tylko głową. Poprawiłam mu krawat, żeby wyglądał lepiej.
- Moja dziewczynka - uśmiechnął się zadowolony i mocno mnie pocałował.
Oddałam pocałunek, jeżdżąc rękoma po jego torsie. W ogóle nie chciałam, aby szedł. Wolałabym się do niego przytulić i tak zostać.
- Do zobaczenia, słońce -jeszcze raz cmoknął moje usta i wyszedł.
Pokręciłam głową, idąc na górę. Musiałam się ubrać. Zamierzałam teraz udać się do fryzjera i coś ze sobą zrobić. Może ja go już nie pociągam? Wyjście na miasto bardzo mi odpowiadało. Pobędę między ludźmi i trochę się rozerwę. O! Zadzwonię do Katheriny. Ona na pewno ma trochę czasu.  
Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer do przyjaciółki. Zmarszczyłam brwi, słysząc że telefon był niedostępny. Dlaczego? Zadzwoniłam jeszcze raz ale to samo. Zrezygnowałam po czterech próbach. Może nie wzięła telefonu i gdzieś wyszła. Postanowiłam spróbować wieczorem. W zasadzie nie odzywała się od dwóch dni, dlatego to mnie martwiło. Ubrałam się i wyszłam na powietrze. Szłam spokojnie ulicą, w kierunku jej kawiarni.
Gdy powiedziano mi, że się zwolniła, byłam naprawdę mocno zdziwiona. Cały czas zastanawiałam się co z nią jest. Siedziałam w salonie i myślałam.
Nawet nie wiem kiedy, a było już wpół do czwartej.
            Wyszłam właśnie z galerii i szłam do restauracji. Kompletnie z głową w obłokach. Co się mogło stać?
Mężczyzna siedział już przy naszym stoliku pijąc kawę. Z westchnieniem rzuciłam torby na krzesło obok i też usiadłam. 
Pójdę do jej mieszkania i wszystkiego się dowiem. To jest bardzo dobry pomysł. Inaczej kompletnie nie zasnę. - myślałam.
- Na co masz ochotę? - spytał Louis nalewając mi wina.
- Co? - zmarszczyłam brwi. - Nie wiem, to co ty - odparłam, patrząc jak napełnia kieliszek. Ręką przytrzymywał swoją marynarkę, gdy lekko się podnosił.
- Wszystko w porządku kochanie? - wrócił na swoje miejsce patrząc na mnie z troską.
- Tak - potrząsnęłam głową. - Jak w pracy? Dużo roboty? Tęskniłeś?
- Oczywiście, że tęskniłem, co to za pytanie?
Uśmiechnęłam się do niego. To znaczy, że o mnie myślał. Był taki cudowny. Ja nie miałam pracy, bo Louis nie chciał abym pracowała. Na razie próbowałam rozwijać marzenia o aktorstwie.
- Jesteś bardzo rozkojarzona - znów wyrwał mnie z zamyślenia.
- Wydaje ci się. Kupiłam dwie sukienki - zmieniłam temat. Przejdę się tam wieczorem. Na razie byłam tutaj z Lou.
- Cieszę się. Lubię cie w kobiecych rzeczach.
Wyciągnęłam rękę i położyłam ją na stoliku blisko jego. Posłałam mu ciepły uśmiech. Miał takiego cudowne, niebieskie oczy...
- Cieszę się, że przełożyłaś tamte rzeczy.
- Tak, ale muszę później wyjść - wyznałam i wzięłam łyk wina.
- Powiedziałem żebyś wszystko załatwiła wcześniej. Nie prosiłem chyba o zbyt dużo.
- Ale nie mogłam - wywróciłam oczami.
Liczyłam na to, że oddzwoni. Kelner przyniósł nam obiad. Posłał mi uśmiech, co odwzajemniłam i zaczęłam jeść.
- Nigdzie już dzisiaj nie pójdziesz - przerwał ciszę. - Ani słowa, jedz - wtrącił gdy widział, że chcę coś powiedzieć.
Grzebałam w talerzu, czując się źle. A może ja ją czymś zawiodłam? Może się obraziła i nie chciała ze mną rozmawiać? Wszystko tak cholernie mnie męczyło. Nie wiedziałam co myśleć. Dużo pytań, a brak odpowiedzi. Musiała zobaczyć już nieodebrane połączenia, więc czemu się nie odzywała. Katherina nigdy nie kłamała. Nie robiła tego. Zawsze o wszystkim rozmawiałyśmy. Ugh...Pójdę.
Zjedliśmy obiad w ciszy.
- Ja płacę - wyprzedziłam go.
- Przecież wiesz, że to nie przejdzie - wyciągnął odpowiednią ilość banknotów i położył je na stoliku. Wstał, zapiął marynarkę i wyszliśmy z lokalu.
Wsiadłam z nim do białego audi. Zakupy leżały na tylnych siedzeniach. Zrobiłam się czerwona widząc jasny ślad na fotelu za kierowcą. Mężczyzna podążył wzrokiem za mną i roześmiał się na głos.
Szturchnęłam go w ramię i oparłam się wygodniej.
- To nie jest zabawne.
- Myślę, że to bardzo zabawne, kochanie - położył dłoń na moim udzie dalej się śmiejąc.
Boże, bardziej czerwona być nie mogłam. Odwróciłam głowę w stronę okna. To on wymyślał takie szaleńcze miejsca! Do końca jazdy co na niego zerknęłam to ten złośliwie poruszał brwiami. W domu ledwo przekroczyłam próg a już byłam bez sweterka.
Oplotłam jego szyję i wskoczyłam mu na biodro. Całowałam go coraz bardziej namiętnie. Objął mnie ciasno ramionami idąc powoli schodami w górę. Zaniósł mnie do sypialni, a potem rzucił na łóżko. Pociągnęłam go za sobą. Zamieniliśmy się miejscami. Usiadłam wygodnie na jego torsie i pocałowałam go znowu. Uwielbiałam usta mojego chłopaka. Zaczęłam rozpinać mu koszulę.
- Pokaż mi te sukienki, hm? - wiedział jak poprawić mi humor.
- Tak! - zeszłam z niego i uśmiechając się poszłam na dół po zakupy.
Gdy wróciłam, leżał na środku łóżka z rękami nad głową. Wyglądało to bardzo zachęcająco. Jednak powstrzymałam się, żeby go znów nie całować.
Przebrałam się w czarną sukienkę na jedno ramiączko.
Podparł się na łokciach żeby mieć na mnie lepszy widok.
- Jest na prawdę w porządku - powiedział z uznaniem.
- Też mi się spodobała. Zobacz drugą - odwróciłam się i pochyliłam do następnej torby.
- Jest bardzo w porządku - usłyszałam w tamtym momencie za plecami.
Zaczęłam się śmiać. Wyobraziłam sobie gdzie patrzy.
- Też byłem na zakupach, wiesz?
- I co kupiłeś, kochanie? - zasunęłam suwak czerwonej, koronkowej sukienki.
Wstał i podszedł do mnie z niewielkim pakunkiem podając mi go. Sam stanął za mną i zaczął całować mój kark. Przekrzywiłam głowę, mrucząc. Lubiłam jak tak robił. To było czułe miejsce. Zaczęłam otwierać prezent.
W mojej dłoni znalazła się subtelna, srebrna bransoletka z czerwonym kryształem.
- Jaka ładna - szepnęłam przejeżdżając palcami po ozdobie.
- Tam jest jeszcze coś do kompletu.. - usłyszałam przy uchu.
Uśmiechnęłam się, gdy czując jego oddech na szyi, przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Wyjęłam więc następną rzecz.
Moim oczom ukazała się... Och. Trzymałam w ręce zabawkę, to znaczy.. Zatyczkę, tak to się chyba nazywało, z kryształem podobnym jak na bransoletce.
Moje oczy od razu zrobiły się większe. Obracałam ją w ręce zaskoczona. Czegoś takiego nigdy nie używaliśmy.
- Nie mogłem się powstrzymać. - odezwał się brunet nie widząc żadnej szczególnej reakcji z mojej strony.
- Louis, ale ja...- przyglądałam się temu. - Jak to się...ja nie wiem.
- To proste w użyciu. - zassał skórę za moim uchem.
- Czyli jak?
- Odpowiednie nawilżenie i rozluźnienie. Przecież wiesz co i jak - poczułam drgania wywołane jego śmiechem.
- Urozmaicasz nam życie - odwróciłam się i opadłam na łóżko, zakładając nogę na nogę.
Uśmiechnął się przelotnie i zawisł nade mną. Musnęłam jego usta, a on oddał pocałunek zachłanniej.
- Mój skarb... - odsuwał się na kilka chwil by później wszystko wznawiać.
Dlaczego wydawało mi się, że we wszystkim jesteśmy stworzeni dla siebie? Idealne połączenie ciał, ust, serc, dusz. Kochałam go i wiedziałam, że on kocha mnie. Mimo młodego wieku chciałam poświęcić dla tego związku wszystko co mogłam, zaczynając od najmniejszych rzeczy.
 ~*~
Louis obejmował mnie ręką i spokojnie oddychał. Byłam pewna, że po wszystkim śpi. Delikatnie wysunęłam się z jego ramion.
Mruknął coś niewyraźnie i przewrócił się na brzuch. Śpi. Mój kochany. Uśmiechnęłam się pod nosem i podniosłam bieliznę. Byłam pod mieszkaniem Katheriny dwie godziny później. Naprawdę chciałam wiedzieć co było grane. Zapukałam i czekałam, aż otworzy. Było późno, ale raczej nie spala.
Minuta, dwie, dziesięć i nadal nic.
- Katherina? - zapukałam głośniej. Nie odpowiedziała. Zła i smutna, bo się martwiłam, wyszłam z kamienicy. Szybkim krokiem, ciągle myśląc o przyjaciółce, szłam do domu. Ja naprawdę nie zauważyłam tego auta...A potem nie było już nic.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 1

~Katherina~
- Nie, proszę - jęknęłam, próbując wyrwać nadgarstek z mocnego uścisku.
Byłam przerażona, a jednocześnie zmotywowana do tego, żeby uciekać. Myślałam, że tak jest tylko w filmach. Nigdy nikt nie zrobił mi krzywdy. A teraz stałam tu przed oprawcą, kiedy wieczorem wracałam od koleżanki. Jak zawsze tą samą drogą. Dlaczego akurat teraz na ulicy było tak mało osób, a ja spotkałam dużo silniejszego mężczyznę ode mnie? Nie pozwolił mi przejść obok siebie.
- Posłuchaj, piśniesz jeszcze jedno słowo, a zacznę ciąć tę twoją twarzyczkę nożem - złapał mój podbródek.
Byłam pewna, że już pojawiły się ślady jego palców.
Wysoki brunet patrzył na mnie groźnie, a w zielonych oczach widziałam tylko wściekłość. Trzęsłam się, nie umiejąc ułożyć planu ucieczki.
Syknęłam z bólu, kiedy mocno szarpnął za moje włosy. To tak bardzo bolało. W moich oczach pojawiły się łzy. Nie chciałam się rozpłakać.
- No już, spokojnie kochanie - zamruczał do mojego ucha. - Po prostu mam na ciebie ochotę. To nic złego, ale powiem ci, że to wszystko to twoja wina.
Moja?
Co ja zrobiłam? Nie spotkałam go nigdy. Nie mogłam go niczym zdenerwować.
- Widziałem cię w kawiarni maleńka- szepnął, przesuwając ustami po moim podbródku. - Taka beztroska kręciłaś się z tą tacą. Włosy ci falowały, a twoje biodra...Ah. Niewinnie seksowna dziewica.
Nie, nie, nie. Mogłam się domyśleć czego chciał. Chciał mnie...Czy dałam mu jakieś fałszywe sygnały? Uwodziłam gestami? Jedynie pracowałam i byłam życzliwa dla klientów. Tego ode mnie wymagano. Nie wiem. Może kiedyś go obsługiwałam. Nie pamiętam. Głowa zaczęła mnie boleć. Coraz bardziej się denerwowałam. Brałam głębokie oddechy. Nie odezwałam się. Nie miałam odwagi.
- Działasz lepiej niż viagra - pocałował mnie.
Brutalnie i zachłannie. Czułam obrzydzenie. Nie wiedziałam tylko czy do siebie, czy do niego. Mocno ścisnął moją rękę i poprowadził w stronę czarnego auta. Zapierałam się, ale to był błąd. Dostałam w twarz. Zabolało. Odwróciłam głowę, sycząc z bólu.
- Rób, co każę a cię trochę oszczędzę - warknął agresywnie.
Wepchnął mnie na tylne siedzenia i zatrząsnął drzwi. Rozpłakałam się dłużej nie mogąc wytrzymać. Dusiłam się łzami, chociaż wiedziałam, że to nie pomoże.
Wsiadł do auta i ruszył. Byłam przerażona. Bezsilna. Przegrałam. Nie mogłam uciec, ani krzyczeć o pomoc. Widząc przy jego pasku broń, wszystko stało się jasne. To nie był człowiek wiedzący co to litość. Zerknęłam w tylne lusterko, aby sprawdzić czy na mnie patrzy. Gdy upewniłam się, że jest skupiony na drodze, wsunęłam rękę do kieszeni wyjmując telefon.
Dobrze, że był dotykowy. Nie narobiłam hałasu przyciskami. Zaczęłam szukać numery taty. On mógł mi pomóc. Komórka nagle zaczęła dzwonić. Przestałam oddychać. Serce waliło jak oszalałe. Nie udało się.
Samochód zahamował z piskiem opon. Chłopak machinalnie odwrócił się w moją stronę. W zielonych oczach błyszczały niebezpieczne ogniki.
- Myślałaś, że się nie zorientuję? Masz mnie za idiotę? Daj mi ten telefon - powiedział głosem bez wyrazu.
- Nie - potrząsnęłam głową i jęknęłam.
Złapał broń, wcześniej wiszącą przy jego pasku i wycelował we mnie.
- Nie będę się powtarzał.
Zamrugałam oczami. Ton jego głosu, wywoływał dreszcze. Wyciągnęłam do niego rękę z telefonem, płacząc. Szybkim ruchem zabrał urządzenie i spojrzał na ekran.
- Halo? - usłyszałam głos mojego ojca. - Katherina?
- Abonent czasowo niedostępny - warknął porywacz i wyjął baterię oraz kartę z telefonu. Wszystko to wyrzucił przez okno, co na pewno rozjechał następny samochód, kiedy ruszyliśmy.
- Nie! - krzyknęłam przerażona. Moja nadzieja prysła.
Brunet jechał bez słowa. Powstrzymując się od ponownego wybuchnięcia płaczem, patrzyłam na mijane budynki. Lampy uliczne dawały światło. Kolejne minuty jazdy dłużyły się w nieskończoność. Gdy już myślałam, że podróż nigdy się nie skończy, samochód stanął.
Podniosłam głowę i przetarłam twarz ręką. Teraz czekał mnie wyrok. Coś, co będzie boleć. Tego właśnie się obawiałam. Jak bardzo mnie skrzywdzi? Może zabije?
Z rozmyśleń obudziło mnie otwarcie najbliższych drzwi,
- Idziemy - mężczyzną siłą wyciągnął mnie na zewnątrz.
Rozejrzałam się, by wiedzieć gdzie jesteśmy. Stało tu niewiele domów. Obrzeża Londynu. No tak. Nie będę miała gdzie uciec. Stwierdziłam, że był bogaty.
Willa do której mnie prowadził była wielka, lecz w ciemności mało widziałam.
- Panie przodem - rzucił z udawaną życzliwością i gestem ręki wskazał na drzwi wejściowe. Potarłam dłońmi ramiona, odczuwając zimno. Powoli, z obawą weszłam do środka. To był błąd. Zamknął za nami drzwi.
- Proszę, nie rób mi nic - pisnęłam.
- Myślisz, że ominie cię kara? - ton jego głosu diametralnie się zmienił. - Niedoczekanie twoje.
Spojrzałam na niego. W holu było jasno. Widziałam dopasowaną czarną koszulę do jego umięśnionego torsu. Czemu ja teraz zwracam na to uwagę?
Poważnie?
- Wejdziesz na górę sama, czy może potrzebujesz specjalnego zaproszenia?
- Nie chcę - pokręciłam głową.
- Nie chcesz? - powtórzył po mnie.
Zerknęłam na mężczyznę. Napiął mięśnie i zacisnął zęby. Denerwowałam go. Ale to wszystko przez strach, który powodował, że nie myślałam racjonalnie. Nawet nie zarejestrowałam, kiedy zdążył podnieść rękę. Siarczysty policzek, który mi wymierzył, powalił mnie na ziemię.
 -Nie przyjmuję odmowy- warknął, patrząc na mnie z góry.-Kim jesteś, by mi się sprzeciwiać?
W moich oczach ponownie stanęły łzy. Oddychałam niespokojnie, czując krew, która płynęła z rozciętej wargi.
- Przepraszam - wyszeptałam.
- Żałosne- mruknął i postawił mnie na równe nogi.- Zamknij się już i po prostu właź na górę- w jego głosie poczułam nutkę... rezygnacji? Westchnął głośno. Był zły, ale i zmęczony. Jednak chyba nie chciał mi odpuszczać.
Wchodząc po schodach, kurczowo trzymałam się barierki. Przez cios, który mi zadał, kręciło mi się w głowie.
Myślałam, że zaraz upadnę. Położył rękę na moich plecach i popchnął mnie do przodu. Prawie się potykając, ruszyłam dalej.
Gdy byliśmy już na pierwszym piętrze, coś mnie olśniło. To wielki dom; niemożliwe, by ten mężczyzna mieszkał tu sam. Może ktoś mógłby mi pomóc. Spojrzałam na mojego porywacza. Ten, jakby czytając mi w myślach, powiedział:
- Nie licz na to, nikogo innego tu nie ma.
- Co chcesz zrobić? - spytałam na skraju wytrzymania.
Miałam ochotę zacząć krzyczeć z bezradności. Wszystko mnie przytłaczało. W jednej chwili mógł wyjąć broń i mnie zastrzelić. Jeśli tego chciał. Ale zapewne czekała mnie długa noc, kiedy będzie dawał mi nauczkę.
- Już niedługo- szepnął mi do ucha i wskazał na wprost- Korytarzem do końca i w prawo.
Zaczęłam powoli iść tam, gdzie nakazał. Jednak on zaczynał się już niecierpliwić. Złapał mnie mocno za nadgarstek i pociągnął za sobą.
- Szybciej, nie odwleczesz swojej kary.
Weszliśmy do jakiejś sypialni. Drżąc, rozglądałam się po wnętrzu. Widziałam wszystko, kiedy zapalił światło.
Na dość sporym łóżku, które stało na środku pomieszczenia, pedantycznie ułożone, leżały akcesoria do sadystyczno-masochistycznych zabaw.
- Zebranie tego wszystkiego zajęło mi sporo czasu. Nie mówiąc już o dość pokaźnych sumach za sam ten towar.- uśmiechnął się, dziwnie mrużąc oczy.- Widzisz jak się napracowałem, by cię odpowiednio ugościć? Więc od czego powinniśmy zacząć?
-Co...co? - mrugałam oczami. To są żarty. To jest sen. Błagam, chcę się obudzić. - Pozwól mi wrócić do domu. Przepraszam, jeśli czymś cię zdenerwowałam. Nie chciałam.
- Zdenerwowałaś? Ależ ja nie jestem zły- powiedział z krzywym uśmiechem- Ja jestem wściekły. Nie chciałaś? Ale nie obeszłoby cię, gdybym po twoim telefonie do tatusia, trafił do pierdla. A ja się tak dla ciebie postarałem.- pokręcił głową. Z kieszeni spodni wyjął niewielki scyzoryk- Chyba cię trzeba będzie oznaczyć. żebyś nigdy nie zapomniała, do kogo należysz.
Patrzyłam to na niego, to na nóż. On mówił poważnie. Był śmiertelnie poważny. Odwróciłam się i wybiegłam z pokoju. Ruszyłam biegiem przez korytarz do schodów.
Już byłam przy szczycie, gdy nagle zostałam gwałtownie pociągnięta za włosy.
- Tak ci do wyjścia spieszno? Z chęcią ci pomogę.-warknął, po czym zepchnął mnie za schodów. Poczułam ból. Okropny ból, kiedy moje ciało zsuwało się po kolejnych stopniach. Może nawet jakaś kość pękła. Nie byłam w stanie tego sprawdzić. Nie byłam w stanie krzyknąć, ani ruszyć się. Leżałam bezwładnie na dole, z zamkniętymi oczami i liczyłam na szybką śmierć.
- No dajesz, wychodź- usłyszałam jego kpiący głos- Przecież tak ci się spieszyło do rodziny.
Nawet go nie widziałam. Leżałam w ciszy, myśląc o moich bliskich. Czy już ich nie zobaczę?
Zostawię ich bez żadnej wiadomości? Nigdy nie usłyszę mamy? Taty? Nie zobaczę Alicji? Nie byłam w stanie się podnieść. Ze skroni sączyła się szkarłatna ciecz.
- Nie chcesz? Ach, rozumiem, zdecydowałaś zostać. Mądry wybór. No to zobaczmy, czy niczego sobie nie złamałaś- przewrócił mnie na plecy i dokładnie mi się przyjrzał. Polizał swój kciuk i przycisnął do rany, tamując upływ krwi. Syknęłam z bólu.
- Boli, puść mnie proszę - powiedziałam ledwo słyszalnie. Moja klatka piersiowa unosiła się powoli. Za każdym razem potwornie bolało. Nie wykluczałam, że potłukłam żebra. Miałam nadzieję, że nie złamałam. A może tak byłoby lepiej? Może gdybym się połamała, dałby mi spokój? Po co mu kaleka?
Jednak on nie zamierzał się zatrzymać w takim miejscu. Jednym sprawnym ruchem, jakbym nic nie ważyła, przerzucił mnie sobie przez ramię.
- Myślę, że w końcu zmądrzałaś i po prostu mi się podporządkujesz.- powiedział wchodząc po schodach.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam, ale to i tak było słabe. Nie miałam siły. Uderzyłam pięścią w jego plecy.
- Nie wierzgaj tak, głupia.- warknął i przyspieszył kroku- Chloroform, trzeba było użyć chloroformu- mruknął jakby sam do siebie.
Otworzył drzwi od pokoju, w którym już byliśmy. Zamknęłam mocno oczy. Zdawałam sobie sprawę, co zaraz się stanie. Co on zrobi. Bardzo tego nie chciałam. Ale wszystkie wyjścia awaryjne wykorzystałam.
Rzucił mnie na łóżko i przewrócił na brzuch. Wbijając mi kolano w udo, związał mi ręce.
- Od czego by tu zacząć?- zamyślił się- Ach no tak, każdą pracę należy zacząć od podpisania się.
Rozerwał mi bluzkę. Zacisnęłam  zęby. Wiedziałam, że to będzie bolało. Co on miał na myśli? Chciał znów wyjąć ten nóż? Chciał mnie oznaczyć? Przecież to chore! O Boże, zdałam sobie sprawę z jakim człowiekiem przebywam. To kompletny wariat, a każdy jego kolejny ruch jest zupełnie nieprzewidywalny.
Już miałam zaprotestować, gdy niewyobrażalny ból odebrał mi mowę. Ten psychopata wycinał coś nożem na moich plecach!
- To tak profilaktycznie, byś nie zapomniała, do kogo należysz.- zaśmiał się, gdy skończył.
Te słowa brzmiały jak obietnica. To nie będzie raz. On zamierzał robić ze mną co chciał, kiedy chciał. Czy to była kara na czas nieokreślony? Usłyszałam, że powoli odkłada nóż na szafkę obok.
- Widzisz? Potrafisz być grzeczna, kiedy trzeba.-powiedział wesoło- Więc przejdźmy dalej.-przewrócił mnie ponownie na plecy.
Wybuchnęłam płaczem. Materiał kołdry potarł moje rany. Trzęsłam się, gdy przesuwał rękoma po mojej tali, ściągając strzępy bluzki.
- Nie becz.- burknął.- Sama mnie do tego zmusiłaś.
Szybko, acz zadziwiająco delikatnie, zdjął mój stanik. Mimowolnie się zarumieniłam. Jaka byłam wtedy na siebie zła za te niekontrolowane odruchy! Jakiś nieznany mi facet miał zamiar mnie zaraz zgwałcić, a moje ciało reagowało w taki sposób. Niedługo zacznę piszczeć z zachwytu. - pomyślałam ze złością.
Podniósł mnie do siadu. Brązowe włosy odgarnął z mojego ramienia i związał gumką, którą miałam na nadgarstku. Nagle stał się delikatny. Zapewne nie na długo.
- Hmm, ciekawe jak byś wyglądała w krótszych włosach?- zamyślił się- Te kłaki doprowadzają mnie do szału.
- Nie - powiedziałam od razu.
Nie chciałam, aby robił coś z moimi włosami. Były długie, ale tylko je w sobie lubiłam.
- Powiem ci coś-  swoimi wargami prawie dotykał mojego ucha.- Używanie słów "proszę" i "mój panie", może okazać się dla ciebie zbawienne.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam na niego. Był rozbawiony. Cała sytuacja go bawiła. Widziałam to w jego zielonych oczach. Uśmiechnął się łobuzersko. Dwa dołeczki pojawiły się w obu policzkach. W normalnych okolicznościach powiedziałabym, że to słodkie.
Przestań-zbeształam się w myślach.
- Zatem co powinnaś teraz powiedzieć?- spytał prezentując mi swe nożyczki.
- Nie rób tego, panie. Proszę - wymusiłam to.
Za bardzo zależało mi na włosach. Właściwie nie wiedziałam dlaczego. W końcu mogłam nie przeżyć tej nocy.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Skoro tak ładnie prosisz, to oszczędzę tę część ciebie. Co by tu teraz wybrać- spojrzał na resztę wcześniej przygotowanych narzędzi.    
Wybrał coś co przypominało pejcz. I chyba właśnie tym było. Położył to obok i zwilżył językiem dolną wargę. Potem trochę się przesunął, aby z łatwością ściągnąć moje jeansy.        
- No, no- powiedział.- Cóż za lubieżną bieliznę dziś założyłaś- złapał za moje majtki-Aż mam wrażenie, że to z myślą o mnie.
Wypuściłam z ust powietrze. Nigdy bym nie pomyślała, że zwykła koronkowa bielizna...Powinnam nosić habit. Nie zauważył by mnie i dał spokój. A teraz powoli zsuwał dolną część bielizny, którą w ostateczności rzucił na podłogę. Odwróciłam głowę, wbijając wzrok w ścianę.
- Hej, hej, hej- powiedział łapiąc mnie za podbródek- Nie dałem zezwolenia na samowolne podziwianie mojej fototapety- Dokuczanie mi wyraźnie sprawiało mu przyjemność.- Masz patrzeć, jak kończą ci, którzy odważą się mi sprzeciwiać.
- Jesteś niesprawiedliwy...mój panie - szepnęłam zażenowana.
Przyciągał mnie coraz bliżej, aż przestrzeń między nami zniknęła. Czułam mocny zapach jego perfum.
- Niesprawiedliwy- powtórzył po mnie.- Jestem niesprawiedliwy.- Mruknął ponownie, pustym wzrokiem patrząc na sufit. W końcu chyba jednak znalazł to, czego szukał, bo uśmiechnął się do mnie i powiedział- Zawsze chciałem mieć piniatę.
- Nie, błagam nie - potrząsnęłam głową.
Jego słowa uderzyły we mnie jak mocny cios w brzuch. Poczułam, że w gardle staje mi wszystko co dziś zjadłam.
Jednak on już mnie nie słuchał. postawił mnie na równe nogi, wziął długą linę i jeden z jej końców przywiązał do mych skrępowanych dłoni. Pociągnął mnie pod miejsce, któremu jeszcze chwilę temu się przyglądał. Spojrzałam w górę. Hak na worek treningowy. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, mężczyzna przymocował sznur pod sufit. Jednym ruchem naciągnął linę tak, iż zmuszona zostałam do stania na czubkach palców. Rozpinając koszulę, podszedł do łóżka. Sięgnął po prosty przedmiot, który widziałam wcześniej. Będzie mnie bił. Spuściłam głowę. Nie miałam już siły. Teraz wszystko było mi obojętne.
Obszedł mnie dookoła, jakby zastanawiając się, gdzie wpierw uderzyć. Na pierwszy ogień wybrał mój brzuch. Kilkakrotnie strzelił z bicza.
- Gdzie cukierki?- krzyknął, jednocześnie zrzucając rozpiętą już koszulę. Co jest z nim nie tak? Raz jest spokojnie sarkastyczny, by za chwilę zmienić się w agresywnego małolata.
Był bipolarny. Był psychopatą. Był opętany. Za każdym razem, kiedy mnie uderzał, krzyczałam. Później przywykłam do bólu. Łzy spływały po policzkach.
Jednak po chwili się znudził. Rozwiązał supeł przy suficie. Upadłam na podłogę. Stanął nade mną, odrzucił na bok bicz i syknął.
- Już nigdy więcej nie nazwiesz mnie niesprawiedliwym... Zrozumiałaś?!- wrzasnął, gdy nie usłyszał mojej cichej odpowiedzi.
Kiwnęłam głową. Czułam ból każdej kości. Każdego fragmentu mojego ciała. I najgorsze było to, że wzięcie kolejnego oddechu mogło zależeć od mojego życia. Jeśli nie spodoba mu się jak patrzę?
- Skoro już zostałaś odpowiednio ukarana, przejdziemy teraz do przyjemniejszej części naszego wieczoru.- On już nie ma dość? Jeszcze mu mało pastwienia się nade mną?
On miał jakieś sumienie? Litość? Naprawdę zwątpiłam. To nie było przyjemne co ze mną zrobił. To bolało. Każdego jego pchniecie, gdy wypełniał mnie, było agonią.
- Rozluźnij się-sapnął.-powinnaś być wdzięczna, że pierwszy się tobą zainteresowałem. Myślisz, że tylko ja miałem na ciebie ochotę?
Miałam zamknięte oczy. Nie patrzyłam na niego naprawdę cierpiąc. Za mocno. Był za agresywny.
To nie był człowiek-to była dzika bestia. Zaślepiony swą żądzą, poruszał się coraz szybciej. Najwyraźniej nie przeszkadzała mu cieknąca zewsząd krew.
Chyba...straciłam przytomność i to dało mi ulgę.
~~~~~~~*~~~~~~~~
Tak. Strasznie się zaczyna i strasznie będzie. Opowiadanie jest podzielone, ponieważ
już w następnym rozdziale poznamy historię Alicji i Louisa - przyjaciół Katheriny.
Obie pary będą tutaj ważne :) Liczymy na komentarze.
WESOŁYCH ŚWIĄT

wtorek, 16 grudnia 2014

Prolog

Upajałeś mnie czymś,
czego nie mogę z niczym porównać.
Mam nadzieję, że po tej gorączce 
przetrwam.
Wiem, zachowuję się trochę jak obłąkana,
wykończona i lekko zdezorientowana.
Ręka na sercu, modlę się,
aby wyjść z tego cało.
Teraz wiem, że czasu nie ma,
Ja trzymam się na zbyt długo.
Byłaś światło słoneczne w mój dzień.
Widziałeś burzowe chmury rośnie, kiedy jeszcze moje marzenia.
To było tak ciemno, ponieważ od hotelu.
Jeśli nie miałabym nic, miałabym Ciebie.
Jeśli nie miałabym niczego, nie dbam o to, ponieważ mam to z Tobą. 
Nie wiem za dużo na temat algebry, ale wiem że jeden plus jeden równa się dwa.
A ja i Ty, to wszystko co będziemy mieć gdy świat się skończy.
Pamiętasz te mury, które zbudowałam?
Kochanie, teraz one się walą.
I nawet nie stawiały żadnego oporu,
Nawet nie wydały żadnego dźwięku.
Znalazłam sposób, by wpuścić cię do środka,
Ale tak naprawdę nigdy nie miałam wątpliwości,
Stojąc w świetle twojego blasku,
Że teraz mam swojego anioła.
Czuję, jakbym się przebudziła.
Łamiesz każdą zasadę, którą miałam.
To ryzyko, które podejmuję.
Nigdy cię od siebie nie odsunę.
To jest to, co robisz, to jest to, co widzisz
Wiem, że jeśli Cię nawiedze, Ty nawiedzisz mnie
To tam idziemy, to tam będziemy
Wiem,że jeśli jestem na Tobie, jestem na Tobie
na Tobie, Ty musisz być na mnie
Moje nawiedzone płuca, duch w prześcieradle
Wiem, że jeśli jestem na Tobie, Ty mnie nawiedzisz
Mój grzeszny język. Gdzie on będzie?
Wiem, że jeśli jestem na Tobie, jestem na Tobie
Na Tobie, jestem na Tobie
Na Tobie, Ty musisz być na mnie